[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chleb rozczynią, to na kołowrotku przędą tak cudnie, że się ta przędza jak srebro mieni.
Czasem i z izby wyjdą, do stajni zajrzą, koniom drobniutko grzywy posplatają, zgrzebłem wyczyszczą,
że się na nich ta siartka jak woda świeci...
Jest żniwo, to na miedzy taki sobie siądzie i buja dziecko w płachcie, u gałęzi wierzbowej uwiązanej,
żeby dobrze spało, a matce, zgiętej z sierpem na zagonie, w pracy nie wadziło. Zakwili dziecko, to mu
śliczne pieśni śpiewają, a jak potem takie chłopię urośnie, to mu się te pieśni nie wiedzieć skąd w myśli
biorą, właśnie jakby mu je kto podszeptywał. To się ludzie insi dziwią i mówią:
- Co za chłopak taki! Chodzi a śpiewa, a na fujarce gra, jakby go kto uczył! A nie wiedzą, że on tylko
tak przypomina sobie, co tam za małych dni swoich u gałęzi uwieszony, od Krasnoludków zasłyszał...
Powiadał dziadek, że jego samego Krasnoludki tak śpiewać uczyły, i zawsze im okruszyny chleba albo i
twarogu na ławie zostawiał, bo z ziemi takie jeść nie chcą, jako że swój honor mają.
Przyszedł zaś Wielki Czwartek albo Wielki Piątek, a w chacie szykowali święcone, to każdej strawy, czy
kołacza, czy kiełbasy, zawsze uszczknął nieco i tym maleńkim pomocnikom na brzeżku ławy kładł.
Mnożyło mu się też dobro wszelkie i gospodarstwo tęgo szło; konie były jak łanie, na owcach runa jak
strzecha, krowy tak mleczne, że drugich takich w całej wsi nie było, co i nie dziw, bo babka
nieboszczka zawsze przy dojeniu zostawiała nieco mleka w łupince orzechowej dla tych Ubożąt swoich.
I tak było długo, póty, póki nie pomarli starzy, póki za nimi i ojciec Skrobka nie pomarł. Dopieroż nad
sierotami opiekę stryj wziął, porządki dawne skasował, gospodarkę prowadził siak tak, o dobytek nie
dbał, a ku sobie, co się dało, garnął. Aż i przyszło na biedę ostatnią i na sierocką krzywdę, co to aż do
nieba woła. A wtedy wszyscy widzieć to mogli, jak się w biały dzień Krasnoludki z zapiecka wyniosły,
przez izbę, przez próg, het, w świat pomaszerowały, a z nimi reszta dobra poszła... Sierotom nie
zostało nic, a stryj się ich krzywdą i tak nie zbogacił.
Tak sobie rozmyślał Skrobek, na uboczu stojąc, a Krasnoludki tymczasem resztę skrzynek i szkatuł na
wóz poładowawszy, królowi swemu miejsce na wozie uczyniły godne i aksamitem drogim siedzenie mu
okryły, po czym co dostojniejsi z drużyny na wóz poniżej króla siedli, a insi poczepiwszy się, jak który
mógł, do drogi naglić i wołać poczęli:
Na dyszel, na rozworę
Siadł król w dobrą porę,
Na dyszlu, na rozworze
Jedz, jedz, w imię Boże!
- A jakże to mam jechać? - pyta rezolutnie Skrobek, który już zupełnie tego pierwszego strachu
zbywszy, dobrej myśli począł być. - W prawo, czy w lewo?
A oni:
Kamień w lewo,
kamień w prawo,
Jedzże prosto,
jedzże żwawo! ...
Więc znowu Skrobek:
- I gdzież to pojedziem? A znów oni:
Na pola, na gaje,
Na łąki, ruczaje,
Na ciepłe wyraje! ...
Podrapał się Skrobek w głowę i pyta:
- A cóż za furmankę dostanę? Odpowiadają:
Główeczkę makową,
Toli dobre słowo!... Na to Skrobek:
- Nie idzie! Nie ma zgody! Koń mój, wóz mój i co na nim - moje!... A krasnoludki zakrzykną: dar
Koń twój, wóz twój,
A co na nim - nasze!
Kiep ten, kto da
Dmuchać sobie w kaszę!
I nuż trzaskać w szable.
- Niechże będzie po połowie! - chłop na to.
A wtem król Błystek:
- Człowieku! - rzecze cichym głosem. - %7łebyś ty tych skarbów nie połowę, ale tysiąc tysiąców tysięczną
cząstkę miał, toby zguba twoja była! Wielkie bogactwo powala człowieka tak jak wielka niemoc. Siłę mu
z ciała bierze, ducha z piersi wyciska, z dobrej drogi zbija. A tuż Krasnoludki chórem:
Hej, bogacz! ladaco!
Ten brzydzi się pracą,
Choć żyje - to na co?
Kiedy umilkli, rzekł król Błystek dalej:
- Nie dała też ziemia matka ludziom wszystkich skarbów swoich, tylko nam, małym służebnikom
swoim, co ich strzeżem, a nie bogacim się nimi; co pereł nie mieniamy na łzy ubogich, brylantów nie
przedąjem ani kupujem, złota na dukaty nie bijem, tylko blaskiem owych bogactw ciesząc oczy nasze,
chwalimy tę ziemię matkę i straż pilną u jej skarbów czynimy.
Na to chłop:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Archiwum
- Start
- 00000207 Verne PiÄtnastoletni kapitan
- Sandemo Margit Dziewica z lasu mgieśÂ(historyczny)
- Baum, L Frank Oz 21 Gnome King of Oz
- DOKTRYNY SPOśÂECZNO
- Glen Cook Black Company 07 Bleak Season
- Golembowicz Waclaw Uczeni w anegdocie
- Blasco Ibanez Vicente Bodega
- W.KULSKI WSPOMNIENIA DYPLOMATY
- d29a8874fa13e809588126ee2baefe74
- Jeffrey Lord Blade 30 Dimension Of Horror
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- agnos.opx.pl