[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prawdopodobne miejsce formowania się kryształów kieliszkowych
znajdzie się tuż pod warstwą szronu.
- Kładzie pan wyjątkowy nacisk na ten typ kryształów. Z jakie-
go powodu są one tak niebezpieczne?
- Przyczyną jest ich zaokrąglony kształt i to, że istnieje pomię-
dzy nimi bardzo mała spójność. - McGill pociągnął się lekko za
koniuszek ucha. - Używając niezbyt zręcznego porównania, trudno
iść po podłodze wysypanej kulami bilardowymi. Mamy tu do czy-
nienia z tego samego typu niestabilnością.
- Czy w tym czasie miał pan dowód na istnienie kryształów
kieliszkowych?
- Zaczynały się formować w śniegu z próbki pierwszej, pobra-
nej najwyżej na stoku. Miałem powody przypuszczać, że proces ten
będzie postępował, co spowoduje znaczną utratę stabilności.
- Proszę dalej, doktorze McGill.
McGill uniósł trzeci palec.
- Po trzecie, prognozy pogody mówiły o dalszych opadach, co
równało się zwiększeniu obciążenia stoku.
Opuścił rękę.
- Wziąwszy to wszystko pod uwagę, doszedłem do wniosku, że
pokrywa śnieżna na zachodnim stoku doliny Hukahoronui jest
raczej niestabilna, a zatem stanowi potencjalne zagrożenie lawino-
we. Poinformowałem o tym dyrekcję kopalni.
- Ma pan na myśli pana Ballarda? - zapytał Harrison.
- Na spotkaniu byli obecni pan Ballard, pan Dobbs, menedżer
kopalni, inżynier - pan Cameron i pan Quentin, reprezentujący
związek zawodowy.
- Czy był pan świadkiem całego spotkania?
- Tak, sir.
- W takim razie myślę, że możemy przyjąć pańskie zeznania
jako najlepsze świadectwo tego, co wtedy się wydarzyło. Podlegać
to będzie pózniejszej ocenie. Jednak ze względu na porę, proponuję
odłożyć to na dzień jutrzejszy. Zbierzemy się tutaj o godzinie dzie-
siątej rano, kiedy to ponownie powołamy na świadka doktora
McGilla. Przesłuchanie jest odroczone.
VI
Uczestnicy dochodzenia wylegli na chodnik Armagh Street i za-
częli się rozchodzić. Dana Edwardsa, zmierzającego pospiesznie na
piwo, zatrzymało pytanie Dalwooda:
- Kim jest ten wysoki rudzielec, który rozmawiał z Ballardem?
No, ta dziewczyna z psem?
Dan Edwards wyciągnął szyję.
- Dobry Boże! Co tu się dzieje!
- Ale kto to jest?
- Liz Peterson, siostra Charliego i Erica.
Dalwood obserwował, jak Ballard poklepuje owczarka i ciepło
uśmiecha się do dziewczyny.
- Są chyba w dobrej komitywie.
- Cholernie śmieszne, no nie? Charlie wbił Ballardowi nóż tak
głęboko, że ten po pachy skąpał się we własnej krwi. Zastanawiam
się czy wie, że Liz kuma się z jego wrogiem?
- Wkrótce się dowiemy - oznajmił Dalwood. - Nadchodzą
Charlie i Eric.
Z budynku wyszli właśnie dwaj mężczyzni, ponuro wymieniając
jakieś półsłówka. Charlie, na widok siostry i jej rozmówcy, nie za-
panował nad wściekłością. Powiedział coś krótko do brata i, przy-
spieszając kroku, zaczął przepychać się przez tłum stojący na chod-
niku. W tej samej chwili podjechał samochód, do którego wsiadł
Ballard. Gdy Charlie podszedł do siostry, Ballarda już przy niej nie
było. Zaczął jej coś ostro tłumaczyć.
Obserwujący tę scenę Edwards, powiedział:
- Jeśli nawet nie wiedział, to już wie. Co więcej, nie jest tym
zachwycony.
- A pies nie znosi Charliego. Popatrz na niego.
Owczarek warczał nieprzyjaznie, obnażając kły. Liz przytrzymała
krócej smycz i skarciła go ostro.
Edwards westchnął:
- Chodzmy już na to piwo. Pierwsze spłynie w nas z sykiem.
Mikę McGill prowadził samochód. Z ukosa spojrzał na Ballarda,
ale za moment znów skoncentrował uwagę na drodze.
- No i co o tym sądzisz?
- Twoje zeznanie dobrze wypadło. Bardzo rzeczowo.
- Rolandson dopomógł mi, podrzucając kilka niezłych kwestii.
W zestawieniu z moją błazenadą wychodzi na solidnego faceta. Ty
jednak nie poradziłeś sobie najlepiej.
- Nie przesadzaj.
- Opamiętaj się, Ian. Ten sukinsyn, Rickman, dostarczy cię sądo-
wi związanego i zakneblowanego, jeżeli go nie powstrzymasz.
- Daruj to sobie, Mikę - rzucił Ballard. - Jestem diabelnie zmę-
czony. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum