[ Pobierz całość w formacie PDF ]

specjałem twojego szamana.
 Wiesz, jak pracuję?  zapytał Taharka.
 Mam oczy i widzę. Przez trzy dni przyglądałem się walkom. Dobre widowisko, ale widać było
fałszywą odwagę. Miejscowi przemytnicy i przewodnicy karawan mogą sobie wyobrażać, że patrzą
na zażartą walkę pozbawionych lęku zawodników, ale ja zbyt długo byłem żołnierzem, bym dał
się oszukać.
 Co się stało z dwoma Bossończykami, których tu zostawiłem parę dni temu?  zapytał Taharka.
 Musisz zapytać gospodarza zajazdu  Hyperborejczyk wzruszył
ramionami.  Słyszałem, że ich zabito, ale nie wiem tego na pewno.
 Zabito!?  wykrzyknął Taharka, i spokojniej już kontynuował:  Wracaj do swojej pracy, dobry
człowieku. Podobasz mi się. Porozmawiamy wieczorem.
Przyłącz się do mnie przy stole, kiedy wykąpię się i wypocznę. Chodz, Aksandriasie!  Wchodząc z
Aquilończykiem do zajazdu, Taharka mruknął: 
Ten hyperborejski łotrzyk wygląda na cenny nabytek, prawda? Jest silny, potrafi posługiwać się
bronią i chyba nie zależy mu, na czym zarabia. Co o tym sądzisz?
 Ludzie umiejący się bić zawsze się przydadzą  powiedział Aksandrias. 
O ile wiedzą, gdzie jest ich miejsce.
 Masz zupełną rację. Nie można dopuszczać, by włazili człowiekowi na głowę  zgodził się
Taharka.  Dobrze. Gdzie gospodarz?
Znalezli go nadzorującego wyładunek wielkiej beki z piwem. Widząc przybyłych, mężczyzna
zawołał:
 Ach, wróciliście! Witajcie! Opłaciła się wyprawa?
 Umiarkowanie  odrzekł Taharka.  Argosańczycy i paru naszych
towarzyszy stęskniło się za rodzinnymi stronami i musieli nas opuścić. Chyba już ich nie ujrzymy.
Powiedz, co stało się z dwoma Bossończykami, którym powierzyłem opiekę nad niewolnikami?
Wracam i okazuje się, że na ich miejscu jest jakiś hyperborejski osiłek.
 Ach, tych dwu& Przykra historia, przyjacielu. Trzy dni temu rano znaleziono ich zarżniętych w
jakiejś uliczce. Bez sakiewek.
 Musieli być pijani. Nie byli bynajmniej olśniewającymi wojownikami, ale jakoś sobie radzili 
skomentował z niesmakiem Taharka.  Inaczej nie zdołałaby ich zasztyletować szajka jakichś
rzezimieszków.
 Moje dziewki powiedziały mi, że wyszli stąd trzezwi. Oczywiście mogli wpaść do jakiejś oberży
po drodze, ale dlaczego mieliby tracić gdzieś pieniądze, skoro tu mogli pić za darmo? Poza tym, to
nie była banda rzezimieszków ze sztyletami. Obydwaj zginęli od strasznych ciosów miecza. Może
natknęli się na dawnych znajomych, którzy zdecydowali się porachować z nimi na miejscu.
 To nieistotne  powiedział Taharka wzruszając ramionami.  Nie byli dla mnie wiele warci, a
jak widzę, znalazłeś odpowiedniego zastępcę.
 Tak, dzięki łutowi szczęścia. Kuulvo to najemnik, bywał tu już
wielokrotnie. Kompania najemników, w której służył, została rozgromiona w Ophirze, dlatego
zdezerterował i wrócił tu trochę wypocząć. Kiedy w sakiewce pokazało się dno, chciał już szukać
zatrudnienia w innym oddziale najemników, ale zaproponowałem mu pokój, jedzenie i wino w
zamian za szkolenie niewolników do twojego powrotu. Wiem, że zręcznie posługuje się bronią i ma
doświadczenie w nauce sztuki walki.
 Dobrze zrobiłeś, gospodarzu  powiedział Taharka.  Rozmawiałem już z tym człowiekiem,
wygląda groznie. Z mojego doświadczenia z mieszkańcami Północy wynika, że to jeden w drugiego
piekielnicy.
 Powiedz mi, gospodarzu  spytał Aksandrias  czy zauważyłeś może jednookiego człowieka,
który mimo upału chodzi opatulony w opończę?
Widziałem go dzisiaj na targowisku i miałem wrażenie, że mi się przygląda.
 Jednookiego?  powtórzył zaskoczony gospodarz zajazdu.  Nie, ale&
tak! To dziewczyna, a nie mężczyzna! Jest w mieście od trzech czy czterech dni. Nawet niebrzydka,
mimo opaski na oku. Niejeden chciał poznać się z nią bliżej, ale zgrabnie posługuje się sztyletem i
stalową rękawicą na lewej dłoni.
Gdy i to nie wystarcza do zniechęcenia zalotników, jest jeszcze jej towarzysz, bitny, zadziorny
dryblas  gospodarz roześmiał się, wprawiając pokazne brzuszysko w podrygiwanie. 
Powiedziano mi, że to Cymmerianin. Wygląda tak, jakby mógł powstrzymać gołymi rękami
szarżującego byka.
Taharka stanął w drzwiach. Obrócił się powoli.
 Cymmerianin, powiadasz? Jesteśmy zbyt daleko od mglistych wzgórz tej krainy, by oglądać jej
mieszkańców.
 Też mi się tak wydaje  potwierdził gospodarz.  Sam nie byłem pewien jego pochodzenia, bo
nie widziałem zbyt wielu Cymmerianów, ale tak mi powiedział handlarz, który rokrocznie podróżuje
do Asgardu.
 Osobliwe  stwierdził Taharka.  Ale nie mamy co zawracać sobie nim głowy, czyż nie?
Chodz, Aksandriasie  surowe spojrzenie powiedziało Aquilończykowi, że na razie zadał dość
pytań.
Po wykąpaniu i przebraniu się, obydwaj zasiedli do stołu w izbie biesiadnej, sącząc wino i czekając
na obiad. Kiedy złoty trunek spłukał podróżny kurz, Taharka zwrócił się do swojego zastępcy:
 Jak myślisz, co to oznacza, przyjacielu? Zabito dwóch naszych ludzi, przyglądała się ci jakaś
jednooka dziewka, a w jej towarzystwie pęta się Cymmerianin. Co to wróży?
 Nie wiem, wodzu. Ta dziewka kogoś mi przypomina, ale przecież kiedy ją zobaczyłem, myślałem
z początku, że to mężczyzna  Aksandrias wypił wino do dna i napełnił ponownie kielich.  Nie
wiem, co myśleć o Cymmerianinie i śmierci Bossończyków. Prawda, że wyprawiliśmy się do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum