[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się z Weroniką.
 Dosyć tego, wracajcie na swoje posłania.  Przysunął krzesło bliżej pieca. 
Usiądz Weroniko. Tu jest cieplej. Pójdę na górę po sweter dla ciebie. Zaraz
wracam.
Zanim usiadła, postawiła czajnik na gazie. Psy zamiast na posłaniu,
przycupnęły obok krzesła i położyły głowy na jej kolanach. Głaskała je po uszach,
tak jak robi to Bladon.
 Byłam z waszym panem na wspaniałej wycieczce  zwierzyła im się. 
Najcudowniejszej w życiu.
Weronika była zaskoczona umiejętnościami kulinarnymi Bladona. Gdy wrócił,
nie minęło kilkanaście minut, jak siedzieli przy dymiącej kolacji. Przyrządził coś,
co przypominało risotto. Pamiętała, że kiedy zabierał się do pracy, otworzył
puszkę i podejrzanie wyglądającą zawartość wrzucił do rondla. Wątpiła, czy to co
wyczaruje z tej kupki mięsa i ryżu, będzie kiedykolwiek nadawało się do spożycia.
Myliła się. Danie było wyborne. Zjedli z apetytem podwójną porcję.
 Doskonała kolacja  powiedziała.
 Nie najgorsza. Mogłem dodać więcej bazylii... Kawę wypijemy w salonie, z
dala od chrapiących psów.
Tę część domu widziała tylko przez moment. Salon miał wystrój w kolorze
różowym i zielonym.
Bladon zapalił lampę i otworzył okno.
 Czy jest ci już cieplej?  zapytał.
Usiedli w wiklinowych fotelach z miękkimi poduszkami.
Noc była cicha. Wokół unosił się zapach lewkonii i rozedy. Siedzieli w
milczeniu. Sweter z surowej wełny drażnił jej zaczerwienioną od słońca skórę.
W pewnym momencie Bladon chrząknął. Widać było, że ma coś ważnego do
powiedzenia, tylko nie wie jak zacząć.
 Musimy się rozstać na jakiś czas  przyjrzał się jej badawczo. Jednak nie
poruszyła się.  Lecę do Argentyny.  Zabierz mnie ze sobą, zabierz mnie ze sobą
 powtarzała w myślach.
 Tyle czasu odkładałem tę podróż  mówił coraz szybciej, tak jakby spokój na
jej twarzy odbierał mu odwagę.  Nie wyjeżdżam na długo,  urwał w połowie
zdania, mając nadzieję, że tym razem mu odpowie.  Gniewasz się, Weroniko, na
mnie? Odpowiedz!...  Wziął jej dłoń w swoje ręce.  Zabrałbym cię ze sobą.  Jej
oczy nagle się ożywiły  ale potrzebna mi jesteś tu w Hinton Priory, gdyż Bob
Fuller pojedzie ze mną. Będę potrzebował zaufanego pomocnika. Chcę, żebyś go
zastąpiła.
Aż podskoczyła z wrażenia.
 Tak bardzo mi ufasz?
 Nie wyobrażam sobie lepszego szefa mojej stadniny.
 Co inni powiedzą? Przecież dłużej pracują u ciebie.
 Ja jednak wolę ciebie. Wiem, że mogę na ciebie liczyć. Masz dużo zdrowego
rozsądku i intuicję, tak potrzebną przy pracy ze zwierzętami. Wszędzie przyjęliby
cię z otwartymi rękoma.
Pewnie nie raz zamierzałaś odejść ode mnie?  Zajrzał jej głęboko w oczy,
choć wiedziała, że żartuje.
 Nie raz, a tysiąc razy  odpowiedziała mu tym samym tonem.
 Zapewniam cię, że wszyscy będą zadowoleni. Zależy mi też na psach.
Chciałbym, żeby zostały w dobrych rękach. Dasz sobie radę?
 Muszę.
 Podczas naszego pierwszego spotkania odniosłem wrażenie, że podołasz
każdej pracy.
 Zdaje mi się, że od tamtej chwili upłynęły wieki  westchnęła.
 Masz całkowitą rację, Weroniko  zgodził się z nią.  Kiedy wrócę...  urwał.
 Zdecydujesz, co będzie dalej z naszą przyszłością  uprzedziła go w
myślach.
 Kiedy wyjeżdżasz  zapytała niepewnie.
 Pojutrze.
 Tak szybko? Jest jeszcze tyle rzeczy do omówienia.
Nie pamięta, kiedy zasnęła. Obudziła się następnego dnia. Bolał ją kark. Leżała
na kanapie w salonie Bladona. Odsunęła na bok koc, którym była przykryta i
założyła stojące przy sofie sandały. Wygnieciona sukienka leżała na oparciu. Na
próżno próbowała wygładzić zagniecenia na materiale. Poprawiła więc włosy i
rozmasowała szyję.
Dom wydawał się być opuszczony.
W kuchni gotowała się woda, a na stole stały dwa puste kubki. Kiedy spojrzała
na zegar, wybijał właśnie piątą dwadzieścia. Wpadła w panikę, lecz gdy podbiegła
do drzwi wejściowych, usłyszała zbliżające się kroki Bladona.
 Dokąd to, śpiochu?  Zatrzymała się.
 Do pracy  odpowiedziała mu pospiesznie.
 Może najpierw wypijesz ze mną kawę?
 Muszę się przebrać. Nie chcę, aby ktoś mnie zobaczył w tym stroju.
 W tym stroju? Wyglądasz wspaniale.  Podał jej kubek z gorącą kawą.
Usiadła i popijając płyn małymi łykami, powoli uspokajała się.
 Wyspałaś się?  zapytał.
 Jeszcze jak  zarumieniła się.
 Nie chciałem cię budzić. Kiedy zasnęłaś nakryłem cię kocem i zostawiłem w
salonie. Potrzebowałaś snu jak mało kto.
 To zrozumiałe. Ostatni raz leżałam w łóżku w piątek.
 Biedactwo. Byłem taki surowy dla ciebie.
Weronika uśmiechnęła się. Nie mogła być z nim szczera. Jeszcze nie teraz.
 Dziękuję za wczorajszy dzień. Było cudownie. Gdyby nie...
 Gdyby nie co?
 Nie, nic  sama nie wiedziała, o co jej dokładnie chodzi.  Gdyby nie było
między nami tyle niedomówień. Zresztą muszę już iść  odpowiedziała.
Kiedy weszła do domu, Pani Dowse krzątała się po kuchni. Obrzuciła ją
wzrokiem pełnym dezaprobaty.
 Niech sobie myśli o mnie, co chce  Weronika zamruczała pod nosem,
przeglądając się w lustrze.  Niczego złego nie zrobiłam.  Nerwowo szczotkowała
włosy.  Niech sobie wszyscy myślą, co chcą.  Weronika nie miała ochoty nikogo
przepraszać.
Wkrótce przekonała się jak niewiele wie o zarządzaniu stadniną i jak mało
czasu jej pozostało, aby się czegokolwiek nauczyć.
Zaraz na początku Bob Fuller przekazał jej swoje obowiązki. Pakował jej do
głowy mnóstwo szczegółów dotyczących rozmów z dostawcami paszy dla kuców,
rachunków za weterynarza, księgowania i uzupełnienia zbiorników z wodą. Pod
koniec dnia czuła, że ma w głowie niezły mętlik. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum