[ Pobierz całość w formacie PDF ]
L R
T
- Właśnie. Przepraszam. Czy zawsze zastępujesz senatora, jeśli nie może dokądś
pojechać?
- Nie. Ale w końcu jestem jego najbliższym krewnym, więc... No i pomyślałem, że
zabranie ciebie to dobry pomysł, bo ostatnio jesteś taka medialna... - zaśmiał się. -
Zwłaszcza że organizator właśnie o ciebie pytał. Jest pod wrażeniem, że tak szybko
zrozumieliśmy, jakim dobrodziejstwem jesteś dla naszej kampanii.
- Naprawdę? - Chyba poczuła się odrobinę dumna.
- Tak się składa, że ta grupa obywatelska to w dziewięćdziesięciu procentach starsi
panowie, dla których jesteś słodką dziewczynką.
- Aha... - To było seksistowskie.
- Aspyn, to bardzo ważna grupa i potrzebujemy ich poparcia. Jeśli pokazanie się z
piękną kobietą ma mi je załatwić, to tak postąpię. Na tym polega polityka.
Wykorzystujemy wszystko, co się da.
Wiedziała, że powinno ją to oburzyć, ale ku swemu przerażeniu skupiła się tylko
na zdaniu o pięknej kobiecie". Liczyło się tylko tyle. Brady powiedział, że jest ładna.
Na szczęście nikt nie mógł zobaczyć uśmiechu, który zagościł na jej twarzy, a dzięki
Lauren miała jasność, że nie ma się czego spodziewać. Zatem po prostu się cieszyła!
- Dobrze, pojadę. Kończę przeglądać wszystko, co dała mi Lauren, więc wkrótce
powinnam mieć przygotowane najważniejsze kwestie.
- Dobrze. Możemy jeszcze dla pewności omówić sprawy podczas jazdy. Zabiorę
cię o piątej.
- Rano?
- Zniadania są zazwyczaj rano.
Aspyn nie mogła zobaczyć jego twarzy, ale doskonale wiedziała, jaką ma minę.
- W porządku, żartowałam przecież.
- To do zobaczenia. O piątej. Dobranoc.
Dopiero kiedy w środku nocy przeglądała garderobę pod kątem stroju na śniadanie,
dotarło do niej z całą siłą, na co się zgodziła. Miała się stać twarzą kampanii Marshalla.
Gdyby Brady jej nie ufał, na pewno nie zaproponowałby wspólnego wyjazdu. Powinna
być szczęśliwa i dumna.
L R
T
Wspólny wyjazd. Cztery godziny w aucie obok faceta, które przyprawiał ją o
zawrót głowy i nigdy nie zadawał się prywatnie ze swoim personelem. Trudno, poradzi
sobie, potrafi doskonale stawiać granice, przecież nie rzuci się na niego w jakimś lu-
bieżnym szale.
Ale to wcale nie znaczy, że nie będzie o tym cały czas myślała...
Kiedy limuzyna zajechała pod księgarnię, Aspyn wynurzyła się z cienia,
przytrzymując coś kurczowo obiema rękami. Gdy kierowca otworzył jej drzwi, Brady
zobaczył, że to coś" było nieprawdopodobnej wielkości kubkiem do kawy.
- ...ń dobry... - wymamrotała, wsiadając.
Miała jeszcze wilgotne włosy spod prysznica. Cały czas popijała kawę z wielkiego
kubełka. Zdecydowanie nie była rannym ptaszkiem.
- Nie promieniejesz zbytnio! - zaśmiał się.
- Jest piąta rano, nigdzie nie ma słońca. Nawet Pan Bóg nie wstaje o tej porze -
odpowiedziała, nie otwierając oczu.
Pojękiwania Aspyn mogłyby być nawet zabawne, ale wydawała je, będąc w takiej
pozycji, że Brady sięgnął po swoją kawę i zaczął myśleć o czymś zupełnie innym, bardzo
zadowolony, że dziewczyna nadal ma zamknięte oczy. Jej spódniczka podwinęła się,
ukazując zgrabne, szczupłe uda. Przysypiając, nieświadoma swego delikatnego
półuśmiechu i odsłoniętych nóg, wyglądała, jakby nie wstała jeszcze w ogóle z łóżka w
oczekiwaniu na poranne pieszczoty kochanka. Na pewno nie zdawała sobie sprawy z
tego, że może być odbierana jako piękny erotyczny obrazek ani nie upozowała się tak
celowo. Co tylko bardziej go elektryzowało.
Może zle, że zabiera ją do Richmond? Nawet jeśli akurat nie patrzy na niego
łakomie, jej prosta, niewinna, naturalna zmysłowość przyciąga go jak magnes. I to jest
właśnie dla niego nowe. Do tej pory zawsze bywał z kobietami nienagannymi i wyszu-
kanymi, ale przy Aspyn ich ogłada i polor wydawały się teraz plastykowe i sztuczne.
Aspyn była w stu procentach sobą i akceptowała siebie właśnie taką. Ten
całkowity brak obłudy urzekał go nieodparcie. Od tak dawna tkwił już w polityce, że
przywykł do wszelkich gierek, ukrytych podstępów, wzajemnych" interesów i
L R
T
rozwiązań siłowych. A ona była sobą. Widział to, co istniało naprawdę. Nie umiał
wyjaśnić, dlaczego właśnie ta odmienność poruszyła jego libido. Ale tak się stało.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Archiwum
- Start
- 255. Lang Kimberly TydzieĹ w raju
- Frank & Brian Herbert Man of two worlds
- Tron ze szkśÂa tśÂumaczenie nieoficjalne
- Swift, Jonathan Poems
- Delinsky Barbara PrzeciweśÂstwa sić przycić gajćÂ
- Chmiel Katarzyna Karina Syn Gondoru 04 Minas Tirith
- C.L.Taylor Gdzie kośÂczy sić cisza
- Lexikon der Giftpflanzen
- James Axler Deathlands 026 Shadowfall
- Filip Kalimach Historia o królu WśÂadysśÂawie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nomegusta.xlx.pl