[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i zmasakrowali mu głowę szpadlami. Podobno jeden z za-
bójców krzyknął:
Masz! To dla ciebie. A niech twój pan uważa, bo i on
może dostać!
Grupa ta pracowała przy budowie falochronu i ludzie
stali po pachy w wodzie. Hankey upadł po pierwszym razie,
który był zdaje się śmiertelny. Dziś rozmawiałem z jego
podwładnymi i Dawes powiedział:
To wina Frere'a. Należało przenieść tego człowieka
do innej służby.
Dziwię się, że ty nie zapobiegłeś zbrodni od-
rzekłem.
Zrobiłem, ile mogłem brzmiała odpowiedz. A
zresztą życie ludzkie niewiele tutaj warte. Przerażeni tym
wypadkiem nadzorcy zwrócili się do komendanta ze
zbiorową prośbą o zwolnienie ich ze sprawowanych funkcji.
427
Frere potraktował tę petycję w charakterystyczny dlań
sposób, przejmujący mnie podziwem, a jednocześnie obrzy-
dzeniem. Wszedł na dziedziniec karceru, zamknął bramę
i przemówił:
Ten papier wręczyli mi przed chwilą nadzorcy. Piszą,
że boją się, bo możecie ich uśmiercić, tak jak uśmierciliście
Hankeya. Słuchajcie teraz! Jeżeli macie ochotę mordować,
mnie zamordujcie. Jestem do dyspozycji. Wystąp, kto ze-
chce!
Słowa te, rzucone tonem lodowatej wzgardy, nie poruszyły
więzniów. Dwanaście par oczu pożerało komendanta
spojrzeniami, ale nikt nie drgnął. Szaleńcza odwaga obez-
władniła łotrów tak, jak podobno niegdyś w Sydney. Aatwo
go było zabić, a ludzie ci niejednokrotnie śmierć mu ślubowali,
mimo to jednak trwali bez ruchu. Jeden Rufus Dawes
postąpił krok, lecz i on zatrzymał się zaraz. Wówczas Frere
dał dowód brawury, o jaką nawet jego nie posądzałem.
Zbliżył się do groznego łotra i przesunął dłońmi wzdłuż jego
boków, tak jak to robią dozorcy rewidując więzniów. Dawes
poczerwieniał. Myślałem, że uderzy komendanta, ale nie
zrobił tego. Kapitan sam i bezbronny pośród zgrai
szarżował dalej.
Jakże się czujesz, Dawes? Nie myślisz jeszcze raz dać
drapaka? A może byś spróbował znowu zbudować czółno?
Co, Dawes?
Szatanie! rzucił człowiek w kajdanach, a głos jego
zabrzmiał takim pragnieniem mordu, że wzdrygnęli się jego
kamraci.
Zobaczysz jeszcze, jakim jestem szatanem ro-
ześmiał się Frere i żartobliwie zwrócił się do mnie: Oto,
panie North, stosowny dla pana penitent. Niech pan wy-
próbuje na nim swoje zdolności.
Oniemiałem na ten nowy dowód odwagi, a na mojej
twarzy musiał odmalować się wyraz niechęci, bo kapitan
zarumienił się lekko i kiedy wychodziliśmy z dziedzińca,
powiedział, że nie warto wygłaszać kazań do głazów, a tacy
jak Dawes są zgubieni na zawsze i bez ratunku.
To mój dawny znajomy ciągnął. Przypłynęliśmy
z Anglii jednym statkiem. Aajdak wywołał wtedy bunt.
Kiedy spotkaliśmy się ponownie, omal nie zamordował
428
mojej żony. Od osiemnastu lat nie rozstaje się z łańcuchami.
Zrzuca je tylko wówczas, gdy próbuje ucieczki. Cóż, jest
skazany na dożywocie, zapewne więc rozstanie się z tym
światem w kajdanach.
Istotnie, musi to być zakamieniały grzesznik i przestęp-
ca. A przecież budzi we mnie niewytłumaczoną sympatię
i litość...
Niespodzianka dla pana Ryszarda Devine'a
Londyńska siedziba pana Ryszarda Devine'a znajdowała
się przy Clarges Street. Ale ów skromny pałacyk nie był
jedyną jego rezydencją. John Rex miał duże i kosztowne
wymagania. Nie interesował się polowaniem, nie angażował
więc kapitałów ani w szkockie wrzosowiska, ani w tereny
łowieckie hrabstwa Leicester. Natomiast stajnie jego w po-
dziw wprawiały stolicę, gdyż był właścicielem całego mias-
teczka wyścigowego pod Doncaster. Ponadto miał własny
dom w Paryżu i płacił stale wysoką tenutę za piękną willę
w Brompton. Należał również do kilku szykownych i dro-
gich klubów i w każdym z nich mógłby mieszkać po
królewsku, gdyby mu chęć przyszła. Atoli nie ośmielony
bynajmniej trzyletnim powodzeniem, ustawicznie bał się
zdemaskowania i wolał zacisze domowe oraz kompanię
dobieraną według własnych upodobań.
Pałacyk przy Clarges Street został przystrojony zgodnie
z gustami właściciela: obrazy przedstawiały konie, biblioteka
ograniczała się do sprawozdań z wyścigów i lekkich powieści
o tematyce sportowej.
Dnia 20 kwietnia 1846 roku pan Francis Wadę czekał
z rana na pojawienie się siostrzeńca i wzdychał na myśl
o ciszy i kulturze swojego domu w North End. Pan Ryszard
Devine zszedł z piętra w szlafroku. Trzy lata dostatniego
żywota i picia nad miarę zmieniły jego atletyczną postać.
Przekroczył już czterdziestkę, a więc nagłe zaprzestanie
ciężkiej fizycznej pracy, do jakiej zmusza życie zesłańca lub
429
osadnika, zrobiło swoje, John Rcx, skłonny z natury do
otyłości, stał się mężczyzną w średnim wieku, nie zażywnym
nawet, lecz tłustym. Twarz miał nalaną i czerwoną od
pijaństwa, dłonie obrzękłe i lekko dygocące, zarost przy-
prószony siwizną. Jego oczy czarne i bystre jak zawsze
okalała sieć zmarszczek zwanych kurzymi łapkami, a
przedwczesna łysina świadczyła o trybie życia.
Ha! Kochany wujaszek! zawołał z udaną serdecz-
nością i równie nienaturalną wesołością. Proszę siadać,
proszę siadać. Bardzo się cieszę. Wuj po śniadaniu? Ależ
oczywiście! Co za pytanie! Ja poszedłem spać bardzo póz-
no... A może jednak wuj coś pozwoli? Kieliszek wina, co?
Nie. W takim razie niech wuj siada i opowie wszystkie
nowiny z Hampstead.
Dziękuję, Ryszardzie odrzekł dość chłodno stary
dżentelmen. Chciałbym porozmawiać z tobą serio. Co
zamierzasz robić ze schedą? Niepokoi mnie twój brak
zdecydowania. Albo zwolnij mnie z obowiązków kuratora,
albo stosuj się do moich rad.
Prawdę mówiąc  odparł John Rex powoli i z nad
wyraz nieprzyjemną miną  brak mi gotówki, a wujowi
łatwo to było zgadnąć.
Brak ci gotówki! Jak to? Pan Purkiss twierdzi, że
majątek przynosi dwadzieścia tysięcy na rok.
Może tak było... pięć lat temu. Ale moje wyścigi, gra
w karty i inne rozrywki, o które wuj nie zechce chyba
dopytywać zbyt ciekawie, uszczupliły poważnie wartość
fortuny.
Mówił niedbałym, szorstkim tonem. Niewątpliwie sukces
obudził w nim wrodzoną skłonność do grubiaństwa. Jego
dawniejsza układnosć była względna, narzucona przez biedę
i planowane szachrajstwa. Nie bez powodzenia udawał
dżentelmena, lecz w zmienionych warunkach mógł dać folgę
prawdziwej naturze.
Pan Wadę zażył tabaki i z obrzydzeniem spojrzał na
siostrzeńca.
Nie interesują mnie twoje hulanki powiedział.
1 tak słyszałem o tobie dosyć złego.
Po co robić z igły widły? wybuchnął ordynarnie.
Mój stary zdobywał pieniądze paskudniejszymi sposo-
430
bami, niż ja je wydaję. To był kutwa i przechera, gotów kraść i
truć ludzi. Może nie?
Starszy dżentelmen wstał z fotela.
Nie uchodzi, żebyś lżył ojca, który zostawił ci cały
majątek.
Tylko przypadkiem. Nie miał tak poczciwego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum