[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kirsty ma dużo szczęścia. Ma ojca, który ją uwielbia. Pamiętaj o
tym. Jesteś idealnym ojcem.
Tak myślisz? Nie jestem pewien, czy potrafię być ojcem i matką
jednocześnie.
Wokół niej jest mnóstwo kobiet. Kyla, wasze ciotki, kuzynki,
twoi rodzice... - Westchnęła. - Przepraszam. Próbuję cię pocie-
szyć, ale prawda jest jedna: twoja sytuacja jest nie do pozaz-
droszczenia. Los jest potwornie niesprawiedliwy. Krzycz, prze-
klinaj, ile chcesz. Pamiętaj, jestem blisko. - Zabrała się do robie-
nia kanapek.
Wiedział, że może na niej polegać. Ona zawsze go wysłucha,
porozmawia z nim, niezależnie od tego, w jakim on jest nastro-
ju. W jej obecności nigdy nie czuł się skrępowany.
S
R
Ludzie stale mi powtarzają, że kogoś znajdę. Tak się mówi każ-
demu, komu umrze bliski. Jakby za każdym rogiem czekał ktoś,
z kim chciałoby się pójść przez resztę życia. - Wydawało mu
się, że zesztywniała.
Myślę, że próbują pomóc. Lubią cię - mówiła, nie odwracając
się. - Ja też jestem przekonana, że kiedyś kogoś poznasz. Nawet
jeżeli teraz w ogóle o tym nie myślisz.
Naprawdę w to wierzysz?
Tak. Z czym chcesz kanapki?
Z czymkolwiek. Ale o prawdziwą miłość bardzo trudno, nie
sądzisz? Popatrz na siebie. Jesteś piękna i dobra, byłabyś cu-
downą żoną, a ciągle jesteś sama.
Właśnie wsunęła głowę do lodówki, więc tylko wydawało mu
się, że słyszy jej odpowiedz.
-To prawda.
Wychynęła z torbą z sałatą.
Kompletnie zwiędła i zgniła - stwierdziła zmienionym głosem. -
Kiedy ostatni raz robiłeś zakupy?
W zeszły weekend zaopatrzyła mnie ciotka Meg, ale byłem zbyt
zajęty, żeby to wszystko wykorzystać.
Uśmiechnęła się wyrozumiale.
To się powtarza co roku. Liczba wakacyjnych pacjentów tak
rośnie, że człowiek nie ma na nic czasu. Jutro coś ci kupię i ugo-
tuję, żebyś miał w zamrażarce. - Cisnęła sałatę do kosza, a za
nią opakowanie pomidorów i kompletnie sflaczałego ogórka. -
Ohyda. Wszystko do wyrzucenia. Otrujesz siebie i Kirsty.
Jej nic nie grozi, bo ciągle je to, co dla niej zostawiłaś w zamra-
żarce, a ja przez cały tydzień żywię się jedzeniem na wynos -
przyznał, obserwując, jak jego zapasy jeden po drugim lądują w
kuble. Evanna
S
R
jest bardzo metodyczna. - Czasami przekąszę coś w kafejce
Meg.
Spojrzała na datę ważności na opakowaniu szynki.
Cud. To się nadaje do zjedzenia.
Miło jest, jak się tu krzątasz - zauważył. - Tęskniliśmy za tobą -
mruknął, a ona spojrzała na niego z dziwnym błyskiem w oku.
To go speszyło.
Skąd to niejasne wrażenie, że o coś jej chodzi?
Otrząsnął się. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Po całomie-
sięcznej nieobecności Evanna musi ponownie wdrożyć się do
życia na wyspie.
Jak sprawuje się Amy Foster? - Podała mu kanapkę. - Moim
zdaniem pięknie zajmowała się Kirsty. Masz z niej pożytek?
Problemem nie jest opieka nad Kirsty.
Masz inny problem? Jaki? - Usiadła na wprost niego.
Z tym co zawsze. Również ona uważa, że powinienem ponow-
nie się ożenić. Niedługo. Najlepiej z nią.
Przekroiła swoją kanapkę.
O rany.
Jestem wdowcem. - Potarł czoło. - Nienawidzę tego słowa. %7ła-
łosne.
%7łałosne? Ale ty jesteś silny. I to całkiem naturalne, że podobasz
się kobietom.
Dlaczego? Dlatego że jestem sam z dzieckiem, którym trzeba
się opiekować?
Zerknęła na niego, lekko się zaczerwieniła, po czym sięgnęła po
kanapkę.
Nie mam pojęcia.
Wiedziałem. - Roześmiał się. - Dlatego właśnie
S
R
jesteśmy takimi dobrymi przyjaciółmi. Jesteś jedyną kobietą na
tej wyspie, oprócz mojej siostry i kuzynek, która mnie nie pod-
rywa. Nasza znajomość jest cudownie platoniczna. Może powi-
nienem zatrudnić faceta do Kirs-ty? Koniec końców zwolniłem
Amy, tłumacząc to twoim rychłym powrotem. Przez ostatni ty-
dzień Meg i jedna z kuzynek na zmianę zajmowały się Kirsty.
Nie jestem jednak pewien, czy powinna mieć aż tyle opiekunek.
-Nie stanie się jej żadna krzywda. - Skubała swoją kanapkę. - To
przecież rodzina.
Wstała od stołu.
Wracam do przychodni. Czeka mnie masa papierkowych zale-
głości, a po południu mam szczepienia.
Pół godziny jeszcze się nie skończyło. - Zciągnął brwi. - Wiem,
że mamy pełne ręce roboty, ale nie przesadzaj.
Nie martw się. - Wyszła z kuchni.
Odniósł wrażenie, że miała dosyć jego towarzystwa. Jednocze-
śnie ciągle nękało go przeświadczenie, że z Evanną coś się dzie-
je.
Odsuwając od siebie echa tej trudnej rozmowy, która miała
miejsce podczas lunchu, starała się skupić na pracy.
Jej pierwszą pacjentką była Sonia, znajoma w trzydziestym
czwartym tygodniu ciąży. Wyglądała na spoconą i zmęczoną.
Jak się czujesz?
Dobrze. Ale wolałabym, żeby było chłodniej. Takie upały na
Glenmore to anomalia. Zatęskniłam za sztormem. To by oczy-
ściło powietrze. Przyniosłam próbkę moczu, jak prosiłaś.
S
R
Zaraz ją zbadam, a potem zmierzę ci ciśnienie. - Nie stwierdziła
białka w moczu. - Ale ciśnienie masz zdecydowanie za wysokie.
Połóż się, zbadam dziecko, a za chwilę jeszcze raz zmierzymy
ciśnienie. Tak... Tutaj wszystko w normie.
Oprócz ciśnienia.
Ponownie założyła pacjentce mankiet ciśnieniomierza.
Ciągle za wysokie. Poinformuję o tym doktora MacNeila, a ja-
dąc do domu, wpadnę do was i jeszcze raz je zmierzymy.
W domu może być inne? - Sonia usiadła.
Może.
Odeślecie mnie do szpitala? - Sonia przygryzła wargę.
Mam nadzieję, że nie. Musimy mieć je pod kontrolą, ale nie ma
powodu do zmartwień. Czujesz ruchy?
O tak. Czasami myślę, że on tam gra w piłkę. Evanna uśmiech-
nęła się. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum