[ Pobierz całość w formacie PDF ]

od dymu i gorąca. Zaraz po nich  dusząc się i gwałtownie kaszląc  Roosevelt i George.
Jim poczekał chwilę, by sprawdzić, czy jeszcze komuś uda się wyskoczyć
z autobusu, wyglądało jednak na to, że nikt więcej nie wyjdzie.
 Sonny!  wrzasnął.  Sue-Marie!
Nie było odpowiedzi. Spróbował wskoczyć do środka, ale przednia opona, która do
tej pory tylko gwałtownie dymiła, nagle buchnęła ogniem i stopnie autobusu zalały
przypominające lawę strumienie płynnej gumy.
 Jim!  krzyknął doktor Ehrlichman.  Jim, nie wchodz tam! Autobus zaraz
wybuchnie!
Jim zignorował go. Odwrócił się do jednego z przedsiębiorców pogrzebowych.
 Niech mi pan da marynarkę!  krzyknął.
 Słucham?
 Marynarka! Pańska marynarka!
Przedsiębiorca pogrzebowy zdjął marynarkę i z wahaniem podał Jimowi, który
natychmiast zarzucił ją sobie na głowę, po czym przykucnął, wziął głęboki wdech
i wszedł na schodki.
Autobus wypełniały kłęby czarnego dymu, widoczność sięgała zaledwie kilku
centymetrów. Kierowca leżał na kierownicy, miał zalaną potem, ciemnoczerwoną twarz.
Jim podniósł go i sturlał po schodkach, a potem ruszył przejściem między fotelami.
Niemal natychmiast znalazł Randy ego, skulonego na podłodze i walczącego
o powietrze. Dysząc z wysiłku, przeciągnął go do wyjścia i pchnął w dół schodków. Nie
miał czasu na delikatność ani myślenie o płonącej oponie.
Kaszląc i nie mając czym oddychać, wrócił do środka i po chwili zderzył się
z Sonnym, Edwardem i Sue-Marie, którzy stali, trzymając się za ręce.
 Tędy!  krzyknął chrapliwie i poprowadził ich do drzwi.  Wynoście się stąd!
Zaczęli schodzić po schodkach, a Jim zajrzał do środka autobusu. Musiało tam być
jeszcze dwóch albo trzech uczniów. Sunął centymetr po centymetrze w głąb autobusu,
przez cały czas zasłaniając twarz dłonią. Temperatura była tak wysoka, że czuł się, jakby
szedł przez hutniczy piec. Paliły mu się włosy w nosie, a podeszwy jego najlepszych
czarnych butów topiły się i przylepiały do podłogi, więc każdy krok był męczarnią.
Pięć rzędów przed końcem autobusu znalazł Delilah  leżała półprzytomna na dwóch
fotelach. Pochylił się nad nią i zaczął potrząsać.
 Delilah! Delilah! Obudz się! Musisz stąd wyjść! Kiedy jeszcze raz gwałtownie nią
potrząsnął, otworzyła oczy, zamrugała i kaszlnęła. W oparciu siedzenia przed nią było
głęboko wycięte słowo nemezys.
 Delilah! Musisz stąd wyjść!
Udało mu się wyciągnąć ją z fotela.
 Ccc... co?  wymamrotała.  Co się dzieje?
 Tędy!  krzyknął i wskazał dziewczynie kierunek ucieczki.
W tym samym momencie jedna po drugiej gruchnęły dwie głośne eksplozje  to
popękały tylne szyby. Do wnętrza natychmiast wpadło powietrze i trzy ostatnie rzędy
foteli zajęły ogniem. Winylowe obicia siedzeń zaczęły się odwijać jak smocza skóra,
a pianka ze środka foteli kapała wielkimi, płonącymi gwałtownie kleksami. Nawet
podłoga płonęła.
To koniec, pomyślał Jim. Nikt więcej nie przeżył, to niemożliwe. Muszę uciekać.
Kiedy już miał się odwrócić, między płomieniami mignął jakiś cień. Jim spojrzał
przez rozstawione palce. Nikt nie mógł czegoś takiego przeżyć, to było niemożliwe.
Ale z ognia wyszły dwie postacie  obie płonęły. Szli ku niemu Pinky i David,
powoli, jakby wspinali się na stromą górę. Włosy Pinky płonęły, w górę jej sukienki
pełzły płomienie. Miała twarz czarną i spękaną jak spalony boczek i jaskraworóżowe
wargi. Unosiła ramiona w niewypowiedzianym bólu, jak wszyscy palący się ludzie.
David szedł tuż za nią, również z uniesionymi ramionami. Popychał Pinky, bo nic nie
widział  jego obie gałki oczne pękły i wypłynęły, oczodoły były jedynie czarnymi,
zalanymi kleistą masą dziurami. Nie miał już na głowie włosów, zamiast nich pokrywały
ją błyszczące czarne łuski.
Pinky stanęła. Jimowi zdawało się, że wpatruje się w niego, nie umiał jednak
powiedzieć, czy go widzi. David także się zatrzymał i oboje znieruchomieli, wciąż
płonąc jak pochodnie. Z ich głów unosił się gęsty czarny dym, jakby byli żywymi
świecami.
Usta Pinky poruszały się, próbowała coś powiedzieć. Zabrzmiało to jak  proszę , ale
równie dobrze mogło to być każde inne słowo. Jim wyciągnął rękę  choć nie mógł
dosięgnąć dziewczyny, chciał dać jej do zrozumienia, że mu na niej zależy. Po chwili
Pinky zwaliła się na podłogę, a David upadł na nią. Natychmiast ogarnęły ich płomienie
buchające z płonącej podłogi i po kilku sekundach obydwa ciała zaczęły się palić jeszcze
gwałtowniej.
Jim po omacku szukał drogi na przód autobusu. Dotarł do schodków, przez chwilę
się wahał, po czym wyskoczył bokiem za drzwi, przez płomienie strzelające z palącej się
opony. Uderzył o ziemię i zaczął się toczyć.
Ktoś natychmiast złapał go za lewą rękę, zaraz potem złapano go również za prawą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum