[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rej jeden musiał być zabójcą, drugi zaś samobójcą? Bo tylko Józef i któryś z jego towarzyszy
pozostali przy życiu w grobowym lochu, wśród trupów bratersko splecionych, wśród rzężenia
konających i odoru krwi. Trzydziestu ośmiu mężczyzn poszło przed nimi na śmierć odważnie,
a nawet ochoczo. Każdy, na kogo los wskazał, bez lęku i wahania nastawiał pierś na cios mie-
cza; w chwilę potem zabójca padał martwy przy swej ofierze. Wszyscy zaś ginęli, wierząc
niezachwianie, że następni nie stchórzą. I tak też się działo, szybko i sprawnie, aż do pary
ostatniej  tej, w której był sam wódz, Józef. A tymczasem on, patrząc na procesję odchodzą-
cych w mrok, myślał chełpliwie i małostkowo:
 Umierają tak chętnie, bo myślą, że i ja zginę. Widocznie śmierć ze mną uważają za słod-
szą od życia!
Głosił pózniej, że to szczęsny przypadek lub opatrzność boża wyznaczyły mu miejsce
ostatnie. A jednak trudno odsunąć podejrzenie, że w rzeczywistości wypadki potoczyły się od
samego początku inaczej niż brzmi jego relacja. Trudno wyzbyć się myśli, że Józef świado-
mie i perfidnie wprowadził w błąd swych towarzyszy. Mogło przecież być tak:
Powiedział im, że jako wódz ma nie tylko prawo, lecz nawet obowiązek umrzeć na końcu.
Musi dopilnować, aby nikt nie stchórzył i aby wszyscy dochowali wierności wspólnemu po-
stanowieniu. Kto wie nawet, czy jego mowa o straszliwości grzechu samobójstwa  jeśli w
ogóle ją wygłosił!  nie zawierała bohaterskiego oświadczenia:
 Wezmę na swoją duszę ten występek i kiedy wszyscy już wzajem się pozabijacie, zginę z
własnej ręki, byle tylko ocalić was od cierpień na tamtym świecie!
Lecz mówiąc tak i ustawiając się w ostatniej parze grobowego pochodu, Józef już oszuki-
wał idących przodem i już mościł sobie drogę ratunku. Kiedy zaś pozostał sam na sam z to-
warzyszem, powiedział twardo, że on losu ciągnął nie będzie:
 Nie chcę sam siebie na śmierć skazywać! I nie chcę także, gdyby tak wypadło, plamić
swej ręki krwią rodaka!
Józef wiedział doskonale, że opłaca mu się poddać Rzymianom. Przekonały go o tym rów-
nież uporczywe prośby i nalegania ze strony Wespazjanowych oficerów. Jego sytuacja była
oczywista:
Jako jeden z przywódców powstania na razie miał pozostać przy życiu. Potem uświetni
triumf, który odbędzie się w Rzymie po zwycięskim zakończeniu wojny. To prawda, że czeka
go wówczas nie tylko upokorzenie  będzie musiał iść w łańcuchach przed rydwanem zwy-
cięzcy  lecz także śmierć; stary bowiem zwyczaj rzymski po uroczystej ceremonii nakazuje
dusić pokonanych wodzów, bogu Jowiszowi na ofiarę. Ileż to jednak miesięcy, a może i lat
minie, nim triumfalny pochód wejdzie Drogą Zwiętą na Kapitol! Wespazjan musi wpierw
pokonać cały kraj i zająć Jerozolimę. Przez ten czas sporo może się zmienić, niejedna też
nadarzy się sposobność ratunku. Jedyne co w tej chwili ważne, to wyrwać się z rąk szaleń-
ców, którym strach i urojenia religijne do cna odebrały rozum! Jeśli chcą ginąć, niechże giną
sami!
Towarzysz dał się przekonać. Albo też został obezwładniony.
117
PROROKUJ, ABY %7łY
Męczeńska to była droga. Trybuni wiedli mnie wąską ścieżką wśród zbitej ciżby rozjuszo-
nego żołdactwa. Byłem wynędzniały, zbryzgany krwią, ledwie trzymałem się na nogach, a
wyszedłszy z ciemnicy, mrużyłem oczy od jaskrawego blasku słońca. Ale i tak widziałem ich
twarze, słyszałem grozne okrzyki! Jedni szydzili ze mnie i drwili, inni wygrażali mi z niena-
wiścią, a jeszcze inni, zwłaszcza ci dalej stojący, wołali uporczywie:
 Ukrzyżować go! Ukrzyżować natychmiast!
Lecz kiedym stanął przed Wespazjanem, Tytusem i wyższymi oficerami, ci popatrzyli na
mnie nie bez pewnego współczucia; takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Zwłaszcza Ty-
tus, mój niemal rówieśnik, zdawał się nieco litować nad moim losem i stanem. Oględziny
wszakże trwały krótko. Zaraz mnie stamtąd zabrano, zakuto w kajdany, otoczono strażą.
Właśnie od strażników dowiedziałem się ku swemu przerażeniu, że wkrótce opuszczę i
obóz, i Palestynę, aby stanąć przed samym cesarzem! Wydało mi się z początku, że to już
koniec i ratunku nie ma. Taki obrót spraw przekreślił wszystkie moje plany i rachuby. Spo-
dziewałem się przecież, że będę czekał spokojnie, bezpiecznie i długo  choć w kajdanach 
na oficjalny triumf, który kiedyś tam odbędzie się w Rzymie. A oto zguba już mi groziła! Co
do tego nie mogłem mieć złudzeń. Nie tak dawno byłem w Italii. Znałem dwór, widziałem
Nerona, na własne oczy oglądałem, jak potrafi się zabawić, jak kocha igrzyska, zwłaszcza
krwawe. To pewne, że gdy tylko znajdę się w Rzymie wraz z wybitniejszymi jeńcami z Gali-
lei, Neron, niecierpliwy i zawsze dbający o przypodobanie się ludowi, nie zechce czekać, aż
padnie Jerozolima. Za dostateczny pretekst do urządzenia igrzysk uzna dotychczasowe sukce- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum