[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mary wychodzi frontowymi drzwiami, ja natomiast wracam do pokoiku na zapleczu, gdzie
czeka na mnie jeszcze jeden stary przyjaciel. Obydwaj funkcjonariusze więzienni reagują
zdziwieniem, gdy inspektor Howell z miejscowej policji wita mnie:
- Halo, Jeffrey, przykro mi, że cię widzę w takich okolicznościach.
Wyjaśniam im, że kiedy byłem prezesem tutejszego klubu rugby, David był kapitanem
pierwszej piętnastki i najlepszym młynarzem w hrabstwie.
- Jak chcesz to rozegrać? - pytam go.
David spogląda na zegarek.
- Nabożeństwo żałobne w Grantchester zacznie się dopiero za go dzinę, więc proponuję,
żebyśmy zaparkowali w Cantalupe Farm i po czekali w Old Vicarage, do czasu kiedy trzeba będzie
wyruszyć do kościoła.
Patrzę na George'a, czy się zgadza.
- Chętnie zastosuję się do rady tutejszej policji - mówi.
Zawożą mnie opancerzonym furgonem do Cantelupe Farm, gdzie właściciel, Antony
Pemberton, pozwolił nam zaparkować. Mary i chłopcy jadą naszym rodzinnym samochodem.
Potem wszyscy idziemy na piechotę do Old Vicarage w towarzystwie tylko dwójki fotoreporterów,
gdyż cała reszta dziennikarzy zgromadziła się przed kościołem pod wezwaniem Zwiętego Andrzeja
i Marii Panny, przypusz-czając, że przybędziemy tam wprost.
Wszyscy czekamy kilka chwil w kuchni, tymczasem Mary Ann, nasza gospodyni, robi
herbatę, nalewa wielką szklanicę mleka i kraje mi kawałek ciasta czekoladowego. Pytam George'a,
czy pozwoli mi się przejść po ogrodzie.
W Old Vicarage w Grantchester (circa 1680 r.) mieszkał na po-czątku ubiegłego wieku
Rupert Brooke. Piękny ogród przez ostatnich piętnaście lat był pielęgnowany przez moją żonę i
Rachaela, ogrodni-ka. Zmienili go z dżungli w raj. Drzewa i klomby są wyjątkowej uro-dy, a
spacery nad rzekę i z powrotem cudowne. George i jego kolega idą za nami w odległości kilku
kroków, ale poza zasięgiem głosu, więc możemy z Mary porozmawiać o apelacji. Mary mówi mi o
zadziwiającym nowym dowodzie dotyczącym sędziego Pottsa; jeżeli ten do-wód się potwierdzi,
może doprowadzić do ponownego procesu.
W dalszym ciągu Mary omawia błędy popełnione, jej zdaniem, przez sędziego w trakcie
procesu. Jest przekonana, że sędziowie sądu apelacyjnego przynajmniej skrócą mój czteroletni
wyrok.
- Ty się chyba nie cieszysz - mówi, kiedy spacerujemy nad brzegiem rzeki Cam.
- Pierwszy raz w życiu - odpowiadam - spodziewam się najgorsze-go, więc jeżeli wydarzy
się coś dobrego, będę mile zaskoczony. - Z dnia na dzień stałem się pesymistą.
Wracamy znad rzeki w stronę domu, przechodzimy przez drewniany most nad Jeziorem
Oskara - w rzeczywistości jest to duży staw, pełen karpi, nazwany tak na pamiątkę jednego z
ulubionych kotów mojej żony, który po pięciu latach czatowania na brzegu nie złowił
ani jednej ryby. Nakarmiwszy naszych japońskich i izraelskich imigrantów, wracamy do
domu i przygotowujemy się do stawienia czoła dziennikarzom.
David Howell mówi, że nie chce, abym jechał do kościoła w wozie policyjnym, i sugeruje,
żebym razem z Mary i rodziną poszedł na piechotę do kościoła parafialnego, odległego o czterysta
jardów od Old Vicarage. Policja i funkcjonariusze więzienni robią wszystko, co w ich mocy, aby
pamiętać, że to jest pogrzeb mojej matki.
11.35 rano
Wychodzimy z domu przez frontowe drzwi, wprost na kłębiący się za furtką tłum
dziennikarzy, fotoreporterów i kamerzystów. Oceniam, że jest ich około setki (pózniej George
powie naczelnikowi przez telefon komórkowy, że blisko dwustu). Mój młodszy syn, James, i jego
dziewczyna, Talita, otwierają mały orszak, który wyrusza w ćwierćmi-lową wędrówkę do kościoła.
Za nimi idą William i moja przybrana siostra Liz, a my z Mary zamykamy pochód. Kamerzyści
przepycha-ją się między sobą, usiłując nas filmować. Jakiś nieokrzesany gbur wywrzaskuje do nas
pytania, więc się odwracam i rozmawiam z Ma-ry. Rezygnuje dopiero wtedy, kiedy do niego
dociera, że żadne z nas nie zaszczyci go odpowiedzią. Po raz pierwszy w życiu czuję głęboką urazę.
Przy drzwiach kościoła wita mnie mój kuzyn Peter, który wręcza nam kartki z porządkiem
nabożeństwa, a jego żona Pat prowadzi nas do ławki w pierwszym rzędzie. Wzrusza mnie, że tak
wielu przyjaciół matki zjechało z całego świata na tę skromną ceremonię - z Ameryki, Kanady,
nawet z Australii - nie wspominając licznych przyjaciół z West Country, gdzie matka spędziła
większość życia.
Porządek nabożeństwa został ustalony przez Mary i dowodzi, jak dużo namysłu i
przygotowań moja żona wkłada we wszystko, co robi.
Wybieranie modlitw, pieśni, tekstów czytanych i muzyki musiało jej zająć wiele godzin i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum