[ Pobierz całość w formacie PDF ]

po prostu skoncentrować i nie popełnić błędu.
Był zaskoczony, że tak szybko znalazł się na dole. Usiadł na
płaskim głazie, żeby przemyśleć to, co się stało. Mimo wszystko
był zadowolony, że poszedł na wzgórze. Z wysoka dostrzegł słabe
światło w tajemniczej wsi. Zauważył również zapalone światło
w dzwonnicy, co go zdziwiło. Czas ruszyć dalej.
Dochodził właśnie do stopni tarasu, kiedy parę kroków przed
nim pojawił się Larry, jakby właśnie nadszedł szlakiem. Tweed
patrzył na niego w osłupieniu. Larry miał na sobie elegancki bia-
ły garnitur: biała marynarka, takie same spodnie, koszula, kra-
wat i dobrane do tego eleganckie buty.
- Tweed, kto by się spodziewał! - przywitał go Larry, jak zwy-
kle przyjaznie uśmiechnięty. - Mamy przyjęcie, proszę do nas
dołączyć - kontynuował, kiedy obok siebie wspinali się po stop-
niach. - Wszyscy będą zachwyceni, że pan przyszedł. Przynaj-
mniej porozmawiam z kimś inteligentnym, zamiast pozwalać Au-
breyowi zanudzać się na śmierć.
W otwartych drzwiach tarasu pojawiła się Lucinda trzymają-
ca w ręku kieliszek szampana.
. - Pan Tweed dołączy do nas! - zawołał ochoczo Larry.
238
-To świetnie... - zaczęła Lucinda.
-Niestety, nie mogę - przerwał jej Tweed. - Mam ważne spra-
wy do załatwienia.
-Udało ci się?
-Co miało się udać? - zapytał Larry, kiedy Lucinda podawała
mu kieliszek szampana, który wzięła z tacy stojącej tuż za
drzwiami tarasu.
-Wspinaczka na Hook Nose Tor, oczywiście - odpowiedziała
wesoło, obracając się do Tweeda.
-Tak, z trudem, ale jakoś dałem sobie radę.
-Co? - W głosie Larry'ego słychać było przerażenie. - Wspi-
naczka na tego potwora jest diabelnie niebezpieczna nawet
w dzień! W nocy to prawie samobójstwo.
-Dałem sobie radę - powtórzył Tweed.
W drzwiach pojawiła się Paula, również z kieliszkiem szampa-
na, który, jak zauważył Tweed, był prawie pełny. Była rozbawiona
i spojrzała na Tweeda z błyskiem w oku, ale wyraz jej twarzy
zmienił się nagle, kiedy dokładniej mu się przyjrzała. Odstawiła
kieliszek na stół i wybiegła na taras.
- Prawy rękaw masz cały w piachu - powiedziała - Pozwól...
Włożyła rękawiczkę i otrzepała go. Kiedy głowa Pauli zasłoni-
ła jego twarz, Tweed mrugnął porozumiewawczo, ostrzegając ją,
żeby nie zadawała żadnych pytań. Larry przekroczył próg i od-
wrócił się.
-A może jednak pan do nas dołączy? - rzekł wesoło. - Prze-
praszam na chwilę, ale muszę się odświeżyć.
-Zwietny pomysł - podjęła Lucinda uwodzicielsko. - Mogli-
byście usiąść obok mnie, Paula z jednej, a ty z drugiej strony.
-Podziękuj Larry'emu za zaproszenie, ale, jak już powiedzia-
łem, mamy ważne sprawy do załatwienia. Jeśli można zapytać, to
z jakiej okazji wydajecie to przyjęcie?
-Przejdzmy się po tarasie - zaproponowała Lucinda, biorąc
Tweeda pod ramię. - Ty też, Paulo! - zawołała do tyłu. Zciszyła
głos. -To się nazywa Białe Przyjęcie. Dlatego jesteśmy tak ubra-
ni. Od czasu do czasu Larry wpada na irytujący pomysł, żeby
urządzić dla dyrektorów firmy przyjęcie w nagrodę za ich ofiarną
służbę. To jego słowa, nie moje. Larry nalega, żeby przebierać
się na przyjęcia - tym razem obowiązują białe stroje. W zeszłym
roku mieliśmy Przyjęcie Nowoorleańskie, coś okropnego. Musia-
łam się dowiedzieć, jakie ubrania nosi się w Vieux Carre, jak tam
nazywają dzielnicę francuską.
239
- A gdzie jest reszta? - zapytał Tweed.
Usłyszeli powolne kroki kogoś, kto wchodził właśnie na taras od
strony wrzosowiska. Był to Michael, ubrany w coś, co wyglądało jak
biały strój wizytowy, tylko że nosił do niego swoje normalne buty.
- Gdzie byłeś? - zawołała Lucinda. Potem cicho zaklęła i do-
dała: - Wciąż się łapię na tym, że do niego mówię, a przecież on
nie odezwał się jeszcze ani słowem. Okropna ta amnezja.
Tweed obserwował Michaela, który szedł nienaturalnie wy-
prostowany. Tylko raz widzieli z Paulą jego chód, gdy opuszczali
razem klinikę psychiatryczną w Londynie, i potem jeszcze pod-
czas marszu po wrzosowisku. Nic nie wskazywało na to, żeby roz-
poznał kogokolwiek, kiedy wchodził do środka. Tweed, co mu się
rzadko zdarzało, zapalił papierosa, poczęstował też Lucindę, kie-
dy ta poprosiła, i podał jej ogień.
-Zastanawiam się - zauważył lekkim tonem - skąd Michael
wie, jak ma się ubrać.
-Rzeczywiście to się może wydać dziwne - odrzekła Lucinda.
- Wszystkie ubrania kładę mu na drugim łóżku w jego pokoju.
Inaczej nie wiedziałby, co począć.
-Zanim pójdziemy, czy jest coś jeszcze, o czym powinienem
jeszcze wiedzieć? - zapytał.
-Najwspanialszą rzecz zobaczysz w środku - powiedziała sar-
kastycznym tonem. Złapała go za ramię. - Wejdzcie, musicie to
zobaczyć...
W przestronnym salonie ujrzeli stół nakryty do kolacji dla
czterech osób. Zdobiły go wazony białych róż; muszą być z jedwa-
biu, pomyślała Paula. W fotelu przy stoliku z butelką szkockiej
whisky, siedział rozparty Aubrey Greystoke.
Miał na sobie kompletny biały admiralski mundur, w którym
nie brakowało niczego, najdrobniejszej ozdóbki. Mankiety były
haftowane złotą nicią. Paula musiała zasłonić usta, żeby nie wy-
buchnąć śmiechem. Wyglądał komicznie.
-Powinieneś pić białego szampana - nieprzyjemnym tonem
odezwała się Lucinda. - Larry wpadnie w furię, kiedy zobaczy
butelkę szkockiej.
-Właśnie skończyłem... bu-utelkę szampana, moja droga. Wi-
dzisz, tam leży, trafio-ona i zatopiona. Teraz należy mi się popit-
ka, prawda? Myślałem, że mamy przyjęcie. - Dostrzegłszy Twee-
da i Paulę, wstał energicznie z fotela, strącając łokciem pusty
kieliszek. Zanim spadł na podłogę, Aubrey złapał go w powietrzu
i postawił na stoliku.
240
Refleks masz niczego sobie, nieważne, ile wypiłeś, pomyślała
Paula.
- No patrzcie tylko! - przywitał ich. -Wspaniała zabawa! Wi-
dzę, że wy dwoje też chcecie się przyłączyć do imprezy. Zwietnie!
Pójdę uprzedzić panią Brogan. Dwa nowe nakrycia do kolacji. -
Uśmiechnął się ironicznie. - Stara flądra na pewno będzie za-
chwycona, kiedy to usłyszy, ale przecież to tylko służba.
Mówił takim tonem, jakby chodziło o czeladz w folwarku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum