[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wysiłkiem uniósł się jeszcze w głębi rondla, odgarnął nitki makaronu oblepiające mu twarz,
wywrócił oczy do góry i oblizał wąsy, wykrzykując:
 Brakuje jeszcze sera...
I wyzionÄ…Å‚ ducha.
Taki był koniec Wacława Pietro Pietry, który był olbrzymem Piaimanem, pożeraczem
ludzi.
Gdy Macunaima ocknął się z omdlenia, poszukał Muirakitana, a potem wsiadł do
tramwaju jadącego w stronę pensjonatu. Płakał i jęczał:
 Muirakitanie mojej lubej, odzyskałem cię, ale ona sama gdzie jest, ach gdzie!...
PODROBY OIBEGO
Wtedy trzej bracia powrócili na ojczystych stron łono. Byli zadowoleni, najbardziej je-
dnak był kontent nasz bohater, przepełniały go bowiem uczucia, jakich doznawać może tylko
bohater: ogromna satysfakcji. Wyruszyli. W momencie, gdy znalezli siÄ™ na szczycie Jaraguá,
Macunaima obróciÅ‚ siÄ™, by ogarnąć wzrokiem panoramÄ™ wielkiego miasta São Paulo. Przez
długi czas pogrążony był w ponurych rozmyślaniach, w końcu potrząsnął głową i mruknął:
Dużo mrówek, zdrowia mało,
To Brazylii się dostało.
Otarł łzę, naprostował rozedrganą wargę. I uczynił cud: potrząsnął ramionami w powie-
trzu i zamienił gigantyczną wioskę w leniwca, calutkiego z kamienia. Ruszyli dalej.
Zastanowiwszy się porządnie, ostatki swojej floty Macunaima przeznaczył na zakupie-
nie rzeczy, które z całej paulistańskiej cywilizacji wzbudziły jego największy entuzjazm. Tak
więc miał teraz przy sobie rewolwer smith-wesson, zegarek patek i parę kur leghornów. Z
rewolweru i zegarka Macunaima zrobił sobie kolczyki do uszu, klatkę zaś z kogutem i koko-
szką niósł w ręku. Z tego, co wygrał w bicho, nie pozostał mu nawet miedziak, ale za to w
jego przekłutej dolnej wardze dyndał Muirakitan.
DziÄ™ki niemu wszystko staÅ‚o siÄ™ Å‚atwiejsze. SpÅ‚ywali z biegiem rzeki Araguai; Jiguê
robił wiosłem, Maanape stał przy sterze. Znów czuli się żwawi i rześcy. Wyprężony Macunai-
ma sterczał na dziobie i konotował sobie miejsca, gdzie należy zbudować mosty albo napra-
wić stare, żeby uÅ‚atwić życie ludziom z Goiás. Z nastaniem nocy po nadrzecznych rozlewi-
skach zaczynały pląsać swą leniwą sambę błędne ogniki dusz utopców; Macunaima patrzył,
patrzył i zasypiał smacznie. Nazajutrz budził się pełen wigoru, nawlekał pierścień klatki na
lewe ramię, stawał na dziobie czółna, szarpał struny swej gitary i co sił w płucach wyśpiewy-
wał na świat tęsknotę za ojczystymi stronami. Brzmiało to tak:
Mewa drogę nam pokaże,
 Pirá-uauau,
Zimorodek jest kucharzem
 Pirá-uauau,
Jaskółko, do wioski nam trzeba
Na Uraricoery brzegach!
 Pirá-uauau...
Wzrok jego, ześlizgujący się coraz dalej po naskórku rzeki, wypatrywał okolic znanych
z dzieciÅ„stwa. WÄ™drowaÅ‚ tak, a każda woÅ„ ryby, każda kÄ™pa craguatá, wszystko napeÅ‚niaÅ‚o
bohatera entuzjazmem, więc jak opętany wydzierał się na świat wyśpiewując bezsensowne
refreny i zwrotki:
Prowadz, jaskółko,
 Puchaczu,
Kukułko pustułko,
 Puchaczu,
Bracia, pośpieszajmy
na brzegi Uraricoery!
 Puchaczu!
Wody Araguai szemrały, cichutkimi pojękiwaniami zachęcając czółno do płynięcia
swoją drogą, a z oddali dochodziły urokliwe zaśpiewy rzecznych boginek-uiar. Vei-Słońce
językami światła lizała lśniące od potu plecy wioślarzy  Jiguego i Maanapego, oraz kosma-
te ciało stojącego na dziobie bohatera. Panował wilgotny upał, który rozgorączkowanej trójce
zdawał się istnym ogniem. Macunaima przypomniał sobie, że jest Cesarzem Lasu Dziewicze-
go. Uczynił gest w kierunku Słońca i krzyknął: -
 Eropita boiamorebo!
Niebo momentalnie pociemniało i ponad horyzont wzbiła się rdzawa chmura, tak że w
środku dnia zrobił się wieczór. Chmura przybliżała się, a była ogromna gromada papug 
arar i jandaia, wszystkich tych gadających ptaszydeł: papuga-trąba papugi curraleiro tapado
xará czerwonobrzuszki ajuru-curau ajuru-curica arari ararica ararauna araguai arara-taua
maracanã maitaca arara-piranga catorra teriba camiranga anaca anapura canindé tuim i inne
papużki, wszystkie, pstrokaty orszak Cesarza Macunaimy. I całe to jazgotliwe bractwo roz-
pięło nad bohaterem baldachim ze skrzydeł i wrzasków, chroniący go przed mściwą wzgardą
Słońca. Fale, bogowie i ptasi ludek wszczęli taki harmider, że nic już nie było słychać, i oszo-
łomione czółno niemal się zatrzymało. Macunaima jednak, ku trwodze leghornów, od czasu
do czasu machał energicznie ręką na tę zgraję i wrzeszczał:
 Była sobie kiedyś żółta krowa, kto pierwszy słowo powie, ten łajno zje krowie!
I nagle cały świat oniemiał, nie mówił nic, ani mru-mru, a cisza łagodziła mroczną
duchotę w czółnie. I tylko gdzieś daleko, bardzo daleko, słychać było cichutkie, cichuteńkie
szemranie Uraricoery. Przejmowało to naszego bohatera coraz większym zapałem. Brzdąka-
jąc na gitarze wydobywał z niej drżące tony. Odchrząkiwał, pluł do rzeki, a co wypluł, zmie-
niało się w obrzydliwe żółwie matamata. Potem jak wariat wydzierał się na całe gardło, nie
wiedząc nawet, co śpiewa, na przykład tak:
Panapana pa-panapana
Panapana pa-panapanema
Pa pu pi pa po
 Siostrzyczko,
Na brzeg Uraricoery!
A pózniej paszcza nocy pochłonęła wszystkie hałasy i świat zasnął. Została tylko Capei,
Księżyc, okropnie gruba, pyzata niczym twarze owych Polek po jednej z pamiętnych nocy,
psiakrew! jakież to było fajne, ta rozpusta z nimi, ileż ślicznych dziewuch i gorzałki!... I
MacunaimÄ™ ogarnęła nostalgia za wszystkim, co przeżyÅ‚ w wielkiej wiosce São Paulo. UjrzaÅ‚
wszystkie te damulki o bielutkiej skórze, z którymi zabawiał się w tatę i mamę, to było takie
słodkie!... Szepnął cichutko:  Mani! Mani! dziewuszki z maniokowej mączki!... Ze wzrusze-
nia warga poczęła mu się tak trząść, że Muirakitam omal nie wpadł do wody. Macunaima
znów musiał wsadzić amulet do otworu w wardze. I bardzo poważnie zaczął myśleć o właści-
cielce Muirakitana, tej swarliwej wiedzmie, tej rozkosznej diablicy, co takie mu sprawiła la-
nie. Ach, Ci! Ci, Matka Lasu, której nigdy już nie zapomni, bo układała go do snu w hamaku
splecionym z własnych włosów!...
 Kto miłość swą ma daleko, temu żyć nie będzie lekko  myślał sobie. Ach, cudowna
była ta szantrapa!... teraz siedzi sobie tam, w niebie, w głowie jej ciuszki i fanfreluszki,
chodzi wyfioczona i zabawia się Bóg wie z kim... Poczuł zazdrość. Uniósł ramiona ku niebu,
strasząc leghorny, i zaczął się modlić do Ojca Miłości:
Rudá, Rudá!
Ty, który jesteś w niebie
i rozkazujesz deszczom.
Rudá! Zrób tak, żeby wszyscy towarzysze
mojej ukochanej, ilu ich tylko będzie,
byli w jej oczach słabi jak krowie dójki!
Dmuchnij w tÄ™ Å‚otrzycÄ™
tęsknotę za jej łobuzem!
I jutro, gdy Słońce opadnie na zachodzie,
Niech sobie o mnie przypomni!
Uważnie spojrzał w górę. Ci nie było, tylko gruba, pyzata Capei rozpierała się po
niebiesiech. Bohater rozciągnął się na dnie pirogi, klatkę podłożył sobie pod głowę i zasnął
pomiędzy komarami widliszkami.
Noc płowiała już, gdy Macunaimę zbudziły krzyki szpaków vira w bambusowym zagaj-
niku. Przepatrzył krajobraz i wyskoczył na plażę mówiąc do Jiguego:
 Zaczekaj chwilę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum