[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tym razem nie zamknęła oczu, ale jej spojrzenie było wciąż nieprzytomne.
Popchnąłem ją w kierunku wyjścia i ruszyłem za nią. Czołgała się bardzo powoli i czasem
zatrzymywała się. Doszliśmy do miejsca, gdzie martwe ciało Elfa zatarasowało przejście,
prześlizgnąłem się obok niej i odsunąłem je. Ruszyliśmy dalej.
Droga powrotna dłużyła się i czułem się jak w koszmarnym śnie. Wreszcie z
potwornym wysiłkiem udało się nam dotrzeć do włazu. Oficer pomógł nam wyciągnąć Mary.
Potem podsadziłem Starca i wyszedłem sam. Wokół było już zupełnie ciemno. Wracaliśmy
koło ruin domu, na którym wylądował statek. Potem, nie zatrzymując się zeszliśmy w dół do
drogi. Naszego wozu już tam nie było. Szybko wsadzili nas do czołgu. W samą porę, bo bitwa
toczyła się już prawie obok nas. Ruszyliśmy szybko do wody, a po chwili znalezliśmy się na
pokładzie  Fultona .
Godzinę pózniej zeszliśmy na ląd w Mobile. Na okręcie Starzec i ja dostaliśmy kawę i
kanapki, kobiety zabrały Mary do swojej kajuty i zajęły się nią. Kiedy schodziliśmy na ląd,
Mary przyłączyła się do nas. Wyglądała już normalnie.
- Jak się czujesz kochanie? - zapytałem.
- Dobrze. A dlaczego pytasz? - zdziwiła się.
Z Mobile zabrali nas małym samolotem dowództwa pod eskortą. Przypuszczałem, że
lecieliśmy do biura Sekcji, albo do samego Waszyngtonu. Nie pytałem jednak. Starzec nie
wyglądał na chętnego do rozmowy, a ja byłem wystarczająco zadowolony, że trzymam za
rękę przytomną już Mary.
Pilot wysadził nas na stoku górskim, w jakimś hangarze. Wykonał przy tym jakiś
karkołomny manewr z ogromną szybkością. Ale wylądował bezpiecznie.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałem.
Starzec nie zwrócił uwagi na moje uwagi i wysiadł. Mary i ja podążyliśmy za nim.
Hangar był niewielki. Miał miejsce do lądowania i parking na kilkanaście maszyn. Oprócz
naszej stały tam jeszcze dwie. Podeszło do nas dwóch wartowników, którzy kazali nam pójść
w głąb hangaru i tam wejść w drzwi wykute w litej skale. Weszliśmy tam. Znalezliśmy się w
hallu. Głos z nadajnika w ścianie kazał się nam rozebrać. Nie lubię, kiedy każą mi rozstawać
się z nadajnikiem i pistoletem.
Weszliśmy dalej, tam powitał nas młodzieniec ubrany tylko w przepaskę ze stopniem
wojskowym. Przekazał nas dziewczynie, która miała jeszcze węższą przepaskę niż on, ale z
wyższym stopniem. Obydwoje zwrócili szczególną uwagę na Mary, oczywiście każde na
swój sposób.
- Otrzymaliśmy pana meldunek - powiedziała pani kapitan. - Doktor Steelton czeka.
- Dziękuję - odpowiedział Starzec. - Lepiej pózno niż wcale. Gdzie?
- Chwileczkę - poprosiła. Podeszła do Mary i przeczesała palcem jej włosy. - Musimy
być pewni.
Nawet jeśli zorientowała się, że większość włosów Mary jest sztuczna nie dała tego po
sobie poznać.
- W porządku - zdecydowała - chodzmy.
- Dobrze - zgodził się Starzec i odwrócił się do mnie. - Ty synu zostaniesz tutaj.
- Dlaczego? - zapytałem.
- Bo niewiele brakowało, a zepsułbyś wszystko ostatnim razem - wyjaśnił krótko i
twardo. - I nie dyskutuj.
Kantyna oficerska jest na dole, pierwszy korytarz na lewo. Może pan tam zaczekać -
zwróciła się do mnie pani kapitan.
Poszedłem więc do kantyny. Po drodze minąłem drzwi przyozdobione ogromną trupią
czaszką i informacją:  Uwaga! Za tymi drzwiami znajdują się żywe pasożyty! Pod spodem
był dopisek:  Wstęp tylko dla przeszkolonych pracowników, użyć procedury A . Ominąłem
je szerokim łukiem.
Mesa była zwykłym klubem. Siedziało tam chyba ze czterech mężczyzn i dwie
kobiety. Nikt nie wydał mi się szczególnie interesujący, więc znalazłem sobie spokojne
miejsce. Właśnie zastanawiałem się kim trzeba być, żeby dostać tu drinka, kiedy podszedł do
mnie jakiś wysoki ekstrawertyk z insygniami pułkownika zawieszonymi na łańcuszku.
Oprócz tego miał przyczepiony na szyi medal św. Krzysztofa i numer identyfikacyjny.
- Nowy? - zapytał. Potwierdziłem.
- Cywilny specjalista?
- Nic nie wiem o żadnych specjalistach, jestem agentem.
- Jak się pan nazywa? Przepraszam, że jestem natrętny.
Jestem tu oficerem od spraw bezpieczeństwa - usprawiedliwił się. - Moje nazwisko
Kelly.
Przedstawiłem się. Kiwnął głową.
- Widziałem jak wchodziliście do statku. Co pan powie na drinka?
- Dziękuję, chętnie.
- Jak przekonałem się - wyznał po chwili Kelly - oficer od bezpieczeństwa jest tu
potrzebny jak koniowi wrotki. Ja przecież nie mogę tu nic zrobić. To nie jest
niebezpieczeństwo spowodowane przez ludzi, to stwory z kosmosu.
Powiedziałem mu, że ci wszyscy z  góry nie za bardzo w to wierzą.
Uśmiechnął się pobłażliwie.
- Synu, oni tak naprawdę w nic nie wierzą. I nie są tacy, jakimi się ich przedstawia.
Wspomniałem, że spotkałem marszałka Rextona i wydawał mi się niegłupim facetem.
- Zna go pan? - zapytał zdziwiony.
- Właściwie to nie. Zetknąłem się z nim służbowo. Ostatnio widziałem go dzisiaj rano.
- No tak - powiedział - ja go nie poznałem osobiście. Widzę, że jest pan bardziej
ustosunkowany niż ja.
Próbowałem mu wyjaśnić, że to był tylko przypadek, ale i tak od tej pory traktował
mnie z większym szacunkiem. Opowiedział mi też o doświadczeniach przeprowadzanych w
laboratorium.
- Dowiedzieliśmy się o tych stworzeniach mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, ale nadal
nikt nie wie, jak zabić pasożyta, nie robiąc krzywdy żywicielowi. Oczywiście - mówił
podniecony - moglibyśmy zwabić ich do zamkniętego pomieszczenia, stosować narkozę i w
ten sposób ratować żywicieli. Ale to jest jak w tym, starym powiedzeniu o łapaniu ptaków. To
nie będzie trudne, jeżeli będziesz miał tyle sprytu, by nasypać mu soli na ogon. Jestem tylko
gliną, synem gliny... Poprzyczepiałi mi jakieś etykietki, bez znaczenia... Ale rozmawiałem tu
z naukowcami i wiem, czego potrzebujemy. To jest wojna biologiczna i tylko bronią
biologiczną możemy zwyciężyć. Potrzebujemy jakiejś zarazy, która zabijałaby pasożyty, a nie
żywicieli. Wiemy o setkach chorób, które mogą wykończyć pasożyty: ospa, syfilis, zapalenie
mózgu, wirus Obermayera, tyfus, żółta febra... I co z tego - każda z nich zabija także
człowieka.
Nie moglibyśmy użyć tego, na co wszyscy są uodpornieni? - zapytałem. - Na
przykład: tyfus, albo ospa. Są przecież szczepionki.
Nie da rady. Jeśli żywiciel będzie uodporniony, zarazki nie ruszą pasożyta. Teraz,
kiedy pasożyty mają tę zewnętrzną osłonę całym ich środowiskiem jest żywiciel. Potrzebne,
jest coś, co zabije tego potwora, a u człowieka spowoduje najwyżej podwyższoną
temperaturę.
Chciałem jeszcze coś zasugerować, ale w drzwiach zobaczyłem Starca. Przeprosiłem i
podszedłem do niego.
- Pewnie próbował coś od ciebie wyciągnąć? - zapytał Starzec.
- Nie próbował.
- To ty tak myślisz. Wiesz kim jest Kelly?
- A powinienem?
- Chyba tak. A może nie. On nigdy nie pozwala się fotografować. To BJ.Kelly,
największy specjalista od kryminologi.
- Ten Kelly! Ale przecież on nie jest wojskowym.
- Pewnie w rezerwie. Ale teraz możesz się już domyślić, jak ważne jest to
laboratorium. Chodzmy.
- Gdzie jest Mary? - zapytałem.
- Nie możesz się z nią teraz zobaczyć. Dochodzi do siebie.
- Czy... coś się stało?
- Obiecuję ci, że nic jej nie będzie. Steelton jest najlepszy w tej dziedzinie. Musieli
dotrzeć głęboko, a ona bardzo się broniła. To zawsze zle wpływa na osobę badaną.
Zastanowiłem się.
- Czy wiesz już to, co chciałeś wiedzieć?
- I tak i nie. Wiemy dużo, ale to jeszcze nie wszystko.
- Czego właściwie szukasz?
Szliśmy powoli jednym z niekończących się podziemnych korytarzy. Starzec
zaprowadził mnie do małego biura. Usiedliśmy wygodnie. Starzec włączył nadajnik na
biurku.
- Prywatna konferencja. Proszę mi nie przeszkadzać - powiedział. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum