[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- zapytał. - Za cwany jestem na takie numery, moja droga. Wyczuwam je
na odległość.
Próbowała się wyrwać w przypływie nagłego gniewu, ale Jason był
oczywiście silniejszy.
- Puść mnie! - krzyknęła. - Nie mam pojęcia, o co ci chodzi!
- Czy\by? Jesteś sprytna, Amando, ale ja nie dam się nabrać. Takie
rozmyślnie prowokacyjne zachowanie bywa niebezpieczne i na drugi raz
lepiej się zastanów. Następnym razem zobaczysz, co mę\czyzna mo\e
zrobić z kobietą.
- Nie będzie \adnego następnego razu! - wybuchnęła Amanda.
- Dlaczego nie? - zapytał wypuszczając ją z objęć.
- Takie kobiety, jak ty, nie są szczególnie wybredne.
- Nienawidzę cię! - szepnęła i w tym momencie była tego absolutnie
pewna. Jak on śmiał tak o niej mówić!
- Naprawdę? Cieszę się, Amando. Przykro by mi było, gdybyś umierała z
nie odwzajemnionej miłości do mnie. Ale jeśli zmienisz zdanie, skarbie,
wiesz, gdzie jest mój pokój - dodał. - Tylko nie licz na mał\eństwo.
Wiem, jak bardzo ty i twoja matka potrzebujecie pieniędzy, ale nie dam
się wrobić.
ROZDZIAA PITY
Amanda obmyła chłodną wodą rozpalone policzki. Przyło\yła tak\e
wilgotny ręcznik do swych obrzmiałych warg. Przymknęła -oczy i wróciła
pamięcią do dnia, kiedy Jace zło\ył jej ową niesamowitą propozycję.
Był słoneczny i ciepły dzień. Amanda była sama w domu. Usłyszała
podje\d\ający samochód i wyszła na werandę. Jace, wracając
najwyrazniej prosto z obory, wbiegł po schodkach, zatrzymał się tu\
przed nią i zdjął swój stary kapelusz.
- Wyglądasz jak śmierć na chorągwi - zauwa\ył bezlitośnie, obrzucając
spojrzeniem jej szczupłą postać. -Jak leci?
Amanda wyprostowała się z godnością i spojrzała mu prosto w oczy.
Duma nie pozwalała jej pokazać, z jakimi trudnościami musi się borykać
po śmierci ojca.
- Dajemy sobie radę - odparła. Zmusiła się nawet do uśmiechu.
Ale Jace, oczywiście, nie dał się nabrać. Rozszyfrował ją natychmiast.
- Podobno wystawiłaś dom na sprzeda\ - zaczął bez ogródek. - Jeśli
twoja matka dalej będzie tak szastać pieniędzmi, wkrótce zaczniesz
wyprzedawać własne ubrania.
- Poradzę sobie. - Amanda zacisnęła dr\ące wargi.
- Nie musisz, Amando - oznajmił. W jego głosie wyczuła jakieś dziwne
wahanie, które powinno było ją ostrzec. - Mogę wszystko wziąć na
siebie, płacenie rachunków, prowadzenie rancza. Mogę nawet, choć
niechętnie, utrzymywać tę twoją roztrzepaną rodzicielkę.
- W zamian za co? - zapytała ostro\nie Amanda.
- Zamieszkaj ze mną.
Jego słowa podziałały na nią jak kubeł zimnej wody. Poczuła, jak krew
odpływa jej z twarzy. Bała się Jasona, bała się wszelkiego fizycznego
kontaktu z tym człowiekiem. Mo\e gdyby był delikatniejszy tamtego
wieczora, kiedy wbrew jej oczekiwaniom pojawił się jednak na jej
urodzinach... ale stało się i jego obecna propozycja zmroziła jej krew w
\yłach. Nawet mu nie odpowiedziała. Wbiegła do domu i zatrzasnęła
drzwi. A wspomnienie tamtego dnia na zawsze stworzyło między nimi
barierę nie do pokonania.
Na szczęście Jace uznał jej zachowanie za grę. Gdyby tylko wiedział, \e
po prostu nie potrafi mu się oprzeć, miałby przeciw niej znakomitą broń.
A tego by nie zniosła.
Miłość. W \aden sposób nie mogła zaprzeczyć temu uczuciu. Chciała
równocześnie śmiać się, śpiewać i płakać, pobiec do Jace'a z
wyciągniętymi ramionami,
wszystko mu ofiarować, dzielić z nim \ycie, dać mu synów...
Azy przysłoniły jej oczy. Tess da mu synów. Wspaniałych, mądrych
synów, czystych, dobrze wychowanych, doskonałych. Tess ju\ o to
zadba, a Jace owi będzie wszystko jedno. Jemu potrzebni są
spadkobiercy, a nie miłość. Nawet nie zna tego słowa.
Dlaczego akurat Jace? zastanawiała się udręczona Amanda. Dlaczego
nie Terry albo Duncan, albo któryś z mę\czyzn, z którymi czasami się
spotykała? Dlaczego wybrała akurat tego, którego mieć nie mogła?
Jak to dobrze, \e wyje\d\a pod koniec tygodnia. Teraz, kiedy nareszcie
poznała przyczynę swego strachu przed Jace'em, będzie ju\ potrafiła
\yć z dala od niego. Wyjedzie z Casa Yerde i nigdy ju\ nie zobaczy tego
człowieka. Będzie to na pewno mniej bolesne, ni\ ciągłe przebywanie
obok niego.
Zadowolona z tego postanowienia otarła oczy i przebrała się w d\insy i
ró\ową bluzkę. Długą, pla\ową sukienkę wepchnęła na dno walizki i po-
stanowiła ju\ nigdy jej nie nosić.
Marguerite wcią\ jeszcze zajęta była adresowaniem kopert w swoim
pokoju na piętrze.
- Witaj, kochanie. Poopalałaś się trochę? - miło powitała wchodzącą
Amandę.
- Troszeczkę - odparła Amanda. - Właśnie szłam ci pomóc, kiedy
natknęłam się na Jace'a. Skaleczył się, więc opatrzyłam mu rękę.
- Coś powa\nego? - zapytała z niepokojem Marguerite.
- Rana jest dosyć głęboka, ale nic mu nie będzie
- uspokoiła ją Amanda. - Nawet nie wiem, jak to się stało. Pewnie zraniła
go krowa.
- Te wstrętne bydlęta! - wykrzyknęła Marguerite.
- Czasami wydaje mi się, \e Whitehallowie mają więcej litości dla swoich
zwierząt ni\ dla kobiet! Na szczęście Duncan jest inny.
Amen, dodała w myślach Amanda siadając na krześle.
- A więc Jace pozwolił ci opatrzyć ranę? - zdziwiła się Marguerite. -
Czy\by Tess nie było na posterunku? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum