[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Anzelma w nadziei wskrzeszenia dawno zakwestionowanego ontologicznego dowodu na ist-
nienie Boga.
Sięgnął wprost do Anzelma i oryginalnego sformułowania argumentu, nie zaśmieconego
pózniejszymi wtrętami:
Wszystko, co człowiek rozumie, jest w jego intelekcie. Otóż to, od czego nic większego nie
może być pojęte, nie może ismieć tylko w intelekcie. W istocie bowiem istnieć w rzeczywi-
78
stości to coś więcej, niż istnieć tylko w intelekcie. Gdyby zatem to, od czego nie można sobie
pomyśleć nic większego, istniało tylko w intelekcie, wówczas to, od czego nic większego nie
można sobie pomyśleć, było tym, od czego coś większego można sobie pomyśleć, a to jest
sprzeczność. Byt, od którego nic większego nie można pojąć, z konieczności zatem istnieje
zarówno w intelekcie, jak i w rzeczywistości.
Jednak Wielki Bałwan wiedział wszystko na temal świętego Tomasza, Kartezjusza, Kanta,
Russella i ich krytyki, posiadał również zdrowy rozsądek, poinformował więc Harmsa, że
dowód Anzelma nie trzyma się kupy i analizując go strona po stronic, wykazał dlaczego. Od-
powiedz Harmsa polegała na skasowaniu analizy Wielkiego Bałwana i podparciu się obroną
Anzelma w wykonaniu Hart-shome'a i Malcolma, a mianowicie, że istnienie Boga jest albo
logicznie konieczne, albo logicznie niemożliwe. Ponieważ nie zostało dowiedzione, że jest
niemożliwe, to znaczy, że pojęcie takiego bytu nie wykazuje sprzeczności wewnętrznej, mu-
simy z^item z konieczności przyjąć, że Bóg istnieje.
Oparłszy się na tym wyświechtanym argumencie, Ha^ms wysłał kopię gorącą linią do chore-
go prokuratora maksimusa, żeby dodać ducha swojemu współwładcy.
 A teraz wezmy Gigantów  mówił Arnold golibroda, bohatersko walcząc ze śladami żół-
tego koloru we włosach kardynała.  Ja uważam, że nie można ich skreślić. Spójrzmy choć-
by na zeszłoroczne wyniki Eddiego Tubba. Prawda, że ma kontuzję ręki, ale narzucacze zaw-
sze mają kontuzje ręki.
Dla naczelnego prałata kardynała Fultona Statlera H irmsa rozpoczął się nowy dzień: próbo-
wał wysłuchać porannych wiadomości, rozważając jednocześnie swój projekt związany ze
świętym Anzelmem i usiłując nie słyszeć baseballowych rozważań Arnolda. To była jego po-
ranna konfrontacja z rzeczywistością, jego dzień powszedni. Jedyne, czego brakowało do pla-
tońskiego, archetypowego obrazu tego dnia, to obowiązkowa i daremna próba rozszyfrowania
tajemnicy wydatków Deirdre.
Był na to przygotowany. Za kulisami czekała nowa kandydatka. Deirdre nie podejrzewała, że
jest na wylocie.
W swojej letniej rezydencji nad Morzem Czarnym prokurator maksimus chodził po pokoju,
czytając najnowszy raport Deirdre Connell na temat naczelnego prałata. Nie miał żadnych
kłopotów ze zdrowiem; pozwolił, żeby wiadomości o jego  chorobie" przeciekły do mediów
79
po to, żeby usidlić swojego współwładcę w sieć sterowanych kłamstw. To dało mu czas na
studiowanie analizy codziennych raportów Deirdre Connell przez jego służby specjalne. Jak
dotychczas wśród wszystkich osób z najbliższego kręgu prokuratora panowała poparta fakta-
mi opinia, że kardynał Harms stracił kontakt z rzeczywistością i zagubił się w idiotycznych
teologicznych poszukiwaniach, które odwodziły go coraz dalej od jakiejkolwiek kontroli nad
sytuacją polityczną i ekonomiczną, czym formalnie powinien się zajmować.
Fałszywe doniesienia o stanie jego zdrowia dawały również prokuratorowi czas na łowienie
ryb, opalanie się i odpoczynek, a także na rozmyślania, jak pozbyć się kardynała i wsadzić na
stanowisko naczelnego prałata jednego ze swoich ludzi. Bulkowsky miał w kuńi sporo dobrze
wyszkolonych i pełnych zapału funkcjonariuszy Zwiatopoglądu Naukowego. Dopóki Deirdre
Connell pełniła funkcje szefowej sekretariatu i kochanki kardynała, Bulkowsky miał przewa-
gę. Był prawie pewien, że Harms nie ma nikogo w kierownictwie Zwiatopoglądu Naukowego,
a zatem brak mu porównywalnego dojścia do informacji. Bulkowsky nie miał kochanki, był
człowiekiem rodzinnym, z pulchną, podstarzałą żoną i trójką dzieci uczęszczających do pry-
watnych szkół w Szwajcarii. W dodatku jego nawrócenie na entuzjastyczny bełkot doktora
Passima (cud unoszenia się w powietrzu został, rzecz jasna, sprokurowany środkami tech-
nicznymi) było strategicznym oszustwem, mającym na celu jeszcze głębsze pogrążenie kar-
dynała w jego mrzonkach.
Prokurator doskonale wiedział o próbach skłonienia Wielkiego Bałwana do potwierdzenia on-
tologicznego dowodu na istnienie Boga autorstwa świętego Anzelma; sprawa była przedmio-
tem żartów w regionach zdominowanych przez Zwiatopogląd Naukowy. Deir-dre Connell zo-
stała poinstruowana, żeby zachęcała swojego starzejącego się kochanka do poświęcenia coraz
więcej czasu jego wzniosłemu zadaniu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum