[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie, zdecydował po chwili wahania, pójdzie ze wszystkimi. Nie miałby
gdzie się podziać w okolicznych górach, a poza tym włóczęga po nieznanej
krainie mogła okazać się niebezpieczna. W okolicy mogli być bandyci i
43
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
zbóje albo wilki, nie mówiąc już o smoku, który gdzieś tu się pewnie
włóczy. Miejscowa ludność mogła nie być nastawiona przyjaznie. Nie umiał
mówić tutejszym językiem, który z tego, co słyszał, przypominał nieco
ethsharyjski, ale nie na tyle, żeby można go było zrozumieć.
Tobas uprzytomnił sobie jeszcze, że ciekawiło go, jaka jest rzeczywista
sytuacja, czy polowanie na smoka było legalne, a jeśli tak, to dlaczego
ktoś mający tysiąc sztuk złota wynajmował byle kogo na Rynku Portowym
zamiast specjalistę, który wiedziałby, jak pozbyć się tak straszliwego
potwora, jakim miał być smok tutejszy. Smoki w końcu pojawiały się od
setek lat; ktoś, gdzieś na pewno wymyślił lepsze metody pozbywania się
ich niż zgromadzenie garści młodych desperatów szukających szczęścia.
Może jeśli zwróci na to czyjąś uwagę, to coś na tym zarobi. Nie tysiąc
sztuk złota, oczywiście, ale jednak coś.
Poza tym jeśli chciał znalezć tu jakichś czarnoksiężników, którzy mogliby
nauczyć go nowych zaklęć, to najprawdopodobniej mieszkali na zamku 
czy też cokolwiek, co dałoby mu szansę znalezienia sobie jakiegoś
zatrudnienia.
A w końcu chciał też poznać Jego Wysokość Dernetha Drugiego, Króla
Dwomoru. Był ciekaw; nigdy jeszcze nie widział prawdziwego króla. Nie
było go w Wolnych Ziemiach i chociaż można by tu policzyć trzech
władców Ethsharu, to przecież nie miał okazji zobaczyć żadnego z nich, i
nie nazywali się też królami. Byli triumwirami, a nie monarchami.
Ustaliwszy sobie to wszystko, poszedł jak inni na zamek.
ROZDZIAA 10
Zamek wyglądał wewnątrz o wiele lepiej niż na zewnątrz, o ile nie
zwracało się uwagi na zapach grzyba i nie patrzyło na pajęczyny i kurz po
kątach. Sufity były niskie i korytarze niezbyt szerokie, nie było więc tu
zbyt przestronnie, ale ściany pokrywało więcej gobelinów i draperii, niż
Tobas widział w swoim życiu, a większość z nich była tylko trochę
spłowiała, co dawało wrażenie względnego luksusu.
Grupę z Ethshar poproszono o zaczekanie parę minut w przedpokoju,
nieco ciasnym dla dwunastu ludzi  dziewięciu poszukiwaczy przygód,
pilnującego ich urzędnika i dwóch strażników, ale pokryte pluszem krzesła
wyglądały dosyć wygodnie, pomieszczenie zaś było urządzone wytwornie,
mimo że niezbyt dobrze utrzymane.
Oczywiście projektant przedpokoju nie przewidywał, że będzie w nim
czekało dwanaście osób naraz, nie było tu więc dwunastu krzeseł, lecz
dziewięć.
Tobasowi udało się zająć jedno z nich i dzięki temu mógł stwierdzić, że
było rzeczywiście wygodne, chociaż nieco wytarte i skrzypiące przy
każdym poruszeniu. A ogromne, czarne kandelabry z kutego żelaza
prezentowałyby się wspaniale, gdyby nie gruba warstwa wosku i
pajęczyny. Leniwie zastanawiał się, dlaczego zapalono tylko tuzin świec,
pozostawiając, jak to szybko obliczył, szesnaście pustych oprawek. Pokój
nie miał okien i był dosyć ponury  przydałoby się tu trochę więcej światła.
44
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
Czyżby brakowało w Dwomor świec? Chyba dwór, który obiecuje tysiąc
sztuk złota jako nagrodę, stać na kupno tylu świec, ile trzeba!
Zamek zdecydowanie nie odpowiadał wspaniałym opisom z baśni
słyszanych w dzieciństwie, chociaż gobeliny i draperie wskazywały, że
kiedyś był tego bliski.
Po krótkim oczekiwaniu poproszono do sali audiencyjnej całą grupę ku
pewnemu zdziwieniu Tobasa; wydawało mu się, że każdy zostanie
przedstawiony indywidualnie. Pompa pasowała do zamku, nawet tak
zaniedbanego jak ten.
Znalazłszy się wewnątrz, Tobas rozejrzał się z ciekawością.
Ta sala audiencyjna, jak stwierdził, mogła już robić wrażenie; gobeliny nie
były wcale wypłowiałe, a niektóre nawet przetykane złotą nicią lśniącą w
blasku świec. Wszystko na wierzchu lśniło czystością; jedyne pajęczyny w
tym pokoju znajdowały się wyżej, niż mógł sięgnąć wysoki mężczyzna ze
szczotką, wysoko pomiędzy rzezbionymi kasetonami. Sala była tak duża,
jak dwa lub może trzy naraz warsztaty czarnoksiężników, które widział
tego przygnębiającego dnia, gdy żebrał o zaklęcia; tak wielka jak stara
przystań w Shan. Tobas oszacował ją w końcu na czterdzieści stóp
długości, chociaż zdawał sobie sprawę, że może przesadza. Boczne okna
wpuszczały resztki jesiennego światła wzmacnianego harmonijnie przez
tuzin kinkietów, w których nie brakowało świec, a wosk nie zalegał grubą
warstwą. Dominował zapach rozgrzanego wosku i perfum.
W sali tłoczyli się ludzie, najgęściej w dalszym jej końcu; odzież większości
z nich świadczyła o lepszych czasach: wytarte aksamity, poplamione
jedwabie, zaśniedziałe bransolety potwierdzały wrażenie, że Dwomor
miało się kiedyś lepiej. Pośrodku największej grupy Tobas dostrzegł
człowieka na tronie.
Ktoś wydał polecenie po dwomoryjsku; Tobas nadal nie rozumiał ani słowa
z tego języka, ale był w stanie odróżnić go prawie na sto procent od
innych nie znanych mu języków po jego specyficznym rytmie i swojemu
irytującemu uczuciu, że gdyby się naprawdę dobrze wsłuchał, to
zrozumiałby wszystko. Tłum rozdzielił się, przepuszczając grupę nowo
przybyłych do króla.
Tobas odczuł na chwilę rozczarowanie, gdy zdołał się już dokładniej
przyjrzeć niewątpliwie autentycznemu królewskiemu majestatowi, ale
opanował to, no bo niby czego miał się w końcu spodziewać? Król był
zwykłym człowiekiem jak wszyscy, siedzącym na wielkim drewnianym
krześle umieszczonym na podwyższeniu. Był to mężczyzna około
pięćdziesiątki, nieco otyły, z posiwiałą na krawędziach brodą i skroniami
przyprószonymi siwizną. Przyodziany był w szkarłatny aksamit
obramowany nie znanym Tobasowi złocistym futrem. Strój i gorąco
panujące w komnacie spowodowały, że, jak to bez zdziwienia zauważył
Tobas, spod prostej srebrnej korony spływały po królewskim czole krople
potu.
Tobas nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak niewygodnie jest nosić takie
szaty latem. Najwyrazniej bycie królem miało też i swoje złe strony. Ale
przecież król nie nosił chyba takiego ubioru przez cały czas?
Na pewno nie; teraz jest specjalna okazja, pomyślał Tobas.
45
Lawrence Watt Ewans - Jednym Zaklęciem
 Zbliżcie się  rzekł godnie król, zwracając się do nowo przybyłych.
Wszyscy obecni na sali umilkli.
Grupa Ethsharyjczyków podeszła, szurając nogami i zatrzymała się przed
tronem, a zachowanie i wyraz twarzy poszczególnych jej członków
przedstawiały różne odcienie, od aroganckiego przez zaciekawione do
uniżonego.
 Przedstawcie się, proszę...  powiedział Demeth zawieszając głos.
Poszukiwacze przygód popatrzyli po sobie; nikt nie chciał być pierwszy.
Wreszcie naprzód wystąpił Tillis.
 Jestem Tillis, syn Tagatha, do usług Waszej Wysokości.  Skłonił się
nisko, acz niezgrabnie.
 Ach  odparł król.  Czy masz Jakąś praktykę w zabijaniu smoków?
To było ważne pytanie; czyżby król spodziewał się, że werbownik [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum