[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jakichkolwiek pomocy. Stenowi wydawało się z początku, że to dobry sposób na popełnienie
samobójstwa. Aż tak zdesperowany nie był. Jednak po pewnym czasie odnalazł we wspinaczce
nutę miłego szaleństwa. Za cel wybrał pionową igłę skalną na najbliższym pustkowiu Newtona.
Wyposażył się w parę urządzeń. Zabrał akurat tyle, ile trzeba do asekuracji. Kupił też namiot i
stosowny prowiant.
Zaklął szpetnie, gdy uświadomił sobie konieczność targania również kompa oraz
broni. Cóż, wciąż uchodził za jednego z najbardziej poszukiwanych kryminalistów imperium.
Znalazł Alexa i oznajmił mu, że wybywa. Bardzo zajęty Kilgour tylko mruknął coś przez ramię,
po czym wrócił do spraw bezpieczeństwa Trybunału. Odszukawszy przydzielony wóz, Sten z
przykrością przypomniał sobie, że ostatnio utracił prawo do samotności. Miało tak być aż do
czasu, gdy członkowie rady trafią do cel lub pod murawę. Na parkingu czekało na Stena siedmiu
Bhorów pod dowództwem Sind. Wszyscy wyposażeni w broń i niezbędny sprzęt do wspinaczki. Po
krótkim namyśle Sten zaniechał protestów. Przegra. Jak nie z nimi, to z Kilgourem lub
Mahoneyem. Nie warto próbować.
Wynagrodził to sobie w rozkazach.
Obóz musieli rozbić z dala od jego namiotu, tak z ćwierć kilometra. W ogóle nie chciał ich.
Wiedział, że to nieuprzejme, ale trudno.
- Nie sądzę, aby wynajęci przez radę zabójcy, o ile tacy istnieją, polezli za mną na tę ścianę.
Bhorowie zgodzili się. Sind tylko przytaknęła głową.
Urlop zaczął się zatem raczej mało idyllicznie. I tak miało już pozostać. Skalna maczuga
wyglądała niemal jak na filmie. Wznosiła się naprawie tysiąc metrów, czubkiem muskała chmury.
Wyrastała u krańca małej łączki z lodowato zimnym zródełkiem. Wkoło wyrastały inne skalne
formacje, równie wysokie albo nawet wyższe. Na okolicznych drzewach bytowały niewielkie
torbacze, gdzieniegdzie pasły się z dawna zdziczałe krowy. Sądząc po śladach, musiał żyć tu
jeszcze jakiś mały nocny drapieżnik, ale ten konsekwentnie nie pchał się w oczy. Sten rozbił
namiot, ochrona uczyniła to samo za odległą kapą krzaków przy zródełku. Ugotował coś, zjadł, na
spoczynek udał się o zmroku. Spał bez snów, wstał, zebrał sprzęt i ruszył ku skale.
Na kilka godzin zapomniał o wszystkim, prócz wspinaczki. Starannie wyszukiwał pęknięcia i
występy. Potem usadził się bezpiecznie w szczelinie i sięgnął po wałówkę. Rozejrzał się. Pokonał
jakieś dwieście pięćdziesiąt metrów. Niezle. Może znajdzie gdzieś wyżej półkę dobrą na biwak,
prześpi się i zdobędzie szczyt przed końcem urlopu. Jakby udało się wcześniej, to widział w
pobliżu jeszcze z sześć innych, równie wartych fatygi wierzchołków. Spojrzał w dół. Ujrzał osiem
twarzy. Cała drużyna ochrony siedziała półkolem wokół podstawy maczugi i wykonywała swój
obowiązek. Biedacy. Wspinaczka to nie balet na lodzie, wynudzą się za wszystkie czasy. Może
rzucić w nich hakiem? Albo krzyknąć coś? Czy to nie dziecinne? Spokojnie, panie Sten, zbeształ
się w duchu. Ze skały zszedł kilka godzin wcześniej, niż przewidywał. Nie wiadomo czemu, droga
w dół była znacznie mniej absorbująca.
Następnego dnia spróbował innego szlaku. Miał nadzieję umknąć kretyńsko wiernej straży. I tak go
znalezli. Z początku próbował ich ignorować. Mimo to koncentrację diabli wzięli. Niby wszystko
w porządku, radził sobie jak przedtem, ale nieustannie myślał nie tylko o wspinaczce. Wieczorem
ugotował sobie nieco mdławe curry, zjadł w samotności i położył się, ale nie mógł zasnąć. Po
drugiej stronie zródełka migotał ogień. Widać znalezli nieco suchego drewna. Wydawało mu się,
że słyszy głosy. A może nawet śmiech. Zaklął pod nosem. Przeszukał plecak i znalazł butelkę.
Potem założywszy buty, ruszył ku blaskowi. Przy ognisku siedziało tylko czterech Bhorów. Sten
stuknął butelką o pień drzewa i podszedł bliżej. Gdzieś z mroku wynurzyła się Sind w
towarzystwie Bhora. Oboje opuścili broń.
- Co jest? - spytała ostro dziewczyna, bacznie rozglądając się wkoło.
- Eee... nic. Nie mogłem zasnąć. Pomyślałem... że jeśli nie przeszkadzam...
Przyjęli go do ogniska, uprzejmie łyknęli podrabianej  szkockiej , którą Sten przyniósł po to
tylko, by dać im pretekst do wykopania własnych zasobów. Zabrali ze sobą dość, stregga
naturalnie. Wieczny Imperator powiedział kiedyś, że stregg tak miał się do bimbru jak bimber do
mleka matki. Tak czy tak, popili potężnie. Cicha górska łąka rozbrzmiewała krzykami i toastami.
Co chwilę ktoś wspominał zmarznięte pośladki rodziciela. W szczytowym momencie zabawy
trzech Bhorów wrzuciło Stena do zródełka.
Co za młodzieńczy wieczór, pomyślał Sten, budząc się następnego ranka.
I zaraz jęknął, nagle wydoroślawszy. Wciąż był w obozie ochrony. Głowę trzymał na łydce
jednego kudłacza, drugi zrobił sobie z jego żołądka poduszkę. Z każdą chwilą było coraz gorzej.
Do obozu weszła Sind z Bhorem.
- Wstawać, pijusy - warknęła. - Zmiana. Boże, ale mnie głowa łupie.
- To cierp w milczeniu - jęknął Sten.
Znalazł nie dokończoną butelkę szkockiej i skonsultował sprawę z żołądkiem. Ten zagroził
ucieczką na szczyt skały. Sten wstał. Stopy zapiekły jak diabli.
- Chyba umieram - mruknął.
- Byle po cichu, admirale - odparła dziewczyna.
Zasadniczo Sten powinien wykazać się wewnętrzną siłą i zabrać całe towarzystwo na
pięciokilometrowy bieg lub coś równie męczącego. Ostatecznie jednak tylko odrzucił przykrycie i
wczłapał do zródełka. Niech żyje dekadencja! Poczekał, aż lodowata woda przywróci naturalny
porządek żywiołów. Potem znów otulił się kocem i poszukał czegoś do jedzenia.
Tego dnia ani myślał o zdobywaniu szczytów.
Resztę urlopu spędził zupełnie inaczej, niż pierwotnie zamierzał.
Jeden z Bhorów zaczął dopytywać się o techniki wspinaczkowe. Sten pokazał mu kilka sztuczek
na pobliskim głazie. Sind miała już podstawowy trening za sobą, chociaż dotąd praktykowała
jedynie na ścianach budynków. I tak to poszło. Wspinaczka za dnia. Dwa razy wypuścił się na
zwykłą łazęgę po pogórzu.
W nocy wspólne uczty. Sten przeniósł swój namiot do obozu Bhorów.
Wiele czasu spędzał z Sind.
Dobrze się z nią gadało. Sten przypuszczał, że dziewczyna jest tak uprzejma za sprawą
dyscypliny, ale właściwie nie był to dobry argument, Sten nie pełnił już funkcji admirała.
Ostatecznie zdołał przekonać Sind, by przestała go tytułować stopniem, a nawet wtrącać co chwilę
 sir .
Opowiedział jej o piekielnym świecie, na którym się urodził, i tamtejszych fabrykach. Napomknął
o swojej rodzinie. Nie skąpił za to szczegółów dotyczących wieloletniej znajomości z Alexem
Kilgourem.
Nie wspominał tylko o wojnie.
Sind była z początku rozczarowana. Oto miała szansę nauczyć się czegoś od największego
wojownika. Z czasem jednak zasłuchała się też i w te opowieści. O spotkaniach z dziwnymi
istotami, ludzmi i nie tylko, czasem przyjaznymi, niekiedy wrogo nastawionymi do otoczenia.
Górska łąka rozbrzmiewała melancholijnym spokojem.
Potem Sind opowiedziała o swym dziwnym dzieciństwie spędzonym pośród żołnierzy świętej
wojny, którzy nie tylko utracili wiarę w swą religię, ale poznali też fałsz proroków.
Naturalną koleją rzeczy zaciążyła w kierunku Bhorów.
- Chociaż teraz zastanawiam się, czy przypadkiem nie szukałam po prostu innych bożków - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum