[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dawniejszym blaskiem jaśnieć poczynały i zajechał tak, że między dyszel i prawego konia wlazł
spory dębczak, który rósł sobie spokojnie blisko drogi. Koń się żachnął i zaczął skakać, panna Klara
krzyknęła, pan Paweł zląkł się i nie umiał sobie poradzić. Szczęściem, że marszałek był tuż w
drugich saniach. Wyskoczył on w mgnieniu oka, podbiegł, chwycił pannę Klarę na ręce, która z
przestrachu zapewne ręką swą objęła jego szyję, i tak tuląc do siebie skarb swój, zaniósł do swoich
sani.
Panna Klara usiadła zarumieniona, podała rękę z uśmiechem wdzięczności mężowi i rzekła:
 Dziękuję panu.
I znowu ta rączka została blisko minuty w ręku marszałka. A pan Paweł został sam jeden w
saneczkach. Biedny pan Paweł!
XXX
Na kilka dni przed tłustym czwartkiem przyszło dwa listy do Dębowej Woli: jeden od
chorążyny do córki, drugi od pana Kaspra do marszałka. Chorążyna uwiadomiła pannę Klarę, że w
żaden sposób nie może być na balu, ale ją prosi, aby pojechała koniecznie i wytłumaczyła matkę.
Inaczej prezesowa mogłaby się obrazić nieobecnością obudwóch.
W liście kulawego diabła między innymi były te słowa:
 Skłoń pan koniecznie żonę, aby była u prezesowej. On tam będzie. Mam powód mniemać,
że to może być bardzo użytecznym. Pieniędzy jeszcze nie odebrałem i podobno bez procesu nie
odbiorę. A pański dług cięży mi na sercu. O, stokroć przepraszam!" Panna Klara, pokazawszy
mężowi list matki, zapytała:
 Jak pan myślisz, czy jechać?
 Jak pani chcesz  odpowiedział  ale mnie się zdaje, że z dwóch względów należałoby
pojechać.
 Z jakichże to?
 Raz, że mama tego chce i ma rację chcieć  dodał  boby to było ubliżenie starej,
poważnej kobiecie, która do bytności pań wielką przywiązuje cenę.
 Tego jednego względu dosyć  odpowiedziała  i pojadę, jeśli i pan pojedziesz. Ale
jakiż drugi, czy można wiedzieć?
 Drugi ten  odpowiedział  że pani nigdzie nie wyjeżdżasz, nigdzie się nie pokazujesz,
jak gdybyś była ciągle chorą, lub...  Zatrzymał się i spuścił oczy.
 Lub co?  podchwyciła  lub nieszczęśliwą, wynędzniałą, zapłakaną? Czy to chciałeś
pan powiedzieć?
 Ludzie są zli  mówił dalej marszałek  tłumaczą sobie wszystko najniedorzeczniej. I
chociaż nie dbam o ich sądy; cho- ciaż spodziewam się, że ci, których zdanie jest dla mnie drogim,
znają mnie dostatecznie, jednak tłum może przekrzyczeć złośliwym chórem ich pojedyncze głosy i
obwołanym zostanę...  Tu znowu zatrzymał się.
 Zapewne za tyrana, za zazdrośnika, który, wziąwszy mnie gwałtem, trzyma teraz pod
kluczem i płakać nawet nie daje? Czy to pan myślałeś?  zapytała, śmiejąc się po raz pierwszy
owym srebrnym głosikiem swywolnej Klaruni.
Marszałek nic nie odpowiedział, tylko patrzył na nią okiem pełnym miłości. Ona, podając
mu obie rączki, rzekła:
 Masz pan rację, to nic do rzeczy i zmartwiłoby mamę. Więc pojedziemy.
Gdy w tłusty czwartek o godzinie ósmej wieczorem panna Klara, wystrojona, świeża jak
róża, jaśniejąca od brylantów, z uśmiechem na ustach weszła obok męża do pełnej już sali
prezesowej, wszystkich oczy zwróciły się z podziwieniem na piękną parę, która po raz pierwszy
razem się ukazywała.
Mężczyzni cisnęli się jeden przez drugiego i zaczęli szeptać, i admirować; młode panny
zbiły się w kupki jak owce i patrzyły w milczeniu; starsze panie spoglądały z zazdrością to na
brylanty, to na suknię strojną i gustowną, to na ułożenie pełne gracji i swobody. Ta córkę, ta
siostrzenicę, ta wnuczkę porównywała z nią w myśli i w miarę tego, jak porównanie było mniej
korzystnym, znajdowały w niej to jedną łopatkę wyższą, to plamki jakieś na twarzy, to gors
żółtawy, to chód niezgrabny. Jedna nawet znalazła, że prześliczne, błękitne oczy panny Klary
zezem patrzą. Gdyby to był słyszał pan Paweł!
Po pierwszym kadrylu , do którego ją zaraz pochwycono, usiadła panna Klara obok
podkomorzyny P., dalekiej krewnej chorążego i którą więcej znała niż inne. Była to kobieta bogata,
bezdzietna i miała tylko jedną siostrzenicę, pannę już niemłodą, ale niebrzydką, i która, jak słychać
było, miała po niej dziedziczyć. Chodziły pogłoski, że pani podkomorzyna cokolwiek napijała się z
nudów, wszakże to nie przeszkadzało, że miała wzrok bystry, wiedziała o wszystkim i nie żenowała
się wcale, gdy na kogo ząb się jej naostrzył.
 Cieszę się, moje życie  rzekła do panny Klary  że cię widzę tak rumianą i wesołą. A
mnie powiedziano, żeś nieszczęśliwa, zamknięta i że we łzach toniesz.
 A toż dlaczego, proszę pani podkomorzyny?  odpowiedziała panna Klara i uczuwszy
całą prawdę słów marszałka, dodała dobitniej i głośniej:
 Kobieta, która ma takiego męża, jakim mnie Bóg obdarzył, może tylko łzy wdzięczności
wylewać, ale nie inne. I ja sądzę, że tu nie ma ani jednej pomiędzy nami, która by nie chciała być na
moim miejscu.
Umilkła podkomorzym, a panna Klara podała znowu rękę swemu kawalerowi do drugiego
kadryla. Kontenta, że miała tak dobrą zręczność oddać sprawiedliwość marszałkowi i przyciąć
złośliwe języki, była wesoła, śmiała się, przesuwała się lekko i zgrabnie po śliskiej posadzce;
spozierała czasem na męża, który stał z boku i pożerał ją wzrokiem, i wówczas wszyscy widzieli, że
się serca ich rozumieją, bo na ustach marszałka był uśmiech szczęścia, a oczy panny Klary świeciły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum