[ Pobierz całość w formacie PDF ]

właściwie wiadomo - rzuciłaby się na Maxa i tyle. Ciekawe, czy bardzo by się
zdziwił.
Wiedziała, że w każdej chwili może go odzyskać, ale jednocześnie
zadawała sobie pytanie - po co. I tak nic z tego nie wyjdzie, najwyżej zwykły
romans. Tak będzie lepiej. Zrezygnuje z Maxa dla jego własnego dobra - musi
być wolny, jeżeli chce poważnie poświęcić się służbie publicznej.
Na pewno pokochałby ją i jej syna. Był dobry i uczciwy. Lecz każdy
potencjalny rywal Maxa mógłby wykorzystać przeciwko niemu fatalną
przeszłość Hanny - a to byłby koniec jego kariery.
I tak dzień po dniu przeżywali podobne katusze, schwytani w pułapkę,
bocząc się na siebie i jednocześnie cierpiąc.
S
R
Geo zaś bawił się znakomicie, zadowolony z faktu, że dzień i noc ma
obok siebie matkę i nowego wspaniałego przyjaciela, który lubi ganiać się po
pokojach, i któremu można wspinać się na kolana. Malec przestał nawet palić
swoje  cygara", bowiem Max, jego nowy idol, nie brał nigdy niczego takiego do
ust.
Zabawy były zresztą najrozmaitsze - Max sadzał chłopca na barana albo
turlał go po podłodze. Pokazywał mu najróżniejsze ciekawe rzeczy: raz był to
skradający się po ogródku kot, kiedy indziej biedronka na parapecie. Uczył Geo
mówić - wyjaśniał mu nowe wyrazy, czytał na głos i opowiadał długie,
niestworzone historie.
Nie było żadnych znaków wskazujących na to, że ten wtorek będzie się
czymś różnił od innych dni. Hanna zasiadła spokojnie do swojej roboty, Max jak
zwykle czujny i napięty, zajął się obserwacją okolicy. Zadzwonił do Petera. Ten
miał już konkretny meldunek: jeden z obserwatorów widział mężczyznę idącego
alejką w kierunku wschodnim.
Pete wezwał przez radio jeszcze trzech sąsiadów. Jednego nie było w
domu, drugi nie mógł nic zobaczyć ze swego okna, a trzeci znajdował się akurat
w łazience i nie zdążył dokładniej przypatrzyć się przybyszowi.
- To chyba jakiś robotnik drogowy. Ma na głowie kask.
Zaraz potem otrzymał kolejne zgłoszenie.
- Pete, jakiś człowiek przekrada się od południa. Jest o dwie ulice od
domu Hanny. Chudy, dość wysoki, biały. Zagląda do pojemników na śmiecie.
Jedzie za nim samochód. Tak, to są chyba ci ludzie, co przeszukują śmietniki.
Siedzący przed komputerem Pete naniósł znak symbolizujący obcą osobę
w odpowiednim miejscu siatki na ekranie.
- Niebieski ford impala wjeżdża od południa. Nie znam tego samochodu.
Ma zgnieciony zderzak z prawej strony. W środku jest dwóch ludzi.
- To są nasi - wtrącił się czyjś zdecydowany głos.
S
R
- Trzy-osiemnaście wzywa centralę - odezwała się jakaś kobieta. - Pete,
nie wiem, może to głupie, ale to mnie męczy i muszę ci o tym powiedzieć. Nie
jestem pewna, ale ktoś chyba wysiadł z tego brązowego samochodu, który
jechał za tym śmieciarzem. Kiedy przejeżdżał, zauważyłam, że tylne drzwi miał
niedomknięte.
Wiadomość ta podziałała na Maxa elektryzująco. Pobiegł ku schodom, by
zapytać człowieka z ekipy Phillipsów, czy także ją odebrał. Kiedy usłyszał
odpowiedz twierdzącą, zwrócił się do Hanny.
- Wez Geo i usiądz na tylnych schodach, w połowie wysokości.
Natychmiast! - krzyknął, a sam pobiegł do pokoju południowego. W tej samej
chwili Lewis Turner rozbił szybę w drzwiach prowadzących z bocznej werandy
i dostał się do środka. Na jego widok z gardła Maxa wydobyło się złowrogie
warknięcie!
Turner patrzył na niego przez chwilę, zaskoczony, po czym rzucił się do
ucieczki w stronę alejki. Max wyskoczył za nim na schodki.
- Mam go! - krzyknął w stronę ulokowanych w garażu ludzi Phillipsów.
Wyglądało to jak gonitwa kojota za królikiem. Turner biegł alejką,
czasem skoczył na bok, kluczył i zawracał. Max był tuż za nim. Wreszcie
dopadł go i z ogromnym impetem powalił na ziemię. Obaj toczyli się jeszcze
przez chwilę po nierównej nawierzchni alejki, aż do chwili, gdy ogłuszony
kilkoma ciosami bandyta znieruchomiał na dobre.
Uporządkowanie wszystkiego zajęło trochę czasu; trzeba też było
wykonać całą papierkową robotę i odwołać wszystkie alarmy.
Max zawiózł Turnera na posterunek policji.
Wokół domu Hanny zebrali się ludzie; rozmawiali ze sobą, śmiali się,
cieszyli z zakończenia całej sprawy i z tego, że Peter wrócił do zdrowia.
- Trzeba to uczcić! - padła propozycja, po czym całe towarzystwo
postanowiło udać się do Hernandeza.
S
R
Zatelefonowała pani Amanda, by poinformować, że na wszelki wypadek
ludzie Phillipsów zostaną w garażu jeszcze jakiś czas. Ona sama wybiera się z
rodziną do letniego domu w stanie Michigan. Będzie tam tydzień lub dwa,
zresztą jeszcze zadzwoni.
Do domu przyszła Lillian, uściskała Hannę i przykucnęła, by przywitać
się z Geo.
- Jeśli nie jestem tu wam potrzebna, to mam zamiar przeprowadzić się do
Petera. Chcemy się pobrać. Hanno, będziesz moim świadkiem, dobrze?
- Z przyjemnością - odpowiedziała Hanna ze łzami w oczach.
Przychodzili wszyscy okoliczni mieszkańcy, chcąc pokazać, że oni też
brali udział w całej akcji. Hanna była naprawdę wzruszona ich troskliwością.
Teraz nie żałowała, że nie wyprowadziła się stąd na czas niebezpieczeństwa.
%7łeby zbudować sąsiedzką wspólnotę - pomyślała sobie - trzeba przeżywać
razem wszystko - rzeczy małe i wielkie. To wspólnie doznane zagrożenie
połączy ich jeszcze mocniej. Sąsiedzi przestali się krępować i jakby chcąc
zatrzeć wrażenie uprzedniego chłodnego dystansu, demonstracyjnie okazywali
Hannie swoją sympatię. Pomogli jej, a to zbliżyło ich wzajemnie. Może jeszcze
nie wszystko będzie szło jak po maśle, pewno będą jeszcze utarczki i kłótnie, ale
przecież nieporozumienia zdarzają się w każdej rodzinie.
Kiedy Hanna została już sama z Geo, zaczęła rozmyślać jeszcze raz o
wszystkim, co zaszło - no i przede wszystkim o Maxie. Był w takim
niebezpieczeństwie! Widziała, jak dopadł Turnera, nie mogła bowiem
wytrzymać biernego oczekiwania na schodach.
Przykazała chłopcu, by nie ruszał się z miejsca. Geo posłuchał -
przyzwyczaiły go do tego gry w chowanego, ona zaś biegała z jednego pokoju
do drugiego, by ze wszystkich okien po kolei obserwować scenę pościgu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum