[ Pobierz całość w formacie PDF ]
fulbejsku. Słowa jego, przetykane francuskimi wyrazami, jak gouvernement, parti,
patriotisme, liberte, miały krzepić serca, uczyć prawomyślności, zapowiadać radosną
twórczość; jeśli się nie myliłem, mówca twierdził, że jest byczo, a będzie jeszcze lepiej. Z ust
Diaboli płynął wartki potok zapału, który dziwnie przejmował słuchaczy. W końcu wszyscy
zwiesili głowy i wzrok pełen zawziętej powagi wlepili w ziemię.
Jakoś nie kochają urzędówek szepnął Eibel do mnie.
Czyżby zupełnie jak u nas? zmartwiłem się.
Gdy Diabola Mustafa przestał mówić, sołtys Alhamudu zaprosił nas do siebie. Na podwórzu
pod drzewem mangowym siedliśmy dokoła wielkiego stołu, na którym światło lampy
stajennej usiłowało z mozołem przeniknąć najbliższe ciemności. Nastąpiła część artystyczna.
Najpierw śpiewak i bębnista w jednej osobie witał się z nami wszystkimi podaniem dłoni, po
czym z tym samym powitaniem przedefilowało kilkanaście młodych tancerek i zaczęły się
śpiewy i tańce. Bębnista solo
123
rzucał pierwsze słowa piosenki, a dziewczyny podchwytywały je chórem i równocześnie
wykonywały rękami i nogami miarowe ruchy do taktu bębna.
W ich śpiewie często można było usłyszeć znajome wyrazy, jak Sęku Turę, parti i
gouyernement, a gdy zapytałem Konde-go, potwierdził moje domysły: śpiewano hymn na
cześć głowy państwa, przysięgano mu wdzięczność, miłość, obronę wolności do ostatniej
kropli krwi, i tak dalej. Szczerze podziwiałem zapiętą na ostatni guzik taktykę i żelazny
porządek: każda sposobność służyła najwyższemu celowi i nie dopuszczano absolutnie do
przestojów ani brakoróbstwa ideologicznego.
Z wielkim zaciekawieniem śledziłem taniec dziewczyn i niezwykłą powściągliwość ich
ruchów. Nie dostrzegłem w nim ani śladu okrzyczanej frenezji czy sprośnej lubieżności
murzyńskich tańców, o której tyle się czytało i które widziało się czasem w filmach
fabularnych. Tu nic podobnego: dziewczęta, schludnie odziane, stąpały niewielkimi,
skromnymi kro--karni naprzód i wstecz według rytmu bębna, a rękoma, zgiętymi w łokciach,
wykonywały ruchy równie drobne, łagodne i opanowane. To było wszystko: przyzwoitość i
prostota.
Powściągliwy taniec, wyzuty z wszelkiej zmysłowości, mógł wydawać się sztucznym
wynikiem surowości obyczajowej, narzuconej tańczącym przez czynniki rządowe tak
dalece odbiegał od utartych o Afryce pojęć. Tymczasem okazało się, że właśnie ten taniec był
bardzo afrykański, w wielu krajach rozpowszechniony i nie miał nic wspólnego z nakazami
jakichkolwiek władz; był przyjęty przez większość ludów Afryki Zachodniej jako taniec
że tak powiem reprezentacyjny, towarzyski, a w dawnych czasach nawet dworski. Parę
miesięcy pózniej z przyjemnością zetknąłem się z nim, niby z dobrym znajomym, w Akrze,
stolicy Ghany, w hotelu Seaview", gdzie pod nazwą high life'u" frykanki i Afrykanie
tańczyli go na dansingu. Był tam podobnie skromny jak w odległej wsi Kamabi, dopóki w
pózniejszych godzinach wypite whisky i dżyny nie rozkiełzały wesołej poufałości, mniej
więcej jak na wszystkich dansingach świata.
124
65
Jakiś udany filut, dziennikarz z Polski, ubił sobie sensację, zobaczywszy ów high life", i
swych łatwowiernych czytelników nad Wisłą szczodrze obkarmił rozbrykaną kaczką, pisząc o
demonicznym działaniu tańca na zmysły, o rękach błądzących z całym bezwstydem po
biodrach i piersiach tancerek, o zamglonych oczach i ekstazie tańczących słowem
rozwierz-gał się na jurnym rumaku przesady i spłodził jakiś wyuzdany sabat a l'africain w
samym sercu Akry.
Zresztą taniec ten niejednego już podróżnika wyprowadzał w pole. Nawet zrównoważony
zazwyczaj komendant angielskiego okrętu, F. E. Forbes, dał się ponieść ognistej fantazji.
Widząc w. połowie XIX wieku na dworze szkaradnego króla Dahomeju taniec amazonek
jak wynika z opisu, taniec zupełnie taki sam, jaki widziałem w Bogu ducha winnej wsi
Kamabi Forbes z dreszczykiem grozy w miarowym ruchu rąk tancerek dopatrywał się
symbolu, uzmysławiającego ucinanie głowy wroga przez wojownicze amazonki. Tancerki w
Kamabi, hoże dziewuszki, wykonywały te same ruchy rąk, ale dalekie były od tak
krwiożerczych instynktów.
Po uporaniu się z ucztą duchową sołtys Alhamudu zaprosił nas do chaty na biesiadę cielesną.
Na plecionej macie siedliś-my półleżąc i łyżkami wyciągaliśmy ze wspólnego garnca gorący
ryż, maczany następnie w bardzo ostrym sosie i pochłaniany z rześkim apetytem. Zapiwszy
go wcale niezłą kawą, czarną oczywiście i okrutnie słodką, i podziękowawszy dzielnym
ludziom za wszystko, czym nas uraczyli, udaliśmy się w drogę powrotną do Jukunkunu.
Kiedy chciałby pan ulotnić się z tej okolicy? zagadnąłem Eibla.
Choćby jutro rano! westchnął.
Z ust mi pan to wyjął! roześmiałem się.
Z pobytu w Jukunkunie i okolicy byłem jednak wielce zadowolony. W krótkim czasie
doznaliśmy tu ciekawych przeżyć i doświadczeń, ale brak własnego auta skazywał nas na
łaskę i niełaskę tutejszych władz. Wobec tak ograniczonej swobody ruchu lepiej było wracać
zaraz do Konakri i uderzyć
125
w inną stronę Gwinei. Gdy podczas kolacji przedstawiliśmy komendantowi Barry Mahmadu
Ury nasz zamiar powrotu, nie ukrywał wcale, że mu to ogromnie na rękę i ucieszony
przyrzekł wszelką pomoc.
I pomógł. Następnego dnia zajechała po nas kamionetka, a starosta Konde Alseny odwiózł
nas do Labę, gdzie dostaliśmy inny samochód. Na trzeci dzień wieczorem byłem już w hotelu
Paradis" w Konakri, z przyjemnością wspominając wypad do okręgu Jukunkun.
Autorail
%7łeby w podróży doznać pięknych rzeczy, trzeba mieć łut szczęścia; okazało się, że w
następnych dniach wyjątkowo przychylni bogowie nie pożałowali mi rzeczonego łuta. Czyż
nie był to szczególny uśmiech losu, gdy całkiem niespodziewanie ludzka przyjazń wyciągnęła
do mnie obcą, ale jakże serdeczną dłoń, a równocześnie nieprzebrana puszcza pozwoliła mi
zajrzeć w fascynujące tajniki życia zwierzęcego? I czegóż więcej pragnąć na takim wyraju?
Zaczęło się, prawdę powiedziawszy, prozaicznie i nietęgo, pod koniec którejś styczniowej
nocy, na dworcu kolejowym w Konakri. Tym razem wyruszyłem sam w podróż na wschód,
do miasta Kankan, poza góry Futa Dżalon. Na dworcu było ciemnawo, chłodnawo,
nieprzytulnie, za to rojnie od zniecierpliwionego ludu z niemożliwymi tobołami. Gdy tzw.
autorail jednowagonowy pociąg z drugą klasą na przedzie, a pierwszą z tyłu wjechał na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Archiwum
- Start
- 35. Niemirski Arkadiusz Pan Samochodzik Tom 35 Europejska przygoda
- Clive Cussler Przygoda Fargo 2 Zaginione imperium
- Colfer Eoin 2.Arktyczna przygoda
- Fiedler, Lisa Mouseheart Bd. 1 Die Prophezeiung der Mäuse
- Fiedler Arkady DziÄkujÄ Ci, Kapitanie
- Zniknięcie słonia
- Cartland_Barbara_ _W_plomieniach_milosci
- śÂw. Tomasz z Akwinu 29. Suma Teologiczna Tom XXIX
- Roberts Nora Przerwana gra(1)
- 028.Miller_Linda_Leal_Smiale_posuniecia
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- agnos.opx.pl