[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mia uczyniła krok w tył. Poczuła, jak z jej twarzy odpływa cała krew, gdy wpatry-
wała się w Rama, mężczyznę, którego sądziła, że zna. Tak jednak nie było. To człowiek,
którego mocno skrzywdzono, i który swoje rany skrywał równie starannie jak ona swoje.
- Zrobimy to razem - oświadczyła z mocą.
- Słucham?
- Zawsze marzyła mi się przejażdżka na słoniu. - Mówiąc to, zaczęła ściągać przez
głowę opaskę.
- Wokół jest mnóstwo fotografów - powiedział Ram, zasłaniając ją sobą.
- I co z tego? - Patrzyła na niego wyzywająco, szukając w jego oczach oznak odra-
zy. Gdy ich nie znalazła, jej siła i determinacja stały się jeszcze większe. - Gdyby dzien-
nikarze zadawali kłopotliwe pytania, to jestem przyjaciółką rodziny - rzekła. - A ty za-
prosiłeś mnie, abym ci towarzyszyła w tym wspaniałym wydarzeniu.
- Mia. - Głos Rama brzmiał nieco łagodniej. - Nigdy w to nie uwierzą. Będą ci dep-
tać po piętach, a twoje zdjęcia pojawią się w gazetach na całym świecie.
- A więc czeka mnie pięć minut sławy - rzuciła beztrosko, choć zaczął ją ogarniać
niepokój. - Piszę się na to, jeśli ty także... Mówiłam poważnie, kiedy ci powiedziałam, że
chcę pomóc w takim stopniu, jak tylko się da.
- No to spływaj stąd.
- Nie ma mowy.
Przez chwilę się nie odzywał, po czym spojrzał na nią, marszcząc brwi.
- Naprawdę chcesz się przejechać na słoniu?
Rozpromieniła się, choć obiecała sobie, że nie da po sobie pokazać, co czuje.
- Pomyślałam sobie, że mogłabym spróbować - odparła lekko.
- I pomyślałaś także, że fajniej by było, gdybyśmy zrobili to razem?
- Coś w tym rodzaju...
Zupełnie nieoczekiwanie Ram uniósł rękę i delikatnie dotknął jej blizn.
- Wybacz mi - powiedział cicho. - Nie powinienem był wplątywać cię w to
wszystko. - Po czym dodał wesoło: - Chodz, nie każmy naszym taksówkom czekać.
R
L
T
Mię ogarnęła euforia, a tymczasem Ram poszedł załatwić miejsce dla jeszcze jed-
nego pasażera.
Tłum znieruchomiał i jedynym słyszalnym dzwiękiem był dobiegający z oddali
śpiew duchownych. Ram dotarł do końca rzędu komitetu powitalnego i gestem pokazał
Mii, aby do niego dołączyła.
Przepełniała ją radość i duma z Rama aż do chwili, gdy pewien starszy, odświętnie
odziany mężczyzna pochylił się nad jej dłonią, mrucząc:
- Przywiozłeś nam nową królową, Wasza Wysokość... To wspaniale.
Od razu wyczuła, że dobry nastrój Rama pryska jak bańka mydlana. Nakazała mu
wzrokiem, aby nic nie robił. Nie mógł dopuścić do żadnego incydentu. Coś się tu działo i
nie rozumiała co, niemniej jednak podwładni Rama wciąż czekali, aby go powitać.
- Bardzo mi miło państwa poznać - wyrzuciła z siebie, wpychając się przed kipią-
cego ze złości Rama. - Obawiam się jednak, że nie jestem nową królową - wyjaśniła ku
zdumieniu komitetu powitalnego. - Jestem jedynie przyjaciółką rodziny, która udzieli rad
dotyczących wystroju wnętrz.
W końcu dotarli do trapu, gdzie szofer w liberii salutował przy drzwiach limuzyny.
- Mam nadzieję, że nie zmienisz zdania? - zapytała cicho Rama. - Przyrzekam, że
jeśli to zrobisz, to już nigdy się do ciebie nie odezwę ani słowem.
- Nie kuś mnie - warknął w odpowiedzi, ale ku jej uldze to, co po chwili zrobił, za-
inicjowało radosne okrzyki i wiwaty.
Idąc kilka kroków przed nią, uniósł w powitalnym geście obie ręce.
Oto kolejne wcielenie mężczyzny, którego kocha. Stał z dłońmi złączonymi jak do
modlitwy i kłaniał się swoim ludziom. Wzruszyła ją ta deklaracja oddania. Mieć takiego
mężczyznę przy swoim boku byłoby...
- Mia? - Ram poszukał jej wzrokiem. - Twoja taksówka czeka...
Cóż, sama się o to prosiła. Z rozbawieniem i pewną dozą niepokoju zerknęła na po-
tężne, ale wyglądające na łagodne stworzenie. Słoń klęczał, aby pozwolić jej wspiąć się
do bogato przystrojonej howdah, a mahut w turbanie i szerokich spodniach czekał, aby
służyć jej pomocą. Przygryzła wargę i zaśmiała się nerwowo.
- Ale ty też jedziesz? - Chciała się upewnić.
R
L
T
- Wydaje mi się, że tego olbrzyma przeznaczono dla mnie...
Mia wciągnęła gwałtownie powietrze. Największy słoń, jakiego dane jej było wi-
dzieć, odziany odświętnie w złote szaty ozdobione bezcennymi rubinami i diamentami,
był niemal równie onieśmielający jak Ram.
- Pasujecie do siebie - orzekła, kiedy potężne zwierzę uniosło głowę i zaryczało,
jakby rozpoznając drugiego króla.
- Wsiadaj już, dobrze? - Ram starał się, aby zabrzmiało to surowo, ale jego oczy się
śmiały. - Po prostu jedz na swoim słoniu i daj mi trochę spokoju.
Mia zaśmiała się lekko. Ulżyło jej, że Ram odzyskał dobry humor. Kiedy już sie-
działa w kołyszącej się lektyce, zobaczyła, że tłum ludzi ciągnie się na wiele kilometrów
w każdym kierunku. Emanowała z niego niesamowita żywiołowość i pogoda ducha i Mia
od razu polubiła ten kraj i jego mieszkańców. Bezchmurne, szafirowe niebo wisiało nad
niezrównanym kalejdoskopem barw, zapachów i dzwięków.
Howdah okazała się wygodniejsza, niżby się można spodziewać. Mia bardzo się
cieszyła, że może dzielić to doświadczenie z Ramem. Na szyi miał już girlandę złotych
kwiatów, pięknie kontrastujących z surową czernią jedwabnej tuniki.
- Wygodnie ci? - zawołał, gdy ich lektyki zrównały się.
- Bardzo - odparła z uśmiechem.
Grzbiety olbrzymich zwierząt chroniły dywany ze złotymi frędzlami, a miękkie
poduszki ze szkarłatnego aksamitu zapewniały doskonały relaks.
- Fajna podwózka z portu, co? - zawołał Ram.
- Całkiem fajna - odkrzyknęła Mia.
Eksplodowała w niej radość, gdy patrzyła, jak macha do tłumów. Widok szczęśli-
wego i odprężonego Rama wśród ludzi, którzy wyraznie go kochali, tak wiele dla niej
znaczył. Jedno pytanie nie dawało jej jednak spokoju. Skoro mylnie ją wzięto za nową
królową, to co się stało ze starą?
Było tak wiele pytań bez odpowiedzi i tylko jeden pewnik - Ramprakesh to zupeł-
nie inny świat, taki, w którym rządzą zupełnie inne zasady.
R
L
T
ROZDZIAA TRZYNASTY
Parada słoni okazała się fascynująca, lecz także wyczerpująca, gdyż trwała wiele
godzin. Posuwali się powoli pod górę szeroką, piaszczystą drogą, po obu stronach której
czekały wielkie tłumy. Słońce zaczęło już zachodzić, kiedy w końcu dotarli do olbrzy-
miego wjazdu w kształcie łuku, za którym widać było magiczne miasto, którego mury w
blasku kryjącego się za horyzontem słońca stały się różowe.
Mia ucieszyła się, kiedy Ram nalegał, aby pomóc jej zejść z grzbietu słonia, a po-
tem poprowadził ją w górę po szerokich marmurowych schodach.
- Nie musisz tego robić - mruknęła, gdy umundurowani strażnicy w turbanach i z
bułatami zwisającymi z pasków otworzyli przed nimi złote drzwi, ale Ram objął ją w talii
i odparł:
- Myślisz, że będę cię ignorował? To, co zrobiłaś w porcie...
- To drobiazg - weszła mu w słowo.
- Wcale nie drobiazg. - Ujął jej brodę i uniósł twarz, aby spojrzała na niego. - Jesteś
najodważniejszą kobietą, jaką znam, Mia.
Służba Rama nawet nie próbowała ukryć radości na widok swego pana. Kiedy
przywitał się ze wszystkimi, wprowadził Mię do marmurowego holu, który był tak ol-
brzymi, że znalazło się w nim miejsce na fontannę.
- Nie miałam pojęcia - wyrzuciła z siebie Mia.
- %7łe mieszkam tak skromnie?
- Chodziło mi raczej o niesamowitą życzliwość i gorące przywitanie ze strony two-
ich ludzi. Strasznie musiałeś za nimi tęsknić.
- Niektórzy rzeczywiście są wyjątkowi - przyznał.
- A niektórzy nie?
- Kilkoro dworzan i zawodowych pieczeniarzy...
- Ram, nie musisz mi tego tłumaczyć.
- Ale skoro tu jesteś, to powinnaś wiedzieć - upierał się, odciągając ją na bok.
- Masz na myśli tego staruszka, który cię powitał, tego, który wspomniał o nowej
królowej?
R
L
T [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum