[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przyrządzić to danie. Miała nawet pod ręką wszystkie składniki. Bardzo się myliła.
W jej przepisie były trójkolorowe muszelki, sery gruyere i mascarpone oraz pokruszone, prażone orzechy
włoskie. Ale Spencerowi chodziło o niebiesko- pomarańczowe pudełko, zawierające makaron kolanka i jakiś
pomarańczowy proszek.
- Dlaczego musimy jechać aż tak daleko do sklepu spożywczego? - zapytał Spencer z tylnego siedzenia,
gdy wyjechała na przedmieścia Wirginii.
Bo nie chcę się natknąć na nikogo znajomego, kiedy jestem z tobą, pomyślała ponuro, wjeżdżając w obcą
okolicę pełną sklepów i restauracji o znanych szyldach: Target, Wal-Mart, Applebee s, Burger King. W
pobliżu musiał być supermarket.
Już po chwili zobaczyła wielki sklep, więc zaparkowała. Na parkingu stało dużo samochodów, ale
wszystkie należały do obcych ludzi - w przeciwieństwie do okolic jej domu, gdzie rozpoznawała już
sprzedawców i często wpadała na tych samych klientów i sąsiadów.
Wysiedli z samochodu. Było tak gorąco, że powietrze wydawało się drżeć. Jordan otarła strumyczek potu z
czoła i żałowała, że nie może zabrać Spencera na basen.
 Nikt nie może się dowiedzieć, że tu jest . Słowa Phoebe znów rozbrzmiały jej w głowie, wywołując coraz
bardziej znajomą falę przerażenia. Co się stało? Dlaczego od piątku nie mogła się skontaktować z przy-
jaciółką? Poprzedniego wieczoru kilkakrotnie próbowała zadzwonić do Phoebe. Dziś także, ale za każdym
razem włączała się automatyczna sekretarka.
Czyżby Phoebe nie chciała sprawdzić, jak się czuje syn? Nie chciała z nim porozmawiać, zapewnić go, że
już niedługo wróci?
Co jeszcze wtedy powiedziała? Jordan powtórzyła sobie wszystko w myślach, szukając jakiejś wskazówki.
 Przykro mi cię w to wciągać... W co? Te słowa sugerowały, że działo się coś bardzo złego. Coś strasznego.
Niebezpiecznego. Zagrażającego życiu.
Jordan rozejrzała się czujnie po parkingu, niemal spodziewając się, że obcy ludzie będą się jej podejrzliwie
przypatrywać. Ale nie dostrzegła nic niepokojącego. W niedzielne słoneczne popołudnie, na parkingu przed
supermarketem, nikt nie zwracał uwagi na nią i Spencera. Przecież nie było w nich nic niezwykłego.
Wyglądali jak matka i synek, którzy wybrali się po zakupy.
Wzięła go za rączkę, ale się wyrwał. Próbowała się tym nie przejmować, ale mimowolnie przypomniała
sobie, jak szybko Spencer zaprzyjaznił się z Beau. Pilnowała się, żeby nie iść zbyt szybko, bo małe nóżki
Spencera musiałyby biec, by za nią nadążyć. Zwykle chodziła energicznie, a zakupy robiła prawie wyłącznie
na potrzeby firmy. Bardzo rzadko kupowała coś do domu. Dzisiejsza wyprawa, pomyślała, będzie więc cie-
kawym i pouczającym doświadczeniem.
- Jeśli coś ci się spodoba, powiedz mi - poleciła Spencerowi, przepychając wózek przez elektroniczną
bramkę i ciesząc się, że w sklepie było chłodno.
- Chcę takie - powiedział po chwili, wskazując na półkę z balonikami czekoladowymi. Jordan właśnie brała
z dużego kosza dwa opakowania kawy.
Uśmiechnęła się.
- Lubisz czekoladę? Kto nie lubi? Dobrze, kochanie, wez kilka.
Wziął tyle baloników, że wystarczyłoby dla całej grupy przebierańców stukających do drzwi w Halloween,
i ułożył je w stosik obok kawy. Jordan spojrzała z powątpiewaniem.
- Czy mama pozwala ci jeść batoniki?
- Jasne. Cały czas. Jem je na śniadanie - odparł, patrząc jej prosto w oczy.
Zwalczyła uśmiech. Bystre dziecko.
- Skoro tak mówisz... Chodzmy dalej.
Idąc ze Spencerem przez sklep, dowiedziała się, że dieta czterolatka składa się z bardzo przetworzonych,
pełnych konserwantów, gotowych potraw. Jeśli oczywiście chłopiec mówił prawdę o swoich posiłkach.
Chyba nie, pomyślała, gdy próbował jej wmówić, że co wieczór przed snem jadł lody z drażetkami M&M s
i popijał słodzonym napojem z puszki. Ale kupiła i lody, i drażetki, i napój. Wzięła też zestawy dla dzieci, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum