[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gotów przystać na coś takiego? PrzecieŜ te diabły są nieprzyjaciółmi Kościoła, nieprawdaŜ!?
— W czasach wojny ludzie mierzą wszystko inną miarą — powiedział wikariusz. —
Wierzę, Ŝe biskup uwaŜał, iŜ postępuje tak, jak powinien. Poza tym Amerykanie zapewnili
go, Ŝe po tym wszystkim zabiorą i zlikwidują diabły! To nas uspokajało.
Westchnąłem ze zmęczenia. — Ale nie ma ksiądz pojęcia, gdzie je wywieziono i kto je
zabrał?
— Wiem, Ŝe gdy wywoŜono je do Anglii, opiekował się nimi pułkownik Sparks. Lecz
gdzie on je zabrał i w jaki sposób, nie powiedziano mi nigdy. Była to wyjątkowo tajna
operacja. Gdyby cokolwiek przedostało się do prasy, wybuchłaby gigantyczna afera.
— Sprowadzono je z powrotem do Anglii — zauwaŜyła Madeleine. — To znaczy, Ŝe nie
zabrano ich bezpośrednio z Francji do Ameryki?
— Nie. Osobiście widziałem je ostatni raz w Southampton, gdy je wyładowywano ze
statku. Zwykłych dokerów odsunięto od tej roboty, kazano im trzymać się z dala.
— Więc czemu ksiądz myśli, Ŝe zabrano je do Ameryki? A moŜe wciąŜ tu są?
Wielebny Taylor podrapał się w głowę. — Pewnie tak. Jest tylko jeden sposób, by się tego
dowiedzieć.
— To znaczy?
— No cóŜ, musielibyście porozmawiać z pułkownikiem Sparksem. Zawsze przysyła mi
kartkę z Ŝyczeniami na BoŜe Narodzenie, chociaŜ po wojnie nigdy juŜ się nie spotkaliśmy.
Gdzieś tu mam jego adres.
Madeleine i ja spojrzeliśmy na siebie ze smutkiem, wielebny Taylor zaś podszedł do
biurka i zaczął grzebać w nieporządnych stertach papierów w poszukiwaniu kartek z
Ŝyczeniami od pułkownika armii amerykańskiej. Dochodziła juŜ ósma dwadzieścia i zacząłem
czuć się dziwnie niespokojny. Obawiałem się, Ŝe Elmek nie da nam wiele więcej czasu na
poszukiwania.
— Wiecie, byłem przekonany, Ŝe są tutaj — odezwał się wielebny Taylor. — Nigdy
niczego nie wyrzucam.
Wysunąłem następnego papierosa i juŜ zamierzałem podnieść go do warg, gdy Madeleine
wykrzyknęła: — Dan! Patrz! Twoja ręka!
W pierwszym momencie nie mogłem sobie uzmysłowić, o czym mówi, ale gdy spojrzałem
na papierosa, którego trzymałem w dłoni, stwierdziłem, Ŝe jest on przesiąknięty
ciemnoróŜową cieczą… Była to krew. Na końcu mego palca pojawiła się niewielka, głęboka
ranka.
— To Elmek — powiedziała Madeleine spiętym, zdesperowanym głosem, — O BoŜe,
Dan, to jego ostrzeŜenie!
Wyciągnąłem chusteczkę i obwiązałem nią palec, jak umiałem, ale wkrótce cienka
kretonowa materia przesiąkła na wskroś.
— Proszę księdza, byłbym wdzięczny, gdyby się ksiądz pospieszył.
— Przepraszam, czy pan coś mówił? — zapytał kapłan, podnosząc głowę znad papierzysk.
— Proszę się pospieszyć. Wydaje mi się, Ŝe Elmek zaczyna tracić cierpliwość.
Wielebny Taylor przetasował następną stertę. — O, proszę! — odezwał się wreszcie. —
Kartka z zeszłego roku. Przypuszczam, Ŝe Sparksowie nadal mieszkają pod tym adresem.
Podał mi boŜonarodzeniową kartkę. Madeleine rozłoŜyła ją przed sobą. NiemalŜe w tej
samej chwili palec przestał krwawić, a rana zabliźniła się. Została mi w garści karmazynowa
chusteczka, na palcu zaś nie było najmniejszego śladu.
— Mój drogi chłopcze, czyŜbyś się skaleczył? — zapytał wielebny Taylor.
Połączenie transatlantyckie z Silver Spring w stanie Maryland nie naleŜało do najlepszych.
Głos dobiegał słabo, natomiast trzaski słyszałem wyraźnie. W Stanach było wczesne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum