[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Na szczęście tak mi się udało pokierować wyjaśnieniami, że ani Zenobia, ani
Fryderyk nie domyślili się, w jaki sposób wyratowałem Hildę. Sądzili, że
zrobiłem to wskakując do wody.
 Nie myślałam, że jest pan tak świetnym pływakiem  zdumiała się
Zenobia.
Hilda chciała sprostować, lecz znowu rzuciłem jej ostrzegawcze spojrzenie.
 A tak, pływam nie najgorzej  odrzekłem z nutką zarozumiałości w głosie.
Przedstawiłem doktora i chłopców jako swoich przyjaciół odbywających
krajoznawczą wycieczkę.
 Jeśli jeszcze dowiem się, że pan doktor i ci trzej młodzi ludzie również
postanowili rozwiązać zagadkę szachownicy, to nie uwierzę  roześmiała się
Hilda.
 A tak. Właśnie tak  stwierdził doktor.  Mamy ten zamiar. To przecież
historia jak z powieści sensacyjnej.
 Owszem  zgodził się Fryderyk  dlatego warto poświęcić tej sprawie
trochę czasu.
 Nie, to naprawdę nie do wiary. To byłoby nawet zabawne, gdyby nie fakt,
że w tej sprawie kryje się tyle poważnych elementów
 powiedziała ze smutkiem Hilda.
Wrony wciąż wrzeszczały przerazliwie. Dlatego ledwo usłyszałem okrzyk
Kasi.
Dziewczynka szła ostrożnie przez wysokie pokrzywy i wołając coś, kiwała na
mnie ręką. Odłączyłem się od towarzystwa i zacząłem przedzierać się przez
pokrzywy.
Po kilku krokach zrozumiałem, dlaczego dziewczynka mnie woła. Zobaczyłem
Sebastiana, który do połowy zniknął w wąskiej dziurze w zrujnowanej ścianie
starego młyna. Wystawał mu tylko kuper i ogon, radośnie kiwający się na
wszystkie strony.
Przyspieszyłem kroku, przedostałem się przez kupę gruzu zawalającego
wejście do ruin. W dużym pomieszczeniu bez dachu rosły krzaki, a nawet
młode drzewka. Rozsunąłem krzaki i zobaczyłem głęboki dół, zapewne
pozostałość po zawalonej piwnicy. Na dnie dołu stał pan Kuryłło. Był to widok
dość śmieszny, ale pełna rozpaczy twarz Kurył-ły nakazała powagę.
 Niechże mi pan poda rękę!  zawołał błagalnie z głębi dołu.
 Nie mogę stąd wylezć. Wołałem o pomoc, ale nikt mnie nie słyszał.
Przyklęknąłem na krawędzi dołu i podałem mu rękę. Postękując
wygramolił się na powierzchnię. Tutaj odetchnął głęboko i z ogromną ulgą.
Potem, zataczając się, przelazł przez gruz i stanął oko w oko z całą naszą
gromadką.
 Boże drogi  załamała ręce ciotka Zenobia.  Co się panu stało, panie
Kuryłło?
Z roztargnieniem rozejrzał się po naszych twarzach. Wydawało się, że ciągle
nie dowierza swojemu szczęściu. Obmacał starannie nogi, dotknął dłońmi
ramion i piersi, wreszcie powiedział:
 Byłem w lesie na spacerze. Zaskoczyła mnie burza, zdołałem jednak
dopaść ruin. Chciałem się w nich schronić przed deszczem. Raptem zrobiło się
ciemno, zerwał się okropny wiatr i lunął deszcz. Wlazłem w ruiny szukając
jakiejś resztki dachu, ale z powodu mroku nie zauważyłem dołu pod nogami. I
wpadłem. A wylezć już nie po-
trafiłem. Wołałem o pomoc, lecz chyba to przeklęte krakanie wron zagłuszało
moje okrzyki.
 Drą się wniebogłosy  przytaknęła Zenobia.
Wróciłem do ruin, jeszcze raz zajrzałem do piwnicy. Stwierdziłem, że gdybym
to ja wpadł do tego dołu, wydostałbym się z niego bez niczyjej pomocy. Pan
Kuryłło był jednak starszy ode mnie. Ale przecież wyglądał na mężczyznę w
pełni sił, odbywał długie spacery. Pomyślałem więc:  Może nie chciał wyjść z
dołu?" Była to myśl absurdalna, jednak tak właśnie pomyślałem. Oczywiście,
nie należało wykluczyć możliwości, że krakanie wron zagłuszyło jego wołanie
i usłyszał je tylko Sebastian buszujący w pokrzywach.
 W tym dole siedział pan chyba z godzinę  stwierdziłem.  Co by się z
panem stało, gdyby nie Sebastian?
 Nie wiem, nie wiem  Kuryłło rozłożył ręce.  Być może zginąłbym tu z
głodu i chłodu. Z początku wołałem o pomoc bardzo głośno i często, a potem
ochrypłem i już tylko od czasu do czasu wzywałem pomocy.
 A nie usiłował się pan wydostać?
 Próbowałem. Lecz bezskutecznie. Niestety, nie jestem wygimnastykowany.
Zniknęła gdzieś jego pyszałkowatość i pewność siebie. Jego sprytne oczy
miały teraz wyraz przestrachu.
Fryderyk, doktor i chłopcy poszli do ruin i również zajrzeli do dołu, w którym
odkryłem pana Kuryłłę. Gdy wrócili, na ich twarzach malowała się
podejrzliwość.
 Przecież z tego dołu nawet dziecko potrafiłoby wyjść o własnych siłach 
powiedział Fryderyk.
Mały pan Kuryłło aż poczerwieniał z gniewu. Nagle zaperzył się jak kogucik.
 Ach tak, nie wierzycie mi? Nie wierzycie  powtarzał.  Dobrze. Powiem
wam prawdę: słusznie, że mi nie wierzycie. Ja do tego dołu wlazłem specjalnie
i mógłbym wyjść z niego, gdybym zechciał. Lecz nie chciałem. A dlaczego nie
chciałem? Dlatego, że was śledziłem, bo wydajecie mi się bardzo podejrzani.
Przyjechaliście tutaj w różnym czasie aż trzema samochodami, wyznaczyliście
sobie spotkanie w tym odludnym miejscu. I przez cały czas rozmawiacie po
niemiecku. Kto wie, czy nie jesteście szpiegami.
- A fe, panie Kuryłło! I mnie posądza pan o tak straszne sprawy?  zdumiała
się Zenobia.
 Pan również mówi świetnie po niemiecku  roześmiała się Hilda, którą
rozbawiły podejrzenia Kuryłły.
 Panią Zenobię podejrzewam najbardziej  oświadczył Kuryłło.  Bo czy
normalna, zwykła kobieta może znać dżudo? Tylko w szkołach szpiegowskich
uczą dżudo. Oglądałem filmy szpiegowskie, czytałem książki o działalności
wywiadu. Na szpiegów wybiera się specjalnie ładne kobiety. A pani Zenobia...
jest ładna.
 Dziękuję panu  skinęła głową Zenobia.
 Pani urodzie też nic nie można zarzucić  Kuryłło wskazał Hildę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum