[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jest tu wspaniale, ale czuję się zupełnie nie
na miejscu. Do tego otoczenia bardziej pasowa-
łaby hurysa spełniająca żądania swego pana
- próbowała żartować.
- Chcesz powiedzieć, że ty jesteś sztywną,
pogrążoną w staropanieństwie angielską nau-
czycielką? - drażnił się z nią.
Wydawał się coraz bardziej zrelaksowany,
podczas gdy ją ogarniało coraz większe napięcie.
- Przecież właśnie nią jestem! A przy okazji,
kiedy mogę wrócić do mojego sztywnego brytyj-
skiego świata? Skoro jesteś już na miejscu i sam
możesz zajmować się Suzan, mój dalszy pobyt
tutaj nie ma sensu.
- Porozmawiamy o tym jutro - uciął.
Do jutra może się jeszcze wiele wydarzyć,
pomyślała, z trudem odrywając wzrok od
S
R
skrawka złocistej skóry widocznej spod rozchy-
lonej koszuli.
- Dlaczego nie dzisiaj ?
Spojrzał na nią zirytowany.
- Bo nie chcę.
- Nie mów do mnie takim tonem! - zaprotes-
towała ostro. - Nie jestem dzieckiem.
- Nie myślę o tobie jak o dziecku. Chcesz
usłyszeć, jak o tobie myślę?
Zdumiona uniosła wzrok i w jego błysz-
czących oczach zobaczyła otwarte wyzwanie.
Na szczęście w tym momencie wniesiono kawę,
sok i talerz słodkich ciasteczek. Kobieta o ciem-
nych oczach nalała napoje, skłoniła się przed
Karimem i z ciekawością zerknęła na Prudence.
Liczne bransolety na jej przegubach dzwięczały
przy każdym ruchu, a na zdobionych henną
palcach połyskiwały srebrne pierścionki.
Karim powiedział coś po arabsku, kobieta
skłoniła się znowu i zniknęła.
- Chcę do domu - odezwała się Prudence,
kiedy zostali sami.
- Nie podoba ci się tutaj ?
- To nie tak. Wszystko jest wspaniałe, ale nie
mogę znalezć sobie miejsca. Brak mi tu zajęcia i...
- Dziś miałaś co robić - przypomniał.
- Och, to nic takiego.
- Przeciwnie. Mogę sobie doskonale wyob-
razić kilku członków mojej rodziny, którzy
S
R
znalezliby wiele powodów, żeby się od tego
wykręcić. I wykonaliby ten przykry obowiązek
z o wiele mniejszym wdziękiem.
- Skąd wiesz, że zrobiłam to z wdziękiem?
Błękitne spojrzenie powoli przesunęło się po
jej figurze.
- Ty wszystko robisz z wdziękiem. I nie
myśl, że jesteś tu zbędna. Gdyby nie twoja
obecność, stale musiałbym się martwić, co strzeli
do głowy Suzan. Choć muszę przyznać - dodał
uczciwie, że kiedy prosiłem cię, byś przyjechała,
w pewnej mierze byłem powodowany gniewem.
- W pewnej mierze? Prosiłeś? - z niedowie-
rzaniem powtórzyła jego słowa. - To nie miało
nic wspólnego z prośbą! Szantażowałeś mnie!
- Potrzebowałem ciebie.
W ciszy, która nastała po tym oświadczeniu,
słychać było tylko bijące serca. Spojrzenia się
skrzyżowały i tym razem to Karim pierwszy
opuścił wzrok.
- Wciąż cię potrzebuję - przyznał cicho.
- Poprawa stanu zdrowia ojca nie następuje tak
szybko, jak byśmy sobie życzyli. Nie chcę jesz-
cze do tego martwić się o Suzan.
- Myślałam, że skoro przyjechałeś, twój oj-
ciec już ma się dobrze...
- To złożona sytuacja. Choroba uświadomi-
ła mu, że nie jest niezniszczalny. Nie boi się
śmierci, ale niedołęstwa. Obawiam się, że będzie
S
R
chciał udowodnić sobie, że nadal jest tak spraw-
ny jak niegdyś. Muszę go dyskretnie pilnować.
Dlatego tak bardzo potrzebna mi jest twoja
obecność.
- Ale ja mam swoje życie... - protestowała.
- Wiem, że proszę cię o wiele, ale tym razem
proszę - podkreślił ostatnie słowo.
Zakryła twarz dłońmi.
- Czy tobie ktoś kiedyś odmówił? - spytała
z rezygnacją.
Pochylił się ku niej z błyskiem zadowolenia
w oczach i odsłonił jej twarz.
- Chciałbym, żebyśmy mieli więcej czasu
- odezwał się miękko. -Ale nie mamy. W pałacu
już na mnie czekają. Pewnie znowu Raszid mi
powie, że zaniedbuję swoje obowiązki.
- Oczywiście. - Zerwała się z miejsca, ale
przytrzymał jej rękę i zmusił, by znowu usiadła.
- Nie powinniśmy wracać? - spytała zdezorien-
towana.
- Jeszcze nie, ma belle.
Te słodkie słowa sprawiały, że serce jej top-
niało. Nagle poczuła się onieśmielona pod pała-
jącym spojrzeniem Karima i schyliła głowę.
Odgarnął jej kosmyk z policzka, a dotyk jego
palców sprawił, że cała płonęła.
- Myślę, że powinienem rozmawiać z tobą
otwarcie, jest między nami silne zauroczenie,
Oboje to czujemy i oboje chcemy zwalczyć.
S
R
Odwróciła wzrok i wyszeptała:
- To nie ma przyszłości.
- W tej chwili nie myślę o przyszłości. Ważna
jest tylko ta chwila. A może być cudowna, jeśli
przestaniemy z tym walczyć. Nie mogę prze-
stać o tobie myśleć. - Uniósł palcem jej brodę.
- W pałacu jest zbyt wielu ludzi. Gdybyśmy
się spotkali, ojciec natychmiast by się o tym
dowiedział.
- On chce, żebyś poślubił Saffę - wyrwało
jej się.
Spojrzał na nią zaskoczony.
- Poznałaś Saffę?
- Widziałam ją krótko przed jej wylotem do
Genewy... - Przypomniała sobie niezwykle pięk-
ną i elegancką kobietę, która wpadła na chwilę,
żeby zamienić kilka słów z Suzan. - Musiało być
ci miło, że miałeś towarzystwo... - Nieporadnie
usiłowała ukryć zazdrość za szerokim uśmie-
chem, ale sądząc po jego minie, nie bardzo jej się
to udało.
- W Genewie też nie zabawiła długo. Od-
wiedziła ojca w klinice i poleciała do Paryża.
Saffa nie lubi spędzać czasu przy szpitalnym
łóżku. Nawet kiedy Hassan był chory, ciężko
znosiła wizyty u niego. Mój brat...
- Wiem - przerwała mu szybko. - Suzan
wyjaśniła mi sytuację.
- Tak? A co dokładnie ci powiedziała?
S
R
- %7łe zamierzasz poślubić Saffę i wszyscy
tego oczekują.
- Nie przywiozłem cię tu, żeby rozmawiać
o Saffie - stwierdził z irytacją. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum