[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Obiecałem, że nie zapomnę, po czym odprowadziłem ją wzrokiem do eskalatora i dalej  do
oszklonych drzwi na półpiętrze, łączących restaurację z hotelem. Wyszedłem na dwór, w ciepłą noc,
zaprzątnięty myślami, które z osobą Douglasa Westrexa miały raczej niewiele wspólnego. Księżyc,
tuż przed pełnią, świecił jasno i czysto, i czułem jeszcze zapach Natalii. Nie jestem romantykiem,
wszelako ulegałem poetyckiemu nastrojowi wzniosłej i zarazem ekscytującej obojętności wobec
wszystkiego, co nie było bezpośrednio związane ze mną.
Wracałem do domu pieszo, przez ciemny park, nakładając drogi, aby przedłużyć ten stan
kontemplacji. Było bezludnie i cicho, dolatywał mnie tylko odgłos kroków kogoś, kto tak jak ja
zażywał spaceru. Ciągle przed oczami miałem wnętrze  Elaborate , a w uszach brzmiał mi głos
Natalii rozprawiającej o swym nieudanym narzeczeństwie. Jej opowieść uprzytomniła mi, do jak
odległych trzeba sięgnąć zdarzeń, aby przedstawić sobie sytuację gospodarczo polityczną kraju w
tamtych czasach oraz bodaj ogólny splot przyczyn, które poprzedziły te fatalne dla Sił decyzje
najpierw Komisji Rządowej, po niej zaś sztabu Royal Cosmos Force. Niepostrzeżenie jąłem
powątpiewać w sens tego, co robię. Bo komu i do czego moja robota była potrzebna? Opinii
publicznej do odzyskania spokoju?
Opinię publiczną porusza dzisiaj każda bzdura podana do ogólnej wiadomości i poruszenie to
trwa nie dłużej niż do momentu, gdy kraj obiegnie nowa elektryzująca wieść, że  przykładowo 
gdzieś na prowincji aż przez pół godziny brakowało w kranach wody  co sprawia, że poprzedni
bulwersujący opinię publiczną wypadek, choćby była nim kolejowa katastrofa stulecia, z punktu idzie
w zapomnienie. Przez ostatnie dni niezbyt pilnie śledziłem krajowe wydarzenia; być może ludzie
zajęci komentowaniem  powiedzmy  awarii, co pozbawiła pryncypalną arterię stolicy wczoraj
wieczorem światła, przestali interesować się problemem, w który czy nie za bardzo dałem się
wciągnąć.
Z rozmyślań wyrwało mnie bezceremonialne szarpnięcie za ramię. Zatrzymałem się
zdezorientowany. Delikatny wietrzyk poruszał wypuszczającymi liście gałęzmi, kroki ucichły, a
przede mną wyrosło trzech mężczyzn o twarzach osłoniętych mrokiem. Byli wysocy i mocno
zbudowani.
 Seymour Lutz?  zagadnął stojący najbliżej i zarazem pośrodku.
 Tak  odparłem.
 Cyb Seymour Lutz?  zakpił wyzywająco ten sam.
Nigdy dotąd nie spotkałem się z taką bezczelnością i prawdę powiedziawszy, nie wiedziałem, jak
zareagować. Mój przeciwnik stał sztywno, jego kamraci swobodniej.
 O co chodzi?  zapytałem.
Jaskrawy błysk rozjaśnił mi czaszkę. Na ułamek sekundy straciłem przytomność. Przywróciło mi
ją zimno chodnika, smak krwi i ostry ból prawego łokcia.
Z trudem usiadłem na ziemi. Czyjeś dłonie dzwignęły mnie, oszołomionego, na nogi.
 I jak tam twoja plastykowa buzka?  usłyszałem.  Wytrzymała?
Ponownie oślepiło mnie światło, a potem, padając na płyty alejki, pogrążyłem się w ciemności.
Tkwiłem w kabinie  Starflasha , który koziołkując walił się prosto na skały. Kask w miażdżącym
uścisku rozgniatał mi skronie, elektrody przepalały mój mózg sygnałami napływającymi z
uszkodzonych układów sterowniczych.
Blok bezpieczeństwa! Co jest z tym blokiem?!
Czyjś głos rozkazywał, żebym wstał  ja, cyb śmierdzący towotem. Otworzyłem oczy i
stwierdziłem, że nic nie widzę.
Sen? Urojenie? Napaść?
Dzieje się coś nierealnego&
Ostrożnie, niezwykle ostrożnie, rozpoznając po obolałych mięśniach położenie swoich członków,
zacząłem się zbierać z ziemi. Przyjąłem chwiejną pozycję kuczną, jęcząc wyprostowałem nogi.
Natychmiast padłem na kolana, dzięki czemu uniknąłem kolejnego ciosu, który przeszył powietrze tuż
nad moją głową.
Jeden z napastników zarechotał.
 Dostarczamy ci materiału publicystycznego, cybie  powiedział.  Kiedy pismak się nudzi,
to się czepia. Nie czepiaj się erceefu, pismaku, dobrze? Popisz sobie o dzisiejszym mordobiciu, a jak
ci zabraknie tematu, wykombinujemy coś nowego.
Nareszcie udało mi się wstać. Nie zdołałem jednak utrzymać równowagi i poleciałem do przodu,
z prawą ręką zwisającą drętwo, z lewą  szukającą oparcia  rozpaczliwie wyrzuconą przed
siebie. I w trakcie tego samozachowawczego ruchu spostrzegłem, że nim upadnę, dosięgnę jeszcze
najbliższego napastnika. Bezwiednie, a może i z premedytacją, zacisnąłem palce i wymierzyłem
pięść w drgający od śmiechu podbródek, wkładając w uderzenie całą siłę mięśni. Sięgnąłem celu;
szczęka tamtego odpowiedziała suchym trzaskiem.
Lecz równocześnie spadająca z rozmachem dłoń uzbrojona w tępe żelazo trafiła mnie w plecy
poniżej lewej łopatki. Runąłem na twarz, waląc czołem o beton.
VII. Iks
Było pochmurno, gdy tydzień temu z sali operacyjnej przywieziono mnie tutaj, do przesyconej
wonią septofobu separatki. Doktor Zend (uroczy człowiek: zawsze jest w Decksance, kiedy mój
organizm wymaga niezwłocznego remontu) z typowym dlań promiennym uśmiechem zapewnił, że
wykuruje mnie z obrażeń szybciej, niż ich doznałem.  Wstrząśnienie mózgu, dwa pęknięte żebra i
uszkodzenie torebki stawowej prawego łokcia  nawet felczer nie miałby tu wiele roboty . Może
bym mu uwierzył, gdyby nie ta przerażająca aparatura, co przez tydzień wyprawiała cuda z moim
ciałem.
Także teraz niebo oblekło się chmurami. Eli%0ń, która codziennie odwiedzała mnie w szpitalu, po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum