[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uwagi na huk wystrzału. Właśnie dlatego otworzyłem tu interes, że
okolica dawała gwarancję dyskrecji.
Pistolet drżał w dłoni sklepikarza. Uznała to za zły znak.
Rosemont był zdesperowany i roztrzęsiony, co stwarzało realne
zagrożenie, że przypadkowo naciśnie cyngiel.
 No dobrze  zaczęła, siląc się na spokojny ton.  Zrobię, co
pan każe.  Nie wiedziała, jaką strategię przyjąć, więc uznała, że
najlepiej będzie nakłonić Rosemonta do mówienia.  Wie pan, że
Anne Clifton nie żyje?
 Domyśliłem się, kiedy pani spytała o jej wizyty w tym
sklepie.
 Czy to pan ją zabił?
 Co? Nie. Po co miałbym ją zabijać? Nasze sprawy układały
się całkiem dobrze. Ale bałem się, że to nie potrwa wiecznie. No
wie pani, takie ciemne interesy są ryzykowne. Dlatego poczyniłem
pewne plany w razie takich sytuacji jak ta.
 Co to za plany, panie Rosemont?  spytała.
Zignorował pytanie.
 Kim pani jest?
 Nazywam się Kern. Anne u mnie pracowała.
 Rozumiem. No cóż, głupio pani postąpiła, mieszając się do
tych spraw.
 Do jakich spraw? Co się dzieje, panie Rosemont? Jest mi
pan winien wyjaśnienia.
 Nic nie jestem pani winien, ale coś pani powiem.
Przeklinam dzień, w którym zgodziłem się wytwarzać tę cholerną
ambrozję. Były z tego niezłe pieniądze, ale i tak za mało, biorąc
pod uwagę ryzyko, na jakie się narażam.
Rosemont przeszedł szybko do sąsiedniego pokoju i z
trzaskiem zamknął drzwi. Usłyszała szczęk ciężkiego,
staromodnego żelaznego klucza.
 Może pani wzywać pomocy!  zawołał zza drzwi, ale jego
głos był tak zduszony, że ledwo mogła rozróżnić słowa.  Ale i tak
nikt pani nie usłyszy. Zresztą długo pani nie pokrzyczy.
Zapewniam, że to się szybko skończy.
21
Przez chwilę czuła przypływ obezwładniającej paniki  stała
bez ruchu, a serce waliło jej jak oszalałe. Skrzypienie desek
podłogi świadczyło, że Rosemont kręci się po sklepie. Nie była w
stanie przewidzieć kolejnego posunięcia perfumiarza. Może miał
zamiar zagłodzić ją tu na śmierć. Pomyślała, że to bez sensu.
Powiedział przecież, że to się szybko skończy.
Zadrżała i wzięła głęboki oddech, żeby zapanować nad
zdenerwowaniem, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu.
Były tu drugie drzwi, które zapewne wychodziły na ulicę.
Nie zdziwiła się, gdy się okazało, że są zamknięte na klucz, który,
rzecz jasna, nie tkwił w zamku. Sprawdziła okno. Deski
zasłaniające szyby wydawały się mocno przybite do ściany, ale
sądziła, że mogłaby je poluzować, gdyby miała coś w rodzaju
łomu.
Zaczęła przetrząsać pokój w poszukiwaniu odpowiedniego
narzędzia. Pod ścianą stały duże ceramiczne pojemniki. Uniosła
ostrożnie wieko jednego z nich  i szybko opuściła, gdy ulotniły
się spod niego duszące opary.
W narożniku pokoju spostrzegła długi żelazny pręt  mógł
się przydać. Ale Rosemont wciąż kręcił się po sklepie. Oderwanie
desek od ścian byłoby hałaśliwym i długotrwałym zajęciem, a nie
chciała zwracać jego uwagi. Powiedział, że wkrótce wychodzi.
Uznała, że zajmie się deskami, gdy sklepikarz opuści przybytek.
Spojrzała na woreczki w kącie pokoju. Sądząc po zapachu,
zawierały te same zioła, które zapakowano do dużego kontenera.
Jeden z woreczków był otwarty. Zanurzyła w nim dłoń i
wyjęła garść ususzonej rośliny. Sięgnęła do torebki po chusteczkę,
zawinęła próbkę suszu i zawiązała supeł, żeby się nie rozsypał.
Znowu rozległo się skrzypienie desek. Wydawało jej się, że
dobiegł odgłos zamykania zewnętrznych drzwi. Zapanowała
martwa cisza. Ursula była pewna, że została sama.
Schowała zioła do torebki i szybkim krokiem podeszła do
drzwi prowadzących do sąsiedniego pokoju. Miała nadzieję, że
Rosemont siłą nawyku zostawił klucz w zamku. W nerwach
wszystko może się zdarzyć. W poprzednim życiu nauczyła się
kilku przydatnych rzeczy na temat kluczy. Samotna kobieta musi
być ostrożna.
Gdy uklękła przy klamce, usłyszała zduszony szum. Przez
szczelinę pod drzwiami wpłynął do pokoju słaby zapach dymu.
Ze strachu przeszły jej po krzyżu zimne ciarki.
Przypuszczała, że po wyjściu Rosemonta będzie miała dość czasu
na ucieczkę. Ale się pomyliła. Perfumiarz podłożył ogień, żeby
odciąć jej drogę.
Pod wpływem szoku zabrakło jej tchu i nie mogła ruszyć się
z miejsca. Budynek zaraz spłonie, a ona wraz z nim.
Przez szparę wpływał coraz silniejszy smród dymu, z silną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum