[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Rododendrony zatrzeszczały i zaszeleściły z oburzeniem* Z gąszczu wygramolił się
tłusty staruch w brudnym płaszczu przeciwdeszczowym. Zanim otrząsnęli się ze
zdziwienia na jego widok, stanął przed drzwiami. Spojrzał na nich z wyrzutem spod
opadajÄ…cych czerwonych powiek, zionÄ…c piwnym oddechem.
- Witam, panie Baslam - powiedział Kot na użytek Janet.
- Nie słyszałaś mnie, młoda damo? - zapytał Ostro pan Baslam.
Kot widział, że Janet się go boi, ale odpowiedziała równie chłodno, jak druga
Gwendolina:
- Tak, ale myślałam, że to drzewo mówiło.
- Drzewo! - zawołał pan Baslam. - Tak się dla ciebie narażałem, a ty mnie
traktujesz jak drzewo! Trzy duże piwa musiałem postawić rzeznikowi, żeby mnie
zabrał na swój wóz, i wytrzęsło mnie bez litości!
- Czego pan chce? - zapytała nerwowo Janet.
- Zaraz - powiedział pan Baslam.
Rozchylił poły płaszcza i powoli zaczął czegoś szukać w kieszeniach
workowatych spodni.
- Spieszymy się na obiad - zwrócił mu uwagę Kot.
- Wszystko w swoim czasie, młody paniczu. No, mam - mruknął pan Baslam.
Wyciągnął do Janet bladą, serdelkowatą rękę z dwoma błyszczącymi przedmiotami. -
ProszÄ™.
- Przecież to kolczyki mojej matki! - zawołał Kot w zdumieniu i ze względu na
Janet. - SkÄ…d pan je ma?
- Dała mi je twoja siostra jako zapłatę za trochę smoczej krwi - wyjaśnił pan
Baslam. -1 ośmielę się powiedzieć, że wziąłem je w dobrej wierze, młoda damo, ale
na nic siÄ™ nie przydadzÄ….
- Dlaczego? - zapytała Janet. - Wyglądają na... chciałam powiedzieć, że to są
prawdziwe brylanty.
- Owszem - zgodził się pan Baslam. - Ale nie uprzedziłaś mnie, że są
zaczarowane. Nałożyli na nie strasznie silne zaklęcie, żeby się nie zgubiły. Okropnie
hałaśliwe zaklęcie. Całą noc leżały w wypchanym króliku i wrzeszczały:  Należymy
do Karoliny Chant!", a dzisiaj rano musiałem je zawinąć w koc, zanim odważyłem się
je zanieść do mojego^najomego. A on nie chciał ich tknąć. Mówił, że nie zamierza
ryzykować z niczym wykrzykującym nazwisko Chant. Więc je zwracam, młoda
damo. A ty jesteś mi winna pięćdziesiąt pięć funtów.
Janet przełknęła głośno. Kot również.
- Bardzo przepraszam - powiedziała. - Naprawdę nie wiedziałam. Ale... ale,
niestety, nie mam żadnych pieniędzy. Nie może pan kazać zdjąć czaru?
- I narazić się na śledztwo? - prychnął pan Baslam. - Ten czar siedzi głęboko,
mówię ci.
- Więc czemu teraz nie krzyczą? - zapytał Kot.
- Za kogo ty mnie uwa żasz? - obruszył się pan Baslam. - Miałem siedzieć na
baranich udzcach wrzeszczących, że należą do panny Chant? Nie. Ten mój znajomy
zgodził się .odstąpić mi kawałek czaru akonto. Ale mówił mi:  Mogę je uciszyć tylko
na jakąś godzinę. To naprawdę mocny czar. Jeśli chcesz go zdjąć na stałe, musisz je
zanieść do czarodzieja. A to cię będzie kosztowało tyle, ile są warte same kolczyki,
nie licząc pytań". Czarodzieje to ważne osoby, młoda damo. No więc siedzę tu w
krzakach i umieram ze strachu, że czar się zużyje, zanim przyjdziecie, a ty mi
mówisz, że nie masz pieniędzy! Nie, nie, zabieraj je sobie, młoda damo, i daj mi
przynajmniej jakąś małą zaliczkę.
Janet zerknęła nerwowo na Kota. Kot westchnął i pogrzebał 1 w kieszeniach.
Znalazł tylko pół korony. Wręczył monetę panu Baslamowi.
Pan Baslam cofnął się przed nim z urażonym, żałosnym spojrzeniem, niczym
wychłostany bernardyn.
- Prosi³em o piêædziesi¹t piêæ funtów szterlingów, a ty mi dajesz pó³ korony!
Synu, ¿artujesz sobie ze mnie?
- Tylko tyle mamy oboje - odparł Kot. - W tej chwili. Ale każde z nas dostaje
koronę na tydzień. Jeśli będziemy panu oddawać kieszonkowe, spłacimy dług w
ciągu... - wykonał pospieszne obliczenia: dziesięć szylingów na tydzień, pięćdziesiąt
dwa tygodnie w roku*" dwadzieścia sześć funtów rocznie. - Wystarczy raptem dwa
lata.
Dwa lata to strasznie długo bez pieniędzy. Pan Baslam dostarczył jednak
Gwendolinie smoczą krew, więc należała mu się uczciwa zapłata.
Lecz pan Baslam zrobił jeszcze bardziej urażoną minę.
- Mieszkacie w zamku i wmawiacie mi, że wyskrobiecie tylko dziesięć
szylingów na tydzień! Nie kpijcie ze mnie tak okrutniej. Możecie zgarnąć grubą kasę,
jeśli tylko się przyłożycie.
- Nie mo¿emy, naprawdê - zaprotestowa³ Kot.
- Moim zdaniem powinieneś spróbować, młody paniczu oświadczył pan Baslam. -
Nie jestem nierozsądny. Proszę tylko o dwadzieścia funtów jako część należności,
wliczając dziesięć procent za zwłokę i cenę zaklęcia uciszającego. To wam przyjdzie
całkiem łatwo.
- Pan wie doskonale, że to niemożliwe! - zawołała oburzona Janet. - Lepiej
niech pan zatrzyma te kolczyki. Wypchany królik będzie w nich ładnie wyglądał.
Pan Baslam rzucił jej bardzo zbolałe spojrzenie. Jednocześnie z zagłębienia jego
dłoni, gdzie spoczywały kolczyki, dobiegł cieniutki, śpiewny głos. Brzmiał tak cicho,
że Kot nie rozróżniał słów, ale rozwiał wszelkie podejrzenia co do prawdomówności
pana Ba-slama. Obwisłe oblicze pana Baslama przybrało mniej zbolały wyraz.
Wyglądał teraz raczej jak ogar na świeżym tropie. Wypuścił kolczyki, które
spomiędzy tłustych palców upadły na żwir.
- Leżą tutaj - oznajmił -jeśli zechcesz się po nie schylić. Przypominam ci,
młoda damo, że handel smoczą krwią jest bezprawny, nielegalny i zabroniony.
Zrobiłem ci przysługę. Ty mnie wykołowałaś. Teraz potrzebuję dwudziestu funtów do
przyszłej środy, więc masz trochę czasu. Jeśli nie dostanę pieniędzy, w środę
wieczorem Chrestomanci dowie się o smoczej krwi. A wtedy nie chciałbym być na
twoim miejscu, młoda damo, nawet za dwadzieścia funtów
1 brylantową tiarę. Czy wyraziłem się jasno?
Wyraził się straszliwie jasno.
- A jeśli zwrócimy panu smoczą krew? - zaproponował rozpaczliwie Kot.
Gwendolina, oczywiście, zabrała ze sobą smoczą krew od pana Baslama, ale był
jeszcze ten wielki słój w pracowni pana Saundersa.
- Na co mi smocza krew, synu? - parsknÄ…Å‚ pan Baslam. - Nie jestem
czarownikiem, Jestem tylko biednym dostawcÄ…, a w okolicy nie ma popytu na smoczÄ…
krew. Potrzebuję pieniędzy. Dwadzieścia funtów do przyszłej środy, nie zapomnijcie.
Kiwnął głową na pożegnanie, aż zatrzęsły mu się obwisłe policzki, i wcisnął się
z powrotem w gąszcz rododendronów. Słyszeli szelesty, kiedy oddalał się ukradkiem.
- Co za paskudny staruch! - odezwa ła się Janet drżącym szeptem. - %7łałuję, że
nie jestem prawdziwą Gwendoliną. Zmieniłabym go w czterogłową stonogę. Błe! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum