[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nasze towarzystwo karlsbadzkie także się powoli rozprasza... Ja opuszczam to miejsce z
radością... bo dla mnie nie ma nic miłego, tylko wspomnienia... Im bliżej to zamążpójście  tym
mi się wydaje straszniejsze.
Sam na sam z nim! a! to śmierć!  Trzeba się rzucić w świat? Z nim znowu... Jakże ja go
pokażę światu...
DNIA 20 LIPCA
W drodze dziennika pisać nie miałam czasu... jesteśmy w Sulimowie... czuję się zmęczoną i
chorą. Nim ja Pilskiej miałam czas się wyspowiadać, o wszystkim się dowiedziała od mamy, ale
zamiast się oburzyć na to, śmieje się ze mnie...
 Dobrze pannie Serafinie tak, nie trzeba z sercem mężczyzn żartować...
Gdym chciała narzekać, odpowiedziała mi:  Ale cóż się znowu tak strasznego stało,
wszakże się żeni? Co komu do tego...
Wszyscy tu w domu unoszą się nad panem agronomem. W czasie naszej niebytności
oszacował grunta i miał cuda porobić.  Oczarował tu wszystkich, nawet tych, którzy by mogli
mieć powody do powstawania przeciw niemu. Morozkowicz powiada, że się więcej od niego przez
ten czas nauczył niż za całe swe życie. Pilska w zachwyceniu. Skutki jego rad w gospodarstwie
mają być tak dotykalne, iż się zaraz uczuć dadzą.  Mama z wdzięczności posłała go zaraz prosić
na obiad i przy powitaniu rękę mu podała.
Znalazłam go jakoś innym, śmielszym, poufalszym  nawet ze mną. Być może, iż teraz,
gdy jestem narzeczoną, nie lęka się być posądzonym. Dosyć, że patrzy śmiało i wzroku się nie
obawia.
Przy obiedzie zapomniawszy o tym, że jest agronomem, zmienił się bardzo, na korzyść
swoją, w człowieka towarzystwa... Zlicznie mówi i ma, muszę przyznać, coś wielce dla mnie
sympatycznego. Mój Boże! Czemu ten mój pan Oskar tak nie wygląda!... Niestety!
Przez cały ciąg obiadu rozmowa była o zagranicy, bo gdzież on nie bywał i jakiego kraju nie
zna?
Słuchałam go z przyjemnością, ale że dawniej nie raczył na mnie zwracać uwagi, teraz ja się
mszczę nad nim zupełną obojętnością. Udaję, że go nie słucham. Mamę ożywił i prawdziwie
zainteresował sobą...
Po obiedzie na chwilę zostawiono nas samych... poszłam do okna niby czymś bardzo zajęta.
Chciał już wychodzić, wstrzymałam go, widząc to, zapytaniem, czy mu się Sulimów przy bliższym
poznaniu podoba...
 Trudna odpowiedz na to  rzekł  bo ja się nań zapatruję ze stanowiska
gospodarskiego, a pani... naturalnie, widzisz w nim  przyjemność życia tylko...
 Sulimów jest bardzo ładny  rzekłam.
 I bardzo może być dobrym majątkiem, ale długo był zaniedbanym.
Spojrzałam mu w oczy... nie chciało mi się przerywać rozmowy...
 Ogród pan lubi?
 Ogród  odpowiedział z uśmiechem  to już poezja życia, ja zaś samą prozą jestem
zmuszony się zajmować.
 Nie nudzi to pana?
 Wcale nie... nawyka się do tego jak do razowego chleba.
 Ale zawsze na nim zostać?
 Kiedy losy zmuszają! Trzeba się umieć godzić z nimi.
 W panu to tym większą jest zasługą, że mogłeś mieć innego losu nadzieje.
 O tym zapomniałem  rzekł sucho.
Wśród tej rozmowy obojętnej badałam go oczyma... Niecierpliwi mnie tym, że się nie daje
obałamucić... Zaczynam wątpić o potędze moich oczów, bo zwycięstwo odniesione nad panem
Oskarem nic mnie w dumę nie wbija...
Przy końcu tej pogadanki dałam mu do zrozumienia, że dziczyć się nie powinien i nas,
nudzące się na wsi, starać czasem rozerwać.
 Panie teraz zbyt będą zajęte  odpowiedział  aby miały czas się nudzić.
 Czym?  zapytałam. Rozśmiał się.
 Słyszałem, że pani wkrótce ma zostać poważną mężatką, a każde wesele, przypominam
to sobie z dawnych czasów, wiele wymaga przygotowań.
 Te do mnie ani do mamy nie należą  odezwałam się.
 Ale samo marzenie o przyszłości nie da pani się nudzić.
 O!  odparłam pogardliwie.  Tak jak pan prozaicznie na Sulimów, ja też zapatruję się
na małżeństwo.
Spojrzał mi w oczy, mógł z nich wyczytać, że mnie to mało obchodzi.
W wejrzeniu jego było trochę ironii. Rozumiem to; dosyć, żeby znał Pilską, ta mu
wypaplała pewnie wszystko: i jak pan Oskar wygląda, i co to jest za małżeństwo.
Zarumieniłam się i na tym się skończyło.
DNIA 21 LIPCA
Dlaczego ten obcy człowiek, bądz co bądz dziś w podrzędnej względem nas pozycji,
człowiek, w którym nie ma nic znowu tak osobliwego  obchodzi mnie i drażni, dlaczego o nim
myślę i chciałabym zbliżyć się do niego, poznać lepiej, to rzecz niewytłumaczona.
Gniewa mnie to, że śmie nie być moim wielbicielem.
Baron go przywiózł, jak mówił  gwałtem, na herbatę. Mama dobra, kochana, która
musiała dojrzeć, że mnie on nieco zajmuje, bawi, wcale nie stawała na przeszkodzie bliższej
znajomości. Składało się wieczorem tak, że najczęściej musiał mówić ze mną, baron z mamą.
W oczach czasem mu ogień błyśnie, ale widać, jak się trzyma i broni, żeby go nie
oczarować.
Mnie to irytuje i bawi razem.
Ale dziś rozmowę jakoś skierował na różne sprawy, książki, dzieje krajowe... musiałam się
niemal wstydzić, bo nie mam o nich wyobrażenia. Dowiedziałam się od niego niemal po raz
pierwszy, że mamy literaturę... U mamy bo z zasady nigdy nic polskiego nie było, utrzymywała
zawsze, że nasze książki pisane są dla przedpokojów... i że młodej panience uwłaczałoby, gdyby się
nimi zajmowała, gdy potrzebuje koniecznie naprzód obeznać się z literaturą francuską i angielską...
Ja bo w ogóle tego papierowego świata nie lubię... wolę żywy... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum