[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Subtropiki  powtórzyła panna z lubością, rozcierając to słowo na podniebieniu.  To się
człowiek poci. Nie ma co się dziwić. Subtropiki to subtropiki.
Zacząłem układać w głowie gonzo o mieszkańcach jakiejś małej, nadmorskiej wioseczki o nazwie
Subtropikalnoje, której mieszkańcy postanowili żyć jak Włosi czy Grecy  czyli beztrosko, na ulicy,
we wspólnej przestrzeni. Pomysł miałem taki, że się niby nie udało, ale nie mogłem wymyślić,
dlaczego miałoby się nie udać. Więc zarzuciłem ten wątek.
Akerman to było dopiero coś. Nie miałem pojęcia, jak zareagować na to, co zobaczyłem.
To nie było ani miasto, ani wieś. Przy miejskim układzie ulic stały wiejskie domy. I to było
centrum, dookoła tej wsi stały normalne posocjalistyczne przedmieścia  bloki, supersamoidy i tak
dalej. Ale to z tym  miejskim układem ulic to uproszczenie. Bo tak naprawdę ten  miejski układ był
widoczny tylko na mapie. W realu te ulice stapiały się z podwórzami, wykwitały jakimiś
nieoficjalnymi przejściami, przebitkami do innych ulic, a te przebitki traktowane były przez pieszych
i samochody  w tym milicyjne  jako oficjalne ciągi komunikacyjne. Jeszcze nigdy w Europie nie
widziałem miasta, które do tego stopnia byłoby pozbawione formy. Które samo by się kształtowało,
pulsowało, zmieniało. Nic tu nie było stałe. I nic nie było określone. W oknach budynków
wyglądających jak magazyny wisiały firanki, a w niektórych starych, przedrewolucyjnych willach
widać było przez szyby nagromadzenie jakichś zakurzonych pakunków. Wszystko tonęło w dzikiej
zieleni. Pomiędzy dwoma domkami jednorodzinnymi, rodem z wiochy na końcu świata, stał wysoki
budynek z mozaiką w kosmonautów. Przed nim sechł pusty basen. To wszystko nie miało sensu, było
tak totalnie absurdalne, że na brzegu tego basenu usiadłem i się zagubiłem. A potem poszedłem do
apteki i kupiłem sobie balsam Wigor. Na szczęście był. Rozrobiłem z kwasem chlebowym i
popijałem. Nie mogłem objąć tego miasta rozumem. Zresztą, wyglądało na to, że byłem jedynym,
który próbował.
Poszedłem w stronę twierdzy. Wybudowali ją Turcy, ale kto by tu teraz myślał o Turkach. Trawa
była jak ze stepu. Step tu wchodził w morze. Zaraz przed murami, na uklepanej ziemi, urządzono
dzikie boisko do koszykówki. Na tablicy przy koszu ktoś tradycyjnie wypisał  NBA , a zaraz obok 
 MAIKEL DJORDAN , koślawymi literami.
Akerman. Oficjalnie  Białogród nad Dniestrem. Przed wojną tu była Rumunia. Miasto nazywało
się wtedy Cetatea Alba. Aadnie, choć nie pasowało. Nic tu zresztą do niczego nie pasowało, więc w
sumie czemu nie Cetatea Alba. Spytałem o tę Rumunię jakiegoś dziadka siedzącego na schodkach pod
domem. Powiedział, że Rumuni to zwierzęta i że jedzą mięso na surowo. %7łe u nich straszna bieda,
bród i smród, i żebym przypadkiem tam nie jechał. Mówił, że pamięta, jak Rumuni okupowali Odessę.
%7łe byli jak dzikie bestie. I że Niemcy  do których niewoli się dostał  wydawali się przy nich
porządnymi ludzmi. Mówił, że Rumuni mordowali %7łydów w rzezniach, że polowali na ludzi na
ulicach jak na zające.
%7ładne gonzo nie przychodziło mi do głowy. Dziwnie się tu czułem, przerastało mnie to wszystko.
Musiałem poszukać noclegu. Zmierzchało i atmosfera w mieście gęstniała. Zacząłem się czuć
zagrożony, po prostu. W tym bezformiu. W tym nieogarnięciu. Kojarzyło mi się to z rozpadem
wszystkiego. Z durkheimowskim samobójstwem.
Taksówkarz zawiózł mnie do pensjonatu.
 Innego nie znam  odpowiedział.  Być może to jedyny w mieście.
W pensjonacie był akurat remont, ale uznałem, że nie mam wyjścia. Dzwoniłem i dzwoniłem.
Domofon przymocowany był do furtki. Guzik był urwany i trzeba było wsadzać palec pomiędzy jakieś
kabelki. Bałem się, że prąd mnie kopnie, bo to całe urządzenie wyglądało dość poważnie: metalowe, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum