[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dem ludzkości, jej wyrzutem sumienia lub zapalnikiem wielkich pasji, niebezpieczni, bo prze-
wrażliwieni, płochliwi lub szaleni. Dopiero kiedy ktoś chce się ludzkością pochwalić, sięga
do wielkich zmarłych, do Goethego czy Szekspira i całej reszty. O każdym z wielkich dałoby
się podyskutować. Kultura jest od święta. Były narody, które usiłowały nią żyć. Czy ja wiem,
chyba Ateńczycy, ale szybko pochwyciły ich macki najpierw rodzimego, a potem rzymskiego
militaryzmu. W ten sposób coraz bardziej zbliżaliście się do naszych czasów. Nie jest tak?
 Może on ma odrobinę racji  wyjąkałem. Ugryzłem się w język, zawstydziło mnie
przyznawanie racji temu barbarzyńcy, ale nie był, muszę się przyznać, nie był to tylko z mej
strony gest pojednawczy, choć mimo wszystko miał służyć pojednaniu czy raczej zawieszeniu
broni.
 Co ty wygadujesz?  zawołał z wściekłością Archan.  Czyś i ty tu oszalał?
Aajdaku  przysunął nagle twarz do twarzy Aysego, plując mu w oczy.  Nigdy nie pójdę z
tobą ani z takimi jak ty, nawet gdyby mi obiecano pół świata. Nigdy nie zgodzę się na żadne
pertraktacje czy kompromisy.
Aysy drżał na całym ciele, drżał jak każdy spostponowany tyran, który dobrze wie, że
jego zemsta, chociażby najkrwawsza, nie zmaże prawdy, ani nie pomniejszy znaczenia takich
ludzi jak Archan. Przewidywałem, że teraz nastąpi zamach. Widziałem jak na zwolnionym
holofilmie otwierające się usta Aysego. Charczącym głosem zaczął coś bełkotać do swoich
pracowników i wyprostowanych na trzech nóżkach robotów. Będzie koniec. Z zażenowaniem
przyznaję, że choć oswojony z myślą o tym zbyt długo rozpoczynającym się końcu, poczułem
jak strach podnosi mi włosy nad czołem, jak zaciska gardło.
X
Ale nic się nie stało.
 Namyśl się dobrze, profesorze Archan  nagle powiedział Aysy swym normalnym
głosem.  Namyśl się, zanim zechcesz spełnić swe przysięgi. Zostawiam was samych, żeby-
ście przedyskutowali ze sobą te sprawy, o których mówiłem ze starym człowiekiem.
 Czego więc chcesz?  spytałem go. Archan patrzył na mnie złym wzrokiem, zupe-
łnie zaślepiony swym gniewem.
 Pragnę rozsądnej ugody  wykrztusił Aysy z trudem.
Nareszcie  pomyślałem.  Nareszcie.
Nie wiem dlaczego wówczas, gdy Aysy zostawił nas samych, powiedziałem do Archa-
na:
 On nie jest do nikogo podobny, do nikogo. Ale tamci, jego podwładni to kreatury.
Ich twarze są niemal identyczne z twoją, z Rilli. To tak, jak gdyby moi najlepsi przyjaciele
umówili się tutaj na nadzwyczajne spotkanie, aby mi zademonstrować, jak bardzo się myli-
łem, kiedy ich oceniałem. Albo jak oni się pomylili w stosunku do mnie. Istnieje więc idealny
sposób nadawania kształtów marzeniom, a mizraki, istoty z odpadów, stają się w tym procesie
niezbędne. Cóż to za perfidny figiel nauki. Wasz figiel, twój i Rilli. Te bestie są emanacjami
moich najlepszych przyjaciół. Tak chyba należałoby to rozumieć, tak o tym myśleć, bo to jest
prawda.
Mimo że gonił nas czas, że powinniśmy omawiać sposoby działania, musiałem mu to
powiedzieć.
Milczał. Wiedział, że moje zarzuty są słuszne. Kiedy patrzyłem na niego milczącego,
zatopionego w rozmyślaniach, jakby obcego, wydało mi się, iż każde marzenie musi być
czymś kompletnie innym w chwili materializacji, niż kształt uprzednio dostrzeżony przez
wyobraznię. Musi być odwrotnością istoty marzącej, czymś tak innym, że wręcz wrogim.
Mizraki wiedzieli o tym, liczyli jednak, że będziemy na nich patrzeć z pobłażliwością.
Wrogość zachowują jedynie dla siebie, my zaś obdarzymy łagodnością własne, wyidealizo-
wane twory, bez względu na to, jakie by były naprawdę. Sądzili zapewne, iż cokolwiek
zrobią, nawet przeciw nam, będzie to przez nas, ich twórców, oceniane łagodniej niż na to
zasługuje.
 Bardzo to ziemska, ludzka kalkulacja  powiedziałem Archanowi.
 Nie wszystko jest tu tak bardzo ziemskie  odparł, idąc widocznie za swoimi my-
ślami.  Mam pewne dowody, iż mizraki czerpią energię bezpośrednio ze słońca. Ich obłe
cielsko pokrywa się od czasu do czasu (nie uchwyciłem wyrazniejszej regularności tego zja-
wiska) mikroskopijną warstwą substancji wydzielanych na zewnątrz przez komórki organi-
zmu. Niektóre z tych emanacji komórkowych, ale absolutnie nie wszystkie, reagują na kilka
pasm bardzo krótkiego promieniowania słonecznego.
 Jak reagują?
 Oto nareszcie właściwe pytanie. Właściwy temat. Ta reakcja polega na kondensacji
promieniowania. W niezwykle krótkich momentach tej kondensacji całe cielsko, a może tylko
niektóre jego części, stają się gigantycznymi akumulatorami energii słonecznej. To wtedy
właśnie odczuwamy tę atmosferę pełną niepokoju i napięcia i wbrew woli jej ulegamy. Jest to
jakby błysk krótszy niż mgnienie oka, po którym zostają tylko subtelne iskry wyładowań,
szeleszczące jak futro głaskanego kota. Patrz, patrz, tam w kącie!
 Dlaczego mi to mówisz?  zawołałem, kierując wzrok na nikłe sploty mizrakich,
tkwiące nieruchomo w rogach laboratorium, tuż przy podłodze. Istotnie wydało mi się, że sły-
szę szelest i widzę gęsty deszcz jaskrawych iskier.
 To może być zwiastun, zwiastun czegoś, co się za chwilę stanie  Archan mówił
głosem pełnym niepokoju, napiętym, gardłowym. Po chwili dodał:
 Wielki ładunek energii szybko zanika. To, co obserwujemy, jest tylko jego dalekim
echem. Zanika tak szybko, że wprost niemożliwe jest zmierzenie go instrumentami, jakimi
dysponujemy. Coś jest i niemal równocześnie czegoś nie ma. Oto trudności pomiarowe. Jak
się to dzieje? Gdzie się podziewa ogromny ładunek energetyczny? Nie potrafimy na to od-
powiedzieć. Tu są potrzebne urządzenia rejestrujące zjawiska energetyczne z precyzją, jakiej
jeszcze nie umiemy uzyskać. I w dotychczasowych badaniach mizrakich tę sprawę przeoczo-
no.
 Dlaczego mi to mówisz?  powtórzyłem. Szelest gładzonego futerka i deszcz iskier
zniknął z mojej wyobrazni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum