[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Sally, usiądz, proszę, chciałbym z tobą zamienić parę słów.
- To mi zabrzmiało groznie - zażartowała.  Czy coś zrobiłam nie tak?
- Ależ skąd! Co też ci przychodzi do głowy.  Na chwilę zawiesił głos. - Rzecz
w tym, że od wczoraj nieustannie myślę o nas.
- Ja też - odparła wesoło.
LR
T
- Pozwól, że powiem ci, o co chodzi, kochanie. Nie bardzo wiem, jak to ująć,
żebyś mnie zrozumiała właściwie. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny wydają
mi się snem...
- To chyba dobrze, nie sądzisz?
- Chcę tylko powiedzieć, że to wszystko potoczyło się bardzo szybko, może za
szybko. Czy nie uważasz, że potrzebujemy trochę czasu, żeby się zastanowić nad
przyszłością?
Zesztywniała, czując, że oblewa ją zimny pot.
- Co ty chcesz powiedzieć, do jasnej cholery? - wyszeptała. - Wyduś to wresz-
cie z siebie.
- Sally, kochanie - zaczął, biorąc ją za rękę - z trudem przechodzi mi to przez
gardło, ale boję się, że nie przemyślałaś konsekwencji, jakie niesie dla ciebie
nasz związek. Jestem synem pijaka i zabójcy, a do tego zdradziłem własnego oj-
ca. Nie mogę oczekiwać od ciebie, żebyś nie brała tego pod uwagę.
- To nie ma dla mnie znaczenia, Jack.
- Tak ci się wydaje w tej chwili, ale zrozum, ja do tej pory nie zdołałem się z
tym uporać. Po tylu latach to mnie wciąż prześladuje. Uważam, że nie powinie-
nem przyjmować propozycji pracy w twoim gabinecie. Wiedziałem, czym to
grozi. Wiedziałem, że po sześciu latach wciąż cię pragnę. Myślę, że wiążąc się z
tobą, bardzo bym cię skrzywdził. Po co ci człowiek z tak straszliwym bagażem
życiowym? Powinnaś wyjść za mąż za kogoś, kto nie ma moich obciążeń. Za
kogoś z normalnego środowiska, z rodziny, w której nie było patologii.
Sally zerwała się na równe nogi.
LR
T
- Problem polega na tym, że ty po prostu nie chcesz się wiązać. Boisz się bli-
skości i zobowiązań. Boisz się, że musiałbyś się otworzyć i zmierzyć z przeszło-
ścią. To dlatego uciekasz przed związkami i nie chcesz założyć rodziny.
- Mylisz się, bardzo chciałbym założyć rodzinę, ale...
- Ale co? Boisz się? A może ty po prostu lubisz podboje? - Przypomniała sobie
słowa Lorny. - Przeleciałeś mnie, ale jak przychodzi do zobowiązań, zwiewasz i
będziesz się uganiał za kolejną zdobyczą! Na tym polega cała prawda - dokoń-
czyła łamiącym się głosem.
- Mylisz się, absolutnie nie uganiam się za spódniczkami. Prawda, jak ci po-
wiedziałem, polega na tym, że nie nadaję się do życia w szczęśliwym związku.
Moja matka miała rację. Nie potrafiła mi wybaczyć, że rozbiłem naszą rodzinę. I
nie chcę tego powtarzać, nie chcę ci łamać życia. Zrozum to, kochanie. Za kilka
dni, kiedy to sobie przemyślisz, sama dojdziesz do wniosku, że zgotowałbym ci
straszny los. Zdradziłem rodziców i z tego powodu do tej pory żyję z poczuciem
winy.
Popatrzyła na niego z rozpaczą. Jak miałaby go przekonać, że jego przeszłość
nie ma dla niej znaczenia? I że wyłącznie mu współczuje.
- Więc zrywasz ze mną po raz drugi?
- Wiem, że muszę ci pozwolić, żebyś się ode mnie uwolniła - odparł cicho. -
Myślę, że kiedy ci powiedziałem, że powinienem odejść z tej pracy, miałem ra-
cję. Nie mogę być blisko, bo nie umiem zabić w sobie miłości do ciebie. Jak tyl-
ko znajdziesz sobie kogoś, kto mnie zastąpi, zniknę.
Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu, nie mogąc pohamować łez. Ale w
końcu zdołała zapanować nad sobą i powiedziała z namysłem:
LR
T
- Jack, już raz złamałeś mi serce, ale jeśli uważasz, że musisz mnie zostawić
po raz drugi, do niczego nie będę cię zmuszać. Myślałam jednak, że się kocha-
my, a ty w końcu mi zaufałeś i uwierzyłeś, że razem będziemy w stanie przezwy-
ciężyć przeszłość. To wszystko.
Gdy cicho zamknęła za sobą drzwi, usiadł za biurkiem i ukrył twarz w dło-
niach. I co ty, do cholery, zrobiłeś? Kochasz ją i nigdy nie przestałeś jej kochać.
Ale ten paniczny strach, że ciąży na tobie cień twojego ojca, sprawia, że boisz
się, by nie złamać jej życia.
Nie możesz pozwolić, by dwoje zakochanych ludzi znienawidziło się tak, jak
znienawidzili się twoi rodzice.
LR
T
ROZDZIAA DZIESITY
Sally wpatrywała się w sufit, nie mogąc usnąć. Nie, to niemożliwe, to przekra-
cza ludzkie pojęcie. Mężczyzna, którego kocha, rzucił ją po raz drugi.
Ostatni tydzień był dla niej straszny. Pracowali drzwi w drzwi, mijali się na ko-
rytarzu, musieli porozumiewać się w sprawach służbowych, a ona pragnęła jedy-
nie, by ją objął. Nie, musi z tym skończyć, musi to w sobie jakoś zdusić. Przecież
ten facet, z takich czy innych powodów, już jej nie chce.
- Ona mówi, że z narzeczonym rozstali się bez bólu - Sharon powiedziała do
Suli, nie wiedząc, że Sally to słyszy. - Jednak widać gołym okiem, że to nie-
prawda. I do tego jeszcze odreagowuje to wszystko na biednym Jacku!
Ale w przyszłym tygodniu na jego miejsce przyjdzie inny lekarz, a Jack stąd
odejdzie... na zawsze. Wtuliła twarz w poduszkę, próbując zahamować łzy. Do-
piero nad ranem zapadła w niespokojny sen, lecz nazajutrz obudziła się zmęczo-
na.
Była sobota, w południe zaczynało się święto szkoły dla niepełnosprawnych
dzieci, a ona przyrzekła łanowi, że przyjdzie. Może zresztą dobrze jej to zrobi,
LR
T
pogoda jest ładna, oderwie się od swoich problemów, spotka jakichś znajomych,
a Ian Kershaw na pewno ucieszy się na jej widok.
Na boisku szkolnym uczniowie wraz z rodzicami zapraszali do gier fantowych
i sprawnościowych, sprzedawali pamiątkowe kotyliony i wypieki, organizowali
konkursy. Sally zaczął się udzielać radosny entuzjazm dzieciaków. W oczekiwa-
niu na uroczyste otwarcie obchodów, które miała poprowadzić Careena Fairfax,
usiadła na jednym z krzeseł rozstawionych dla publiczności na trawniku.
Wokół niej narastał wesoły gwar, w oddali grała szkolna orkiestra. Zmęczona
bezsennymi nocami oparła się wygodnie, przymknęła powieki i po chwili zapa-
dła w drzemkę. Gdy ktoś mocno potrząsnął ją za ramię, gwałtownie otworzyła
oczy, pytając półprzytomnie:
- Co się stało...?
- Sally, obudz się, potrzebny jest lekarz!
- Sharon, nie wiedziałam, że tu jesteś. Co się stało?
- W namiocie, gdzie jest bufet, zaczęła rodzić kobieta!
Ostatni raz odbierałam poród kilka lat temu, w sterylnych warunkach, z pomo-
cą akuszerki, Sally pomyślała w popłochu, zrywając się na równe nogi.
- Wezwaliście karetkę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum