[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tomów, to jest na tyle, ile człowiek może naraz, gdy trafi się okazja, przynieść
do domu. %7łeby można je od razu ustawić na właściwej półce, żeby nie tułały
się po stolikach, nie przepadały w przypadkowym towarzystwie i nie wypy-
chały nikogo do drugiego rzędu.
Drugi rząd... Mimo wszelakich wykrętów i usprawiedliwień, do jakich się
uciekam, wiem przecież, że to odstawka, lamus, studnia zapomnienia. Co z
oczu, to z serca. Książki nie tylko chce się mieć, chce się je i widzieć. Nie łu-
dzę się, że dziś czy jutro, a najpózniej w poniedziałek wezmę znowu do ręki
Powrót z Carskiego Sioła Władysława Terleckiego, ale lubię na ten tom spoj-
rzeć  nie wyjmując go z półki, przypominam sobie przelotem tę czy ową sce-
nę lub tylko myślę  kątem świadomości , jak to dobrze, że taka książka j e s
t. Historia powszechna wydana przez PWN musi stać w pierwszym rzędzie, to
jest podręczne kompendium, tym niemniej sam widok tego świetnego wy-
dawnictwa też sprawia satysfakcję. Wyobrażam sobie, że takiej mniej więcej
satysfakcji musi doświadczać smakosz, popatrując na baterię obiecujących
butelek w domowym barku  nie potrzebuje nawet co wieczór degustować ich
zawartości, wystarczy miła pewność, że mógłby.
Drugi rząd zaś to taka zakurzona poczekalnia, w której nie wiszą żadne
rozkłady jazdy, do której nie zagląda żaden dyżurny ruchu, gdzie obok pasa-
żerów z ważnym (choć bez daty) biletem pierwszej klasy pałętają się osobnicy
z biletem przeterminowanym, amatorzy jazdy na gapę i zgoła przypadkowe
 elementy : jakieś lektury szkolne, już pewnie skreślone ze spisu, prezenty
znajomych zle trafione, szlagiery jednego sezonu, broszurki, przechowywane
najpierw dlatego, że jakiś cytat, jakaś tabelka może się przydać, a potem  bo
się o nich z gruntu zapomniało.
Kiedy więc z konieczności muszę kilka tomów przemieścić do drugiego
rzędu, dokonuję tej operacji nie tylko z żalem, ale i z poczuciem, że jest to
55
zabieg nie fair, niesprawiedliwość, właściwie zdrada. Nie pomaga powtarzanie
tytułu jednego z opowiadań Kundery: Niechaj wczorajsi zmarli ustąpią miej-
sca umarłym dziś, bo i nowe książki są żywe, i te, które ustępują im miejsca,
są krzepkie i zdrowe. Mówię sobie: trudno, to na tymczasem, potem znajdzie
się przecież jakieś wyjście. Może się znajdzie, kto wie...
Z drugiej strony jednak... Co z oczu, to z serca, ale i co z serca, to z oczu.
Są też książki, które przesuwam do  poczekalni z całym przekonaniem, że
na to zasługują, że jeśli tu ma być o zdradzie mowa, to w każdym razie nie o
mojej.
Bo ze znajomościami, przyjazniami literackimi rzecz ma się podobnie, jak z
wszelkimi przyjazniami w życiu. Są takie, które zawarte jeszcze w młodości,
odnowione po latach, są żywe i krzepiące; są i takie, które odnowić się nie
dają, i wreszcie takie, które usychają stopniowo, nieznacznie, ale nieodwra-
calnie. Istnieją także  w literaturze i życiu  zerwania gwałtowne i drama-
tyczne, ale na szczęście rzadkie.
Ostatnio, poirytowana długim a daremnym poszukiwaniem Wielkości uro-
jonej Lema, postanowiłam wszystkie jego książki, rozproszone wśród eseisty-
ki, serii Nike, książek syna, zebrać w jedno miejsce. W które? Na półce z lite-
raturą współczesną nie ma już ani centymetra wolnego. Coś trzeba przesu-
nąć.
Ofiarą padł Parnicki. Ale czy ofiarą? Książki jego stanęły w drugim rzędzie
całym blokiem, w pierwszym, jako drogowskaz, pozostał Koniec  Zgody Naro-
dów , ostatnia z książek tego autora, po przeczytaniu której wiedziałam wię-
cej niż przedtem, która wprowadziła do mojego sposobu myślenia o historii
nowe punkty odniesienia, ukazała nową skalę skomplikowania. Następne
czytałam z dobrą wolą, broniąc się przed rozczarowaniem, które jednak na-
deszło. To, co tak fascynowało w Końcu  Zgody Narodów , zderzenie różnych
cywilizacji, fakty, które zmieniały swe znaczenie zależnie od punktu widze-
nia, splątany węzeł uwarunkowań kulturowych i indywidualnych, w dal-
szych tomach potęgowało się do niemożliwości, wątki fabularne i myślowe,
różne eksperymenty typu  gdyby jednak wtedy to, to tamto... sumowały się
w końcu albo w nieprawdopodobieństwo, albo we wniosek, że  naprawdę nie
istnieje. Taki wniosek kazał mi z sympatią myśleć o wyczynie Sokratesa, któ-
ry słuchając wykładu Zenona z Elei o tym, że ruch jest niemożliwy i Achilles
nigdy nie przegoni żółwia, wstał z ławy i w milczeniu zaczął obiegać wokoło
filozofa i słuchaczy. I z pobudek podobnych do tych, które kierowały wielkim
Ateńczykiem, sięgałam dla równowagi po, dajmy na to, Dzieje Rosji Bazylowa.
Manewr został dokonany, na półce z polską prozą współczesną powstała
nawet mała rezerwa, w sam raz na Fantastykę i futurologie (kiedy wreszcie
uda mi się ją nabyć) albo na trzy, cztery powieści, jeśli takowe się ukażą.
Co do tego ostatniego, nie mam przesadnie wielkich nadziei. Oczywiście,
powieści ukazuje się dużo, ale... Wśród moich rozstań literackich notuję nie
tylko Parnickiego. Przestał mnie pasjonować cały świat prozy, którą umownie
można nazwać  eksperymentalną . Kiedy czytam w recenzji, że powieść  w
formie pozornie chaotycznej narracji kwestionuje... albo  pozornie dowolnie
autor zmienia co chwila bez uprzedzenia osobę narratora, czas akcji, a nawet
gatunek prozy , czy  zmienność form narracji, mieszanie planów realnych z
nierealnymi itp., JU%7ł, niestety, wiem  o czym to będzie . W najlepszym razie
56
o tym, o czym pisał Pirandello (Jest tak, jak się państwu zdaje), Frisch (Po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum