[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie wiem, co ci powiedzieć. On nie interesuje się mną
na poważnie.
- Naprawdę? - Caroline zawiesiła na chwilę głos, po czym
uÅ›miechnęła siÄ™. - Pewnie chcesz zasugerować, że to nie mo­
ja sprawa. Rozumiem to. Zmieńmy więc temat. W piątek
urządzam małe przyjęcie, głównie dla rodziny. Byłoby miło,
gdybyś do nas dołączyła.
- Dziękuję - odpowiedziała Dixie ostrożnie.
Caroline potrząsnęła głową smutno.
- Na ogół nie jestem taka niezrÄ™czna. Zaproszenie na ko­
lację nie miało nic wspólnego z pytaniem, którego właściwie
ci nie zadałam. Naprawdę chciałabym, żebyś przyszła.
- A ja na ogół nie jestem taka wrażliwa. - Uśmiech Dixie
stał się cieplejszy. - Chętnie przyjdę.
- Wpadnij po szóstej. Strój niezobowiązujący. Będziemy
jedli około siódmej trzydzieści.
Dixie nie miała za złe Caroline, że delikatnie ją pod-
pytywała. Matki miały prawo się martwić. Miały również
prawo myśleć o swoich dzieciach jak najlepiej. Dixie nie
mogła jej powiedzieć, że Cole'owi chodzi tylko o krótką
przygodÄ™.
No cóż... Może nie krótką, uśmiechnęła się. To nigdy nie
było wadą Cole'a.
Jej uÅ›miech nie trwaÅ‚ jednak dÅ‚ugo. PodejrzewaÅ‚a, że je­
go zainteresowanie brało się głównie z chęci udowodnienia
jej, że już się z niej wyleczył. Trochę ją ta myśl uwierała, ale
rozumiała go. Wiedziała, że Caroline ma rację - odchodząc,
bardzo zraniła Cole'a.
On też jÄ… zraniÅ‚. Ale z jego strony to byÅ‚ tylko grzech zanie­
dbania. Nie kłamał ani jej nie zdradzał. Po prostu nie był taki,
jaki mógłby być. Interesy były dla niego zawsze na pierwszym,
a czasami także na drugim i na trzecim miejscu. Zdecydowa­
nie zbyt często Dixie znajdowała się na szarym końcu.
Tak bardzo byÅ‚a w nim zakochana. A on... on byÅ‚ zako­
chany tylko do połowy. Pod koniec nie potrafiła już sobie
z tym poradzić.
Dixie wyszła zza rogu domu i niemal wpadła na Cole'a.
I na swojego koła, który mruczał szaleńczo usadowiony na
jego rękach.
-No nie. - Potrząsnęła zniesmaczona głową. - Znowu
uciekł?
- Pracowałem nad projektem budżetu, odwróciłem się na
chwilę, a w tym momencie on wskoczył na stos raportów
i zaczął się myć. Generalnie rzecz biorąc, wyglądał na bardzo
zadowolonego z siebie. Tilly do tej pory nie wysuwa nosa
spod biurka. Hej... - Dotknął jej ramienia. - Coś się stało?
- Po prostu naszÅ‚y mnie gÅ‚Ä™bokie, filozoficzne przemyÅ›le­
nia. To zle wpływa na trawienie. - Ruszyła w stronę domu
z Cole'em u boku. - Co z Tilly?
- Zabrałem jej dręczyciela, więc na razie chyba wszystko
w porządku. - Uśmiechnął się. - To już trzeci raz. A zostały
jeszcze dwa dni.
- Wiem, wiem. - Założyła się z nim o to. Cole twierdził,
że Hulk ucieknie co najmniej sześć razy do piątku. - Myślę,
że to ty go wypuszczasz - dodała ponuro.
- Naprawdę myślisz, że byłbym do tego zdolny? Może
on się po prostu teleportuje. Masz. - Cole podał jej kota. -
Gdzie znalazłaś tę Kocillę?
Czy Cole zawsze miał takie poczucie humoru, a ona przez
te lata o tym zapomniała?
- Po prostu przybÅ‚Ä…kaÅ‚ siÄ™ pewnego dnia. SiedziaÅ‚ przed mo­
im mieszkaniem, jakby na mnie czekał. Otworzyłam drzwi, on
wskoczyÅ‚ do Å›rodka, zażądaÅ‚ kolacji, zwinÄ…Å‚ siÄ™ w kÅ‚Ä™bek na mo­
ich kolanach i poinformował mnie, że czas na pieszczoty.
Cole skinął głową.
- Rozumiem, dlaczego wolałaś się z nim nie spierać.
- Był prawie zagłodzony.
- Już dawno to nadrobił. - W jego wzroku pojawiły się
nagle diabelskie ogniki. - Może powinienem zastosować je­
go metodÄ™. Z tego, co pamiÄ™tam, Å›wietnie gotujesz. JeÅ›li po­
jawię się, żądając kolacji...
Dixie roześmiała się.
- Chyba ciÄ™ po prostu nie wpuszczÄ™. Zdaje siÄ™, że masz in­
ne priorytety niż Hulk.
- Masz rację. - Obniżył głos i pogłaskał jej ramię. - Ja od
razu przeszedłbym do pieszczot.
Wystarczył ten lekki dotyk, żeby cały jej organizm obudził
się do życia. Pragnęła więcej, a obok niej nie było nikogo, kto
mógłby ją ostrzec przed niebezpieczeństwem.
- Ręce z daleka. Trzymam kota i nie mogę się bronić.
- Wiem. LubiÄ™, jak jesteÅ› bezbronna.
- Nigdy mnie nie widziałeś bezbronnej - odparła. Dotarli
już do jej domku. - Jeśli możesz, to otwórz drzwi. Zamknę
tego potwora tam, gdzie jego miejsce.
Zamiast jej posłuchać, oparł się o drzwi i uśmiechnął.
- Przekup mnie.
- Daj spokój, Cole.
- Tylko pocałunek. Obiecuję, że będę trzymać ręce przy
sobie. - Zrobił jednak coś wprost przeciwnego. Sięgnął po
pasmo jej wÅ‚osów i poÅ‚askotaÅ‚ jÄ… po szyi. - Jeden pocaÅ‚u­
nek.. . Chyba że się nie odważysz.
PodniosÅ‚a brew, czujÄ…c, jak wzdÅ‚uż krÄ™gosÅ‚upa przebie­
ga jÄ… dreszcz.
- SÄ…dzisz, że jestem na tyle naiwna, żeby dać siÄ™ na to na­
brać?
- Zawsze mogÄ™ mieć nadziejÄ™. - PrzysunÄ…Å‚ siÄ™ bliżej. Cie­
pÅ‚o jego ciaÅ‚a sprawiaÅ‚o, że przestrzeÅ„ miÄ™dzy nimi aż skrzy­
ła. - Dlaczego nie, Dixie? Przecież masz na to ochotę.
Serce tłukło się jej w piersi.
- Czy nie boli cię nigdy głowa od myślenia?
- To tylko pocałunek. Co się może stać? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum