[ Pobierz całość w formacie PDF ]
po to, \eby powtórzył pan wszystko Fleckowi. Za chwilę powinien zejść na ląd.
- Kapitanowi Fleckowi? Temu zdrajcy?!
- Na miłość boską, ciszej. Czy wie pan, co czeka nas wszystkich, zanim LeClerc stąd
odpłynie?
- Panu chyba nie muszę tego mówić.
- Fleck jest naszą ostatnią deską ratunku.
- Człowieku, czyś ty zwariował?
- Proszę posłuchać, kapitanie. Fleck to łotr, kanalia i kawał łobuza, ale nie obłąkany
megaloman. Dla pieniędzy podejmie się wszystkiego... z wyjątkiem morderstwa. Nie mógłby
zabić człowieka, to nie ten typ. Sam zresztą mi o tym powiedział, a ja mu wierzę. W nim cała
nasza nadzieja.
Nie doczekałem się komentarza.
- Za chwilę zejdzie na ląd - podjąłem. - Niech pan z nim pogada. Niech go pan zwymyśla od
zdrajców, jak mo\na by się tego po panu spodziewać, niech się pan na niego rzuci. Nikt nie
zwróci na to uwagi oprócz LeClerca i Hewella, ale ich to tylko rozbawi. A wtedy niech mu
pan opowie to, czego się pan ode mnie dowiedział. Proszę mu uświadomić, \e on te\ długo
nie po\yje, \e LeClerc nie zostawi przy \yciu \adnych świadków. Zobaczy pan, \e on nie ma
pojęcia o tym, co tu się dzieje. LeClerc na pewno nie powiedział mu o rakiecie i swoich
planach, Fleck i jego załoga zbyt często zawijają do Suva i innych portów na Fid\i. Jedno
nieostro\ne słowo po kielichu w jakimś barze, a plany LeClerca wzięłyby w łeb. Czy sądzi
pan, kapitanie, \e LeClerc zdradził mu prawdę?
- Nie. Ma pan rację, nie mógłby sobie na to pozwolić.
- Czy Fleck widział ju\ kiedyś te rakiety?
- Oczywiście, \e nie. Gdy tu zawijał, zawsze zamykaliśmy hangar, a zresztą wolno mu było
rozmawiać tylko z oficerami i podoficerami nadzorującymi wyładunek. Rzecz jasna, wiedział,
\e to jakaś grubsza sprawa, zbyt często widywał tu Neckara.
- Jasne. Ale teraz zobaczy Krzy\owca; z miejsca, gdzie zacumował, nie sposób go nie
zauwa\yć. Zrozumiałe, \e się tym zainteresuje, a bardzo bym się zdziwił, gdyby LeClerc nie
chciał mu się pochwalić. Spełniło się jego marzenie, a zresztą wie, \e Fleck i tak zginie, więc
przed nikim się nie wygada. Ale na wypadek, gdyby Fleck miał jeszcze jakieś wątpliwości,
niech go pan wyśle... nie, on nie powinien stąd znikać, niech mu pan powie, \eby posłał
Henry'ego, swojego mata, to się przekona, do czego jest zdolny LeClerc. - Wyjaśniłem
Griffithsowi, jak odnalezć miejsce, gdzie Hewell i jego ludzie przebili wylot tunelu, i jak
trafić stamtąd do jaskini ze zwłokami Witherspoona i innych. - Nie zdziwiłbym się, gdyby
doszły tam jeszcze trupy dwóch krajowców. Niech Henry sprawdzi, czy LeClerc nie zostawił
w domu radia. Po jego powrocie Fleck pozbędzie się resztek wątpliwości.
Griffiths milczał. Miałem nadzieję, \e udało mi się go przekonać, bo nie mógłbym oddać
sprawy w lepsze ręce. To był szczwany lis, bez dwóch zdań. W końcu usłyszałem, \e wstaje, i
zobaczyłem kątem oka, jak odchodzi powoli. Odwróciłem się i spojrzałem na molo. Fleck i
Henry w pełnej gali schodzili ze statku. Zamknąłem oczy. Mo\e się to wydawać
niewiarygodne, ale zmorzył mnie sen. Choć bo ja wiem, czy to takie dziwne - byłem ledwie
\ywy ze zmęczenia i bólu. Zasnąłem.
Kiedy się obudziłem, mogłem dorzucić jeszcze jeden ból do kolekcji. Ktoś kopał mnie w
\ebra, bynajmniej nie pieszczotliwie. Obejrzałem się. LeClerc. Za pózno ju\, \eby go uczyć
podstaw dobrego wychowania. Zamrugałem, oślepiony słońcem, i odwróciłem się, by się
podeprzeć zdrową ręką. Nagle znów zamrugałem, gdy coś miękkiego uderzyło mnie w twarz i
spadło mi na pierś. Sznurek, sznurek od \aluzji, starannie zwinięty w kłębek i zawiązany.
- Pomyślałem, \e pewnie chciałbyś go odzyskać, Bentall. Nam ju\ nie będzie potrzebny. -
Ani śladu furii, czy \ądzy odwetu, jak bym się tego spodziewał, jedynie coś na kształt
satysfakcji. Spojrzał na mnie z namysłem. - Powiedz, Bentall, czy ty naprawdę myślałeś, \e
na to nie wpadnę? Przyjąłem za pewnik, \e skoro nic ci ju\ nie grozi, nie zawahasz się
uszkodzić drugiej rakiety, to przecie\ oczywiste. Nie doceniasz mnie, Bentall, i dlatego
wyglądasz tak, jak wyglądasz.
- Taki sprytny to ty nie jesteś - stwierdziłem powoli. Zbierało mi się na mdłości. - Nie
sądzę, \ebyś coś podejrzewał. Nie wziąłem tylko pod uwagę, \e przesłuchasz Hargreavesa i
Williamsa, ka\demu z osobna gro\ąc, \e zabijesz jego \onę, je\eli nie opowie ci ze
szczegółami, co się tam działo. Zagroziłeś im pewnie rozłąką z \onami, je\eli ich zeznania nie
będą idealnie zbie\ne. Chyba cię rzeczywiście nie doceniałem. Rozumiem, \e zaprowadzisz
mnie teraz gdzieś na ubocze i zastrzelisz. Nie mam nic przeciwko temu.
- Nikt cię nie zastrzeli, Bentall. Ani ciebie, ani nikogo. Jutro odpływamy i daję ci słowo
honoru, \e zostawimy was przy \yciu.
- Oczywiście - parsknąłem. - Ile lat trzeba praktykować, \eby nauczyć się kłamać tak
gładko?
- Jutro się przekonasz.
- Jutro, zawsze jutro. A jak zamierzasz nas utrzymać przez ten czas pod kontrolą? - Miałem
nadzieję, \e jego umysł pracuje na tej samej fali co mój, inaczej traciłem tylko czas wysyłając
Griffithsa do Flecka.
- Sam nam podsunąłeś rozwiązanie, Bentall. W bunkrze. Powiedziałeś, \e to prawdziwe
lochy. Ucieczka stamtąd nie wchodzi w rachubę. Wszyscy moi ludzie będą mi potrzebni do
pomocy przy pakowaniu Krzy\owca, a w bunkrze nikt was nie musi pilnować. - Spojrzał na
Hewella i uśmiechnął się. - Odnoszę wra\enie, Bentall, \e nie kochacie się z kapitanem
Griffithsem. Wieszał na tobie psy za to, \eś nam uzbroił rakietę.
Nie odezwałem się. Czekałem, kiedy to wreszcie powie.
- Pewnie cię ucieszy wiadomość, \e przytrafiła mu się drobna nieprzyjemność. Nic
powa\nego. Najwyrazniej wbił sobie do głowy, \e musi pogadać z Fleckiem jak mę\czyzna z
mę\czyzną i objechać go za zdradzieckie poczynania. Fleck z kolei poczuł się dotknięty
posądzeniami. Oba wilki morskie dobrały się w korcu maku, ten sam wiek, wzrost i waga, i
wprawdzie kapitan Griffiths ma lepszą kondycję, za to Fleck stosuje więcej nieczystych
chwytów. W końcu musiałem ich rozdzielić, odrywali moich ludzi od pracy.
- Mam nadzieję, \e się nawzajem zatłukli - warknąłem. LeClerc uśmiechnął się tylko i
odszedł z Hewellem. Im los wyraznie sprzyjał.
Ale nie mnie. Pułapka wykryta, Griffiths i Fleck drą koty, ostatnie szansę pogrzebane,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Archiwum
- Start
- Douglas Adams Cykl Holistyczna Agencja Detektywistyczna (2) DĹugi mroczny podwieczorek dusz
- Aldiss Brian Wilson Mroczne lata Ĺwietlne
- A. Maclean WiedĹşma morska
- MacLean Alistair (1975) Cyrk
- Mercedes Lackey Vows and Honor 2 Oathbreaker(1)
- 344. DUO Philips Sabrina Kaprys milionera
- Carroll Jonathan Cylinder He
- Traci Briery & Mara McCuniff The Vampire Memoirs (lit)
- Haasler Robert Tajne sprawy Papieśźy
- 083. Palmer Diana Dama i pastuch
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- helpmilo.pev.pl