[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Stewarta. - Nie bÄ™dziemy siÄ™ dostosowywać do dziwa­
cznych zachowaÅ„ tej dziewczyny. Ona wkrótce zrozu­
mie, jaki błąd popełniła, i wróci do domu.
Maggie i, Luke stali, nie przekraczajÄ…c progu. Luke
otoczył Maggie ramieniem.
Sharon Stewart znów przemówiła:
- Margaret potrafi być bardzo uparta. A co będzie,
gdy jednak nie wróci?
- Kiedy jej się skończą pieniądze, nie będzie miała
innego wyboru. - Wywody ojca przerwane zostały
przez niegÅ‚oÅ›ny brzÄ™k szkÅ‚a, do którego wrzucono ko­
stki lodu. - Dzwonił dziś do mnie mój brat. Pytał o Mar-
garet.
- Wiedziałam, że będą plotki. Ja to wiedziałam!
- No to nie trzeba było nic mówić Amelii Bretton.
Na miÅ‚ość boskÄ…,. Sharon, okaż raz w życiu trochÄ™ roz­
sÄ…dku.
Luke spojrzał na Maggie. Wykonała nieokreślony gest,
lecz gdy on próbował pchnąć drzwi, powstrzymała go.
- Jestem pewna, że Amelia nic nikomu nie powie­
działa. Przyrzekła mi dyskrecję.
- Tak czy owak, rzecz się wydała, a w konsekwencji
ja miaÅ‚em nieprzyjemnÄ… rozmowÄ™ z bratem. ChciaÅ‚ wie­
dzieć, czy Margaret istotnie uciekÅ‚a z... No tak, wolaÅ‚­
bym nie cytować oryginalnego sformułowania, jakim
obdarzył swego byłego zięcia.
Luke zacisnął zęby.
- Ale Pamela... - Matka Maggie zawiesiła głos. -
Pamela nie była dziewczyną zbyt stateczną... Czy nie
sÄ…dzisz, Malcolmie - zaczęła innym tonem - że powin­
niśmy o małżeństwie naszej córki poinformować prasę?
Po co mają się szerzyć plotki?
- Złotko, zacznijże logicznie myśleć. Chyba nie
wierzysz w tę całą historyjkę o małżeństwie! Człowiek
taki jak West żeni się albo po pijanemu, albo pod jakimś
przymusem.
- Ale on ją przy mnie poprosił o rękę - nieśmiało
zaoponowaÅ‚a Sharon. - ByÅ‚ trzezwy i nikt go nie zmu­
szał.
Rozległo się niecierpliwe sapnięcie.
- MiaÅ‚em na myÅ›li na przykÅ‚ad to, że West ostatecz­
nie mógłby się poczuć przymuszony do ożenku z matką
swego dziecka.
- O nie! To nie ten przypadek. O ile wiem, Margaret
nie jest w ciąży.
- ZagalopowaÅ‚em siÄ™... Dziwna historia z tymi kon­
kurami Luke'a... Przecież nasza córka nie jest w jego
typie. ZdawaÅ‚o mi siÄ™, że on gustuje w dojrzaÅ‚ych ko­
bietach, a nie w takich kurczÄ…tkach jak Margaret. Oczy­
wiście, kochamy nasze dziecko, ale...
Tu już Luke nie wytrzymał i wkroczył do pokoju.
- Myli siÄ™ pan w każdym swym sÄ…dzie, panie Ste­
wart - wypalił.
Kątem oka dostrzegł, że Maggie, stojąca w progu,
płonie ze wstydu. Sharon Stewart podniosła rękę do ust,
zatrwożona. Jej mąż pobladł z wściekłości.
- Podsłuchujemy, panie West? - zapytał z zimną
grzecznością.
- A czego może się pan spodziewać po kimś takim jak
ja? - ironizował Luke. - Samych złych rzeczy. Ale po
pierwsze... - ObejrzaÅ‚ siÄ™, podszedÅ‚ do Maggie i przycis­
nÄ…Å‚ jÄ… do siebie. - My rzeczywiÅ›cie jesteÅ›my małżeÅ„­
stwem. I pańska córka naprawdę nie jest w ciąży.
- Luke... - szepnęła Maggie, spuszczając oczy.
- A po drugie... No cóż, może nie powinienem wi­
nić ojca za to, że widzi w Margaret wciąż maÅ‚Ä… dziew­
czynkę. Niemniej w oczach mężczyzn jest to atrakcyjna
kobieta, zapewniam. I dodam jeszcze tylko, że ona jest
absolutnie w moim typie.
Z satysfakcjÄ… obserwowaÅ‚ twarz teÅ›cia, na której mie­
szała się złość ze zdumieniem. Prawie nie zauważył, jak
ruszyÅ‚a ku nim matka Maggie. ZostaÅ‚a jednak powstrzy­
mana ostrym upomnieniem:
- Sharon!
Pani Stewart zawahała się, spoglądając to na męża,
to na oboje młodych. Zdobyła się jednak na odwagę.
Otwarła ramiona i zwróciła się do zięcia:
- W takim razie witaj w rodzinie, Luke.
ROZDZIAA SIÓDMY
- Chyba poszło całkiem niezle, co? - Maggie
pchnęła w stronÄ™ Luke'a poszwÄ™ peÅ‚nÄ… różnych drobiaz­
gów.
Przejął od niej pakunek i ulokował go z tyłu auta.
Zapomnieli zaopatrzyć siÄ™ w kartonowe pudÅ‚a, wiÄ™­
kszość dobytku Maggie trafiła więc do trzech wielkich
toreb na odpadki oraz poszwy. Jej siodło i pozostały
sprzÄ™t jezdziecki umieÅ›cili w przyczepie koÅ„skiej, po­
darunku ojca na dwudzieste urodziny Maggie.
- Co masz na myśli? - zapytał, mocując ładunki.
- No, że obyło się w końcu bez większej awantury.
- Czas umocować przyczepę - powiedział. - Może
byś otworzyła szerzej drzwi do garażu.
Garaż jej rodziców był równie obszerny, jak ten
w domu Jacoba; mieściło się w nim kilka samochodów,
a także przyczepa dla konia.
Luke zrÄ™cznie manewrowaÅ‚ dodge'em. Maggie za­
Å›miaÅ‚a siÄ™, przypominajÄ…c sobie scenkÄ™ w salonie rodzi­
ców.
- Ale to, że mama tak cię objęła, że się odważyła, to
jednak imponujące, prawda? Dziękuję ci, że ze mną
przyjechałeś.
- Nie mogÅ‚o być inaczej. - Luke wzruszyÅ‚ ramio­
nami.
- Albo ta twoja przemowa do ojca. Co za teatr! Przez
chwilę wydawało mi się, że grasz specjalnie dla mnie...
- Maggie, nie jestem aktorem. Przed nikim nie
gram.
Milczała przez chwilę. I nagle zapytała:
- A orgie?
- Co takiego?
- No, w czasie orgii - brnęła śmiało - gra się nie
tyle przed publicznością, ile wraz z nią...
- Maggie, co ty wygadujesz?
- Ja tylko stosuję technikę Sarity: jeśli chcesz się
czegoś dowiedzieć, zapytaj.
Kręcił głową z niedowierzaniem.
- I ty chcesz mnie zapytać, czy ja biorÄ™ udziaÅ‚ w se­
ksie grupowym, tak?
- Hm. - Namyślała się przez chwilę. - Może nie...
Ostatecznie mogłabym odwrócić metodę Sarity: jeśli
wolisz czegoś nie wiedzieć, nie pytaj o to.
Luke zaczaj się śmiać.
- Ty jesteś niesamowita. Człowiek nigdy nie wie, co
wymyÅ›lisz za pięć minut. Gdybym wiedziaÅ‚, że małżeÅ„­
stwo może być tak zajmujące, ożeniłbym się już wiele
lat temu. - Przestał się śmiać, gdy zdał sobie sprawę
z tego, co powiedział. Bo przecież był żonaty ileś lat
temu.
Maggie westchnęła; jej myśli potoczyły się
najwyrazniej tym samym torem.
- Przykro mi z powodu tego, co ojciec mówi o tobie
i Pameli. On bywa ślepy na rzeczywistość. Czarują go
chyba rzÄ™sy bratanicy. I to, że ona umie tak Å‚adnie pÅ‚a­
kać.
To prawda, przyznał Luke w myślach, ona ładnie
płakała. Azy jak groch toczyły się po jej policzkach.
Czasami drżaÅ‚a jej dolna warga - niczym maÅ‚ej dziew­
czynce. Najpierw budziÅ‚o to w nim odruchy opiekuÅ„­
cze. Potem zaś przyprawiało już tylko o wściekłość.
- Nienawidzisz jej?
Odwrócił się, zmierzając ku pikapowi.
- Nie... Za mało jest dziś dla mnie ważna, abym jej
nienawidził. - Może nigdy nie była ważna? Otóż to,
tutaj było sedno, początek całego łańcucha wydarzeń
prowadzących do tragedii, o której zdawał się nikt nie
pamiętać. Oprócz Luke'a.
- A więc to z powodu dziecka nie lubisz Bożego
Narodzenia?
Jej słowa poruszyły strunę, którą starannie w sobie
omijał. Tamta śmierć wytworzyła w nim poczucie winy
nie do usunięcia. Sięgnął do drzwi pikapa, zaciskając
mocno palce na klamce.
- Już dosyć, Maggie - rzucił szorstko.
- Okej. Ale rozmowa o tym mogłaby pomóc.
- Wiesz, co może pomóc? - ObróciÅ‚ siÄ™. - ZamkniÄ™­
cie tego tematu. Jedzmy już. Wsiadaj do swego auta.
Zobaczymy siÄ™ na ranczu.
Szarpnął klamkę dodge'a. W tej chwili zadzwonił
jego telefon komórkowy. Sięgnął po aparat leżący na
fotelu. Wymiana zdań była krótka i najwyrazniej nie
polepszyła nastroju Luke'a. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum