[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pani Warmington wpatrywała się w swoje dłonie.
- Było mnóstwo krwi - powiedziała nienaturalnie spokojnym tonem. - Trawa zrobiła się
zupełnie czerwona.
Wyatt z trudem nad sobą panował.
- Kto... został... zabity?
Podniosła na niego wzrok.
- Grek. Oni uważali, że przeze mnie. To nie była moja wina! Wcale nie. Musiałam tak
postąpić. A oni mieli do mnie pretensje.
- Kto miał pretensje? - zapytał Dawson.
- Ta dziewczyna. Ta smarkula. Powiedziała, że go zabiłam, a ja wcale tego nie zrobiłam.
Zabił go jeden z żołnierzy. Zastrzelił go i zadzgał bagnetem.
- Gdzie jest teraz Julie? - zapytał Wyatt z napięciem w głosie.
- Nie wiem - odparła piskliwie pani Warmington. - I nic mnie to nie obchodzi. Ciągle
mnie napastowała, więc uciekłam. Bałam się, że mnie zabije. Mówiła, że to zrobi.
Wyatt spojrzał na Dawsona zdumiony i zaszokowany, po czym zapytał złowróżbnie
spokojnym tonem:
- Skąd pani uciekła?
- Przyszliśmy z drugiej strony, od morza - odparła. - Właśnie w tym miejscu nas
uwięzili. A potem uciekłam. Była tam rzeka i wodospad. Wszyscy zmokliśmy. - Przeszedł ją
dreszcz. - Myślałam, że dostanę zapalenia płuc.
- Czy w drodze stąd nad morze jest jakaś rzeka? - zapytał Dawson.
- Nie - odpowiedział Wyatt, kręcąc głową. Pani Warmington była najwyrazniej w stanie
szoku i należało postępować z nią delikatnie, jeśli chcieli czegokolwiek się dowiedzieć. -
Gdzie płynęła ta rzeka? - zapytał ostrożnie.
- Na szczycie jednego ze wzgórz - odparła niejasno pani Warmington. Kiedy Dawson
głośno westchnął, podniosła na niego wzrok. - Dlaczego niby miałabym wam mówić, gdzie
oni są? Będą o mnie opowiadać same kłamstwa - oznajmiła zawziętym tonem. - Niczego się
ode mnie nie dowiecie. - Zacisnęła pięści, wbijając sobie paznokcie w dłonie. - Mam
nadzieję, że ona umrze, tak jak mnie tego życzyła.
Dawson poklepał Wyatta po ramieniu, mówiąc  proszę tu podejść . Wyatt wpatrywał się
z przerażeniem w panią Warmington, ale Dawson przyciągnął go ku sobie, aż znalezli się
kilka kroków od niej.
- Nie wiem, o co tu chodzi - stwierdził. - Myślę, że ta kobieta oszalała.
- To kompletna wariatka - powiedział Wyatt, drżąc na całym ciele.
- Możliwe. Ale wie, gdzie jest Julie. Potwornie się czegoś przestraszyła, i to nie
huraganu, choć mógł przyczynić się do jej obłędu. Może faktycznie zabiła Eumenidesa,
a Julie była tego świadkiem; bałaby się wtedy oskarżenia o zabójstwo. Możliwe, że jest
szalona, ale na mój gust to szaleństwo tropionego lisa. Jednym słowem: ona udaje.
- Trzeba zmusić ją do mówienia - stwierdził Wyatt. - Ale jak?
- Proszę zostawić to mnie - powiedział brutalnie Dawson. - Jest pan angielskim
dżentelmenem, nie wie pan, jak postępować z takimi jak ona. Co innego ja. Jestem
amerykańskim sukinsynem, tak czystej próby jak wysadzane diamentami osiemnastokaratowe
złoto. Zmuszę ją do mówienia, choćbym miał rozwalić jej łeb.
Ponownie do niej podszedł, odzywając się zwodniczo pojednawczym tonem:
- No dobrze, pani Warmington. Powie mi pani, gdzie jest Julie Marlowe i pan
Rawsthorne, prawda?
- Nic z tego. Nie lubię, kiedy ktoś plotkuje i opowiada kłamstwa na mój temat.
Głos Dawsona zabrzmiał bardziej surowo.
- Wie pani, kim jestem?
- Oczywiście. Wielkim Jimem Dawsonem. Zabierze mnie pan stąd, prawda? - Głos jej
się załamał i dodała płaczliwie: - Chcę wrócić do Stanów!
- Zna więc pani moją reputację - powiedział Dawson tonem nie wróżącym nic dobrego. -
Jest ze mnie kawał drania. Tylko pod jednym warunkiem ma pani szansę wrócić szybko do
Stanów. Proszę mi powiedzieć, gdzie jest Rawsthorne albo każę panią tutaj zatrzymać
w związku ze śledztwem w sprawie zniknięcia brytyjskiego konsula. Nie obejdzie się bez
dochodzenia. Brytyjczycy są konserwatywni i nie lubią tracić swoich urzędników, nawet tych
niższego szczebla.
- Na szczycie wzgórza - powiedziała posępnie pani Warmington. - Jest tam wąwóz.
- Proszę wskazać kierunek, - Podążył wzrokiem za jej wyciągniętą ręką, po czym znów
na nią spojrzał. - Wyszła pani z tego huraganu w niezłej formie - powiedział przez zęby. -
Ktoś musiał się panią opiekować. Zamiast szukać zemsty, powinna pani być wdzięczna.
Wróciwszy do Wyatta oznajmił:
- Już wszystko wiem. W górze jest jakiś wąwóz. - Wskazał ręką kierunek. - Gdzieś tam.
Wyatt bez słowa ruszył biegiem i zaczął wspinać się na wzgórze. Dawson uśmiechnął
się, podążając za nim w wolniejszym, mniej wyczerpującym tempie. Nagle usłyszał w górze
jakiś hałas i podniósłszy głowę zobaczył przelatujący nad grzbietem wzgórza śmigłowiec.
Wyglądał jak wielki konik polny.
- Hej! - krzyknął Dawson. - To Amerykanie! Wrócili!
Wyatt był już jednak daleko, wspinając się na wzgórze, jakby od tego zależało jego
życie. Może zresztą tak było.
II
Causton stał koło zburzonej wieży kontrolnej na betonowej płycie lotniska w bazie na
Cap Sarrat i obserwował śmigłowce, nadlatujące zygzakiem od strony morza. Komandor
Brooks szybko działał. Dowodzony przez niego lotniskowiec musiał stać gdzieś na granicy
strefy huraganu i gdy tylko pogoda wystarczająco się poprawiła, wysłano natychmiast
śmigłowce. A był to dopiero pierwszy rzut. Wkrótce na San Fernandez zacznie przylatywać
mnóstwo samolotów, dostarczając tak potrzebną pomoc medyczną.
Spojrzał na niewielką grupę otaczających Favela oficerów i uśmiechnął się pod nosem.
Jankesów czekała niespodzianka - ale może jeszcze nie teraz.
Favel nie ukrywał swoich zamiarów.
- Zajmę bazę na Cap Sarrat - powiedział. - Choćby tylko symbolicznie. To istotna
sprawa.
Tak więc pluton jego żołnierzy dokonał niebezpiecznej przeprawy przez rozlane ujście [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum