[ Pobierz całość w formacie PDF ]

swego obyczaju, w końcu óikość złożyli na chorobę i dali mu pokój. Zostawiono mu
swobodę niemal zupełną, a tego tylko było mu potrzeba.
Wchoóił, wychoóił, wyjeżdżał ze Szwentasem, kiedy i jak mu się podobało. Pa-
trzano nań z ciekawością i poóiwieniem, ale zaczepiano już ostrożniej, aby mu się nie
naprzykrzać.
W nieóielę i święta, szaraczkowe płaszcze z Malborga wykradały się czasem na p3a-
tykę i kości do Pynauów; zapraszano na te gody Jerzego, ale niechętnie przychoóił.
Szwentas u niego po całych dniach, opatrzywszy konie, siadywał u progu na ziemi
i uczył go po cichu litewskiej mowy.
Szeptali, naraóając się, co by tu począć, aby się wyrwać z niewoli.
Tymczasem zima przechoóiła i wiosna się oznajmowała. Była w początkach niesta-
łą, zaglądała i odchoóiła& Korzystał z każdego jaśniejszego dnia Jerzy do przejażdżek.
Szwentas czasem jechał za nim, niekiedy puszczał samego.
Chłopak z kolei kierował się w różne strony jakby dla poznania okolicy, i ośmieliwszy
się, odjeżdżał dosyć daleko. Najdłużej odwagi mu brakło zbliżyć się do Malborga, na który
co óień patrzał i tu mu się najłatwiej dostać było, ale strach go jakiś ogarniał. Bał się,
aby go kto nie zobaczył, nie doniósł, i aby go znowu nie zabrano na Zamek.
W ciągu zimy Bernard dla przekonania się, jak tam jego wychowańcowi się óia-
ło, zaglądał kilka razy do Pynaufeldu& Wióiał Jerzego zdrowszym, ale równie, jak był,
smutnym i milczącym; pozwalał mu więc z wolna się tu pokrzepiać wiejskim powietrzem.
Zimową porą wszyscy trzej Pynauowie mieli go więcej na oku; z wiosną we dworze
mało kto zostawał. Jerzy był zupełnie swobodny ze Szwentasem i mogli zajmować się,
czym chcieli.
To jednak, czego obaj pragnęli najmocniej  wyrwanie się z rąk Krzyżaków, pomimo
wielkiej świadomości kraju Szwentasa, było tak trudnym, iż dotąd ani pomyśleć nie mogli,
jak by to uskutecznić. Parobek ważył by się sam na to, bo mu z jego powierzchownością
łatwo było przebranemu się przesunąć, a złapanemu wyślizgnąć lub wytłumaczyć. Jerzego
młodość, postawa, niedoświadczenie, żywość  oczy nań zwracały i podejrzenia.
Samotność ze Szwentasem na folwarku pynaufelókim poóiałała na młodego chło-
paka tak, że coraz ciekawszym był i niecierpliwszym oglądania Litwy, a nienawiść ku
Niemcom opowiadaniami towarzysza wzrosła i rozgorzała.
Naglił na niego o wyzwolenie, które tamten w różny sposób przeciągał i odkładał.
Stan zawojowanych posiadłości pruskich czynił przebycie ich dla podróżnych nie-
zmiernie trudnym. Ucieczka Jerzego natychmiast by musiała być postrzeżoną, hasło do
poszukiwania dane wszystkim Komturom. Mieszkańców dawnych, Prusaków, było ma-
ło; po drogach i miastach a gródkach koloniści niemieccy. Czuwanie nad włóczęgami
i przechodniami, z powodu wciskających się szpiegów z Polski, będącej w wojnie z Za-
konem, Litwy, która pory do napaści upatrywała, troskliwe było i wielkie.
Gródki krzyżackie stały na wszystkich drogach, a lasami bezdrożnymi przerzynać się
nie było bezpiecznie, dla rozbójników pogan, których niedobitki się w nich tułały.
Szwentas, choć nie rozpaczał, że się może uda chwilę upatrzyć dogodną, zwłóczył
i wymawiał się.
Jerzy tęsknił, sam dobrze nie wieóąc za czym; Litwę miał w sercu i na oczach ciągle,
młodość go pęóiła do czynu, życie bez celu męczyło go.
Jednego wieczoru, będąc w tym usposobieniu gorączkowym, sam jeden konno wybrał
się na przejażdżkę. Szwentas stał w bramie; zapytał go, dokąd jechać myśli? Jerzy popatrzał
wkoło, nie wieóąc, co odpowieóieć. W oddaleniu wieże zamku malborskiego widać było.
Zciągnął konia, podumał chwilkę, potem skoczył z niego i oddał cugle Szwentasowi.
 Pójdę pieszo  rzekł kapryśnie  będę swobodniejszy.
Nic nie mówiąc, parobek odebrał konia. Jerzy puścił się ku miastu. Znał on je trochę
dawniej, bo i z Wysokiego Zamku przypatrywał mu się, i dawniej nieraz się tam z kim
wymykać pozwalano. Dlaczego właśnie dnia tego przyszła mu fantazja zajść do miasta, sam
on nie wieóiał. Drożyna dosyć błotnista, ponad którą rosły karłowate wierzby, krzaki,
prowaóiła na przedmieście. Była ona teraz pustą i Jerzy, prędko idąc, ani się opatrzył,
jak stanął u pierwszych domostw drewnianych, otoczonych ogrodami. Ulic tu jeszcze nie
ze i ac k aszewski Kunigas 48
było wytkniętych porządnie, każdy się jak chciał budował i rozkładał. Za domostwami
kolonistów rolników, powoli zaczęły się ukazywać kuznie, mieszkania rękoóielników,
warsztaty, domy ze sklepikami, których okiennice za stoły do sprzedaży służyły. Ubiór
Jerzego, który prostą czarną miał suknią na sobie bez żadnej oznaki, jakich się tu co
óień mnóstwo przew3ało, oczu na niego nie zwracał. Mógł więc swobodnie puścić się
w głąb miasta, ku targowicyy w i kościołowi.
Co go tam wiodło, sam się może nie przyznawał przed sobą. Opowiadania Rymosa
o domu pani Gmundy i o pięknej Baniucie, której był od dawna ciekawym, prowaóiły
go w stronę, w której stał dworek jej. Miał jakąś naóieję, że może litewskie óiewczę
zobaczy.
Znał położenie domu, a Rymos mówił mu o furcie, przy której stawał. Z dala kołując,
Jerzy powoli zbliżył się ku ogroóeniu, a zobaczywszy konie i pachołków przy nich, począł
upatrywać Rymosa. Był prawie pewien, że musi go tu znalezć. Młodość ma czasem takie
jasnowióenia niechybne.
W istocie Rymos leżał pod parkanem, pochylony ku niemu, ale Jerzego ani wióiał,
ani nawet poznał i domyślił się, gdy się przybliżył. Zadrgało serce nadchoóącemu, gdy
posłyszał cicho nuconą pieśń litewską.
Leżący na ziemi chłopak oczom swym wierzyć nie chciał, gdy, uderzywszy go w plecy,
Jerzy po imieniu zawołał nań.
Schwycił się na nogiy x , lecz, zobaczywszy Kunigasa przed sobą, naprzód przez otwór
w parkanie zawołał do Baniuty:
 Kunigas!
Za płotem zaszeleściło żywo i w tejże chwili óiewczę już się na parkan wdrapawszy,
ciekawymi oczyma szukało zapowieóianego, o którym słyszało tyle.
Instynktem Jerzy podniósł głowę i w chwili, gdy Baniuta w całym blasku swej óie-
wiczej piękności, z wiankiem na skroni, z rumieńcem na licach, ukazała się w górze, oczy
Kunigasa już jej szukały.
Oboje, zobaczywszy się, trwali długo zaniemieli, poóiwiając się wzajemnie. Ani Ba-
niuta nie spuściła wzroku, ni Jerzy nie zadrżał przed jej oczyma. Chciwie poili się tak
sobą& a Rymos, który z dołu im się przyglądał, także stał osłupiały, trochę wylękły,
a może zazdrosny.
Na Jerzym ta istota żywa, jakiej nigdy jeszcze nie spotkał, ani oglądał z tak bliska, ta
siostra po krwi, tak cudnie piękna, uczyniła wrażenie niewysłowione.  Zdawało mu się,
że góieś ją wióiał już, że była dla niego przeznaczoną  coś niezwyciężonego ciągnęło
go ku niej.
Baniuta równie była nim zachwycona; radość malowała się w jej oczach i uśmiechu.
Jak óiecię, co kłamać nie umie, ani myśli, wyciągnęła rączki ku niemu& pochyliła się
i choć nie mówiła nic, cała jej postać powieóiała: Wez mnie! chodzmy!
W Jerzym zachwyt mieszał się ze strachem, dreszcze przechoóiły po nim, oglądał się
dokoła. Wszystkie zwodnych cór szatana obrazy przychoóiły mu na pamięć& ale to była
Litwinka, pół-óiecię, sierota, wygnanka.
Rymos, przedłużonym milczeniem obojga przelękły, targnął Kunigasa za suknią. Ba-
niucie pokazał parkan i miejsce, które niedawno zajmował. Tu otwór sobie do rozmowy
i śpiewu zrobili. Jerzy mógł zobaczyć ją z bliska& Pierwsza óiewczyna zrozumiała to i ze
zwinnością jaszczurki zsunęła się na dół. Jerzy już na nią czekał. Rymos z pokorą, konie
swe ująwszy, ustąpił na kilka kroków z nimi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum