[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skóra ciasno opinała zniekształconą głowę, ukazując otwartą paszczę wypełnioną czarnymi
kłami.
Kłami, które pozbawiły i zjadły narządy wewnętrzne Xaviera i Verina; kłami,
które zrobiły sobie ucztę z ich mózgów. Jego niewyrazne, ludzkie ciało przysiadło na
podłodze, a on sam wyciągnął ręce po kamiennej podłodze. Skały zapiszczały pod pazurami.
Kain uniósł głowę i wstał powoli, w czasie kiedy stworzenie uklękło przed nim i opuściło
ciemne oczy.
Znak poddaństwa.
Celaena zorientowała się, że drży, kiedy zrobiła krok do tyłu, by uciec tak daleko i
szybko, na ile ją było stać. Elena miała rację: to było złe. Amulet pulsował na jej szyi, jakby
nakazując ucieczkę. W ustach czuła suchość, krew pulsowała w jej żyłach, gdy się cofała.
Kain odwrócił się w jej stronę, a Ridderak gwałtownie uniósł głowę, zaczął
węszyć. Zamarła, lecz kiedy to zrobiła, silny wiatr pchnął ją w plecy, sprawiając, że znalazła
się z powrotem w pokoju.
- Tej nocy to nie miałaś być ty - powiedział Kain, lecz wzrok Celaeny pozostał na
bestii, która zaczęła dyszeć. - Ale ta szansa jest zbyt dobra, by ją zmarnować.
- Kain. - To było wszystko, co mogła powiedzieć. Oczy Ridderaka... nigdy czegoś
takiego nie wiedziała. Nie było w nich nic, oprócz głodu - nieograniczonego, wiecznego
głodu.
Ta kreatura nie należała do tego świata. Znaki Wyrd działały. Wrota były
prawdziwe. Wyciągnęła z kieszeni prowizoryczny nóż. Był żałośnie mały; jakim
sposobem szpilka mogła zrobić krzywdę takiemu stworzeniu?
Kain poruszał się tak szybko, że nim zdążyła mrugnąć, on przy niej był i jakimś
cudem trzymał jej nóż w dłoni.
Nikt - żaden człowiek - nie mógł poruszać się tak szybko; jakby nie był niczym
więcej niż cień i wiatr.
- Szkoda - wyszeptał Kain stojąc w drzwiach, chowając do kieszeni nóż. Celaena
zerknęła na potwora, na niego i z powrotem. - Nigdy się nie dowiem - Zacisnął palce na
klamce. - Nie, żeby mnie to obchodziło. %7łegnaj, Celaena. - Zatrzasnął drzwi.
Zielonkawe światło nadal jarzyło się ze znaków na podłodze - znaków, które
Kain wyrył własną krwią - oświetlające potwora, który patrzył na nią tymi głodnymi,
bezwzględnymi oczami.
- Kain - szepnęła, cofając się do drzwi i przesuwając po nich ręką w poszukiwaniu
klamki. Obróciła się i szarpnęła za nią. Drzwi były zamknięte. W pokoju nie było nic, prócz
kamienia i pyłu. Jakim cudem pozwoliła mu się tak łatwo obezwładnić? - Kain. - Drzwi nie
ustąpiły. - Kain! - krzyknęła i uderzyła pięścią w drzwi tak mocno, że to aż bolało.
Ridderak zaczął się podkradać, stanął z powrotem na swoich czterech długich,
pajęczych kończynach, obwąchując ją, a ona sama zatrzymała się. Dlaczego od razu jej nie
zaatakował? Znowu ją obwąchał i uderzył uzbrojoną w pazury dłonią w podłogę - na tyle
mocno, by odpadł od niej kawałek kamienia.
Chciał ją żywą. Kain obezwładnił Verina, gdy wezwał stwora; lubił gorącą krew.
Więc znalazłby najprostszy sposób, by ją unieruchomić, a potem...
Nie mogła oddychać. Nie, nie w ten sposób. Nie w tej komnacie, gdzie nikt jej nie
znajdzie, gdzie Chaol nigdy się nie dowie, dlaczego zniknęła i mógłby ją za to przeklinać do
końca życia, gdzie nigdy nie będzie miała szansy powiedzieć Nehemii, że się myliła co do
niej. I Elena - Elena powiedziała, że ktoś chciał, by zjawiła się w grobowcu, by zobaczyć... by
co zobaczyć?
I wtedy już wiedziała.
Odpowiedz znajdowała się po jej prawej - w prawym przejściu, przejściu, które
prowadziło do grobowca, kilka poziomów niżej. Stwór przykucnął, gotowy do skoku, i w tym
momencie Celaenie przyszedł najbardziej lekkomyślny i odważny plan, jaki w życiu
wymyśliła. Opuściła pelerynę na podłogę. Z rykiem, który wstrząsnął całym zamkiem,
Ridderak zaczął biec w jej stronę.
Celaena pozostała przed drzwiami, obserwując, jak stworzenie pędzi w jej stronę,
jak spod jego pazurów lecą iskry, kiedy uderzają w kamień. Kiedy był dziesięć stóp od niej,
skoczył prosto na jej nogi.
Lecz Celaena już biegła, biegła prosto na te czarne, gnijące kły. Ridderak z
warkiem skoczył na nią, tak samo, jak ona pędziła na niego. Grzmiący, rozrywający wybuch
niósł się po komnacie, kiedy Ridderak roztrzaskał drewniane drzwi. Mogła sobie tylko
wyobrazić, co to mogło zrobić z jej nogami. Lecz nie miała czasu na zastanawianie się.
Stanęła i obróciła się, zawracając w stronę miejsca, gdzie stwór przebił się przez drzwi i teraz
wytrząsał się ze sterty drewna.
Rzuciła się przez drzwi i skręciła w lewo, pędząc w dół klatki schodowej. Nigdy nie dotarłaby
żywa do swoich komnat, lecz jeśli będzie wystarczająco szybka, być może zdąży dobiec do
grobowca.
Ridderak znowu ryknął, a klatka schodowa zadrżała. Nie odważyła się spojrzeć za
siebie. Skupiła się na swoich stopach, na utrzymywaniu się w pozycji pionowej, w trakcie
kiedy zbiegała w dół po schodach, kierując się na niższe stopnie, oświetlone światłem
księżyca spływającym z grobowca.
Celaena dotarła do półpiętra i pobiegła w stronę drzwi , modląc się do bogów,
których imion zapomniała, lecz - jak miała nadzieję - oni nie zapomnieli o niej.
Ktoś chciał, bym tu przyszła w Samhuinn.
Ktoś wiedział, że to się stanie. Elena chciała, by to zobaczyła - więc mogła wyjść
z tego cało.
Stwór uderzył o posadzkę i ruszył za nią. Był tak blisko, że mogła poczuć jego
cuchnący oddech. Drzwi do grobowca były szeroko otwarte. Jakby ktoś czekał w środku.
Proszę... proszę...
Dopadając do drzwi, wślizgnęła się do środka. Zdobyła trochę cennego czasu, kiedy Ridderak
zatrzymał się ze ślizgiem, omijając grobowiec. Powrót i ponowne uderzenie zajęły mu chwilę.
Wchodząc, potrącił spory kawałek drzwi.
Dudnienie jej stóp o posadzkę rozbrzmiewało w całym grobowcu, kiedy biegła
pomiędzy sarkofagami do Damaris, miecza starożytnego króla.
Oparte o stojak, ostrze błysnęło w świetle księżyca  metal wciąż był nietknięty, pomimo
upływu tysiąca lat.
Stwór warknął i usłyszała jego głęboki wdech oraz zgrzyt paznokci ryjących o
podłogę, gdy Ridderak skoczył w jej stronę. Rzuciła się do miecza, lewą dłonią obejmując
chłodną rękojeść, a następnie okręciła się w powietrzu i zamachnęła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum