[ Pobierz całość w formacie PDF ]

RS
84
- Czy to opinia eksperta medycyny? - zapytał przewrotnie,
gdy wstała.
- Mniej więcej. Cóż, pójdę, zanim mnie stąd wygonią, ale
niedługo znów wpadnę.
Wróciła na oddział urazowy.
- Na razie stan chłopca nie uległ zmianie. Jest przy nim matka
- poinformowała siostra przełożona, tym razem pokorniejszym
tonem.
W gruncie rzeczy była to raczej dobra wróżba. Jenna
podziękowała pielęgniarce i przeprosiła za wcześniejsze
zdenerwowanie.
Po powrocie do domu pobiegła prosto na górę, żeby zdjąć
poplamione krwią ubranie. Potem zeszła do kuchni przeprosić
panią Cullen za spóznienie. Ku jej zdumieniu, to Rob wyjmował
półmiski z piecyka.
- Czyżby pani Cullen złożyła wymówienie? - spytała
zaniepokojona. - Tylko tego brakowało.
- Nie martw się - odpowiedział z uśmiechem. - Moim
zadaniem było tylko pilnowanie, żeby ci to nie wystygło.
- Nie powinieneś czekać. Na pewno bardzo zgłodniałeś do tej
pory.
- Dopiero wróciłem. Wezwali mnie do stacji ochrony
wybrzeża - poinformował bez zbędnych szczegółów.
- To ja powinnam tam jechać, to mój dyżur...
- Nie mogłaś być w dwóch miejscach naraz.
- Należało chociaż zadzwonić - zreflektowała się. -Ale trzeba
było jak najszybciej zawiezć chłopca do szpitala, bo wiesz...
- Na miłość boską, siadaj i odpręż się, dopóki jest taka szansa
- poradził. - Wiem o wypadku. Meg powiedziała mi, co się stało.
Jej relacja brzmiała strasznie, więc zatelefonowałem, żeby
sprawdzić, czy nie potrzebujesz pomocy. Mówili, że zawiozłaś
dziecko do szpitala. Spisałaś się dzielnie, Jenno. Czy zdążyłaś?
- Boże, mam nadzieję, że tak. %7łył jeszcze, gdy wychodziłam
ze szpitala, ale stracił mnóstwo krwi...
RS
85
- Bez względu na to, jak to się skończy, zrobiłaś wszystko, co
w twojej mocy. Czy widziałaś ojca?
- Tak - odrzekła, rozchmurzając się. - Wygląda lepiej, niż się
spodziewałam. Wyniki są niezłe. - Przerwała. - Po co ja ci to
wszystko opowiadam? Przecież sam o tym wiesz.
- Aktualne informacje są zawsze mile widziane.
- Chyba masz rację.
Marzyła o rozmowie sam na sam od wizyty Shelagh
Donaldson, a teraz, gdy do niej doszło, mówili o wszystkim,
tylko nie o sobie.
- Rob, jest coś, o czym chciałabym...
- Odpręż się - przerwał jej. - Zjedz kolację, zanim wystygnie.
Potem, przy kawie, porozmawiamy o sprawach zawodowych.
Kolację ciągle przerywał im telefon. Pytano, jak się czuje
doktor William.
- Wiem, że robią to w najlepszej wierze - zniecierpliwił się
Rob, gdy telefon zadzwonił po raz kolejny - ale mimo wszystko
jest to męczące. Dzisiaj dzwoniło ze dwadzieścia osób.
- Cóż, każdy z dzwoniących uważa, że tylko on niepokoi się o
zdrowie Williama - zauważyła.
- Jesteś spostrzegawcza, jak zawsze - rzucił w zamyśleniu.
Była to zachęta do rozmowy i Jenna przyjęła ją z
wdzięcznością.
- Cieszę się, że to zauważyłeś. To ogromna ulga, wreszcie się
zgadzamy - dodała poważnie.
- To nie była twoja wina. Sprzeczaliśmy się, bo byłem
cholernie nieufny.
Wciąż myślał tylko o stronie zawodowej.
- Trudno się dziwić, biorąc pod uwagę zachowanie mojej
poprzedniczki... - zawahała się, jakby nie wiedziała, jak
kontynuować rozmowę. - Nie chodzi mi wyłącznie o pracę.
Lepiej się teraz rozumiemy również pod innymi względami.
- Szkoda, że stało się tak dopiero na skutek choroby mojego
ojca. Byłaś dzisiaj bardzo dzielna, Jenno.
RS
86
Nadal nie rozumie, do czego zmierzam i sama jestem temu
winna, uświadomiła sobie z żalem. Ośmieszyłam się kompletnie
tamtego dnia w chacie.
- Chcę ci powiedzieć, że zrobię wszystko, żeby ci teraz
pomóc.
- To znaczy... - zaczął ochryple - to znaczy, że nie żałujesz
swojego przyjazdu do Port Lindsay?
- Oczywiście, że nie. Prawdę mówiąc, uważam to za
najlepsze, co mogłam zrobić.
- Wielu lekarzy uznałoby taką pracę za zawodowe
samobójstwo.
- Nie tylko pracą się żyje - oznajmiła cicho. Spróbuj mnie
porwać, Rob... myślała desperacko. Ale
on był nachmurzony.
- Mam nadzieję, że nie zakochałaś się w tym lekkoduchu
Nicku Lawsonie - powiedział poważnie.
Czy trzeba walić prosto z mostu, żeby cokolwiek do niego
dotarło?
- Nick to wspaniały kompan, ale nic więcej. - Pochyliła się w
jego stronę i wydusiła wreszcie: - Będąc tak inteligentnym
człowiekiem, potrafisz być całkiem tępy.
Spojrzał na nią, jakby nie wierzył własnym uszom.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Zniecierpliwiona, zaczęła
się zastanawiać, czy nie rozumuje opacznie i czy to ona nie jest
przypadkiem tępa.
- Chciałam tylko powiedzieć, że cieszę się ze swojego
przyjazdu do Port Lindsay. Podoba mi się to miasteczko, lubię
tę pracę i przede wszystkim moich kolegów po fachu... tak się
składa, że bardziej, niż można by sądzić.
Uznała wreszcie, że nie powinna brnąć dalej bez zachęty z
jego strony.
- Bardzo miło to słyszeć - rzekł wolno, tak jakby oczekiwał
czegoś zupełnie innego. - My wszyscy również ogromnie cię
lubimy.
RS
87
Jenna starała się stłumić westchnienie. Powinna wiedzieć, że
Rob nie należy do mężczyzn, których łatwo zdobyć po afroncie,
jaki im się uczyniło na początku. Jest bardzo dumny, więc
będzie musiała nad nim popracować... Gdy telefon znów
zadzwonił, ucieszyła się. Będą mogli na chwilę zapomnieć o
kłopotliwej rozmowie.
- To mój dyżur, więc ja odbiorę - powiedziała szybko.
Z przerażeniem wysłuchała wiadomości, po czym drżącą ręką
odłożyła słuchawkę. Rob również wstał i wyczuwając jej
rozpacz, zapytał ochrypłym głosem:
- Czy nie...?
Zaprzeczyła i zwróciła ku niemu twarz z wilgotnymi oczyma.
- Nie, to nie William. To ten chłopiec, on... zmarł pół godziny
temu. Dzwonił jego ojciec. Och, Rob! Nie udało mi się, a on
mimo wszystko mi podziękował! - Przyłożyła rękę do ust, żeby
stłumić łkanie.
W tej samej chwili znalazł się przy niej i przytulił ją mocno,
kołysząc delikatnie, głaszcząc jej włosy, szepcząc słowa otuchy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum