[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mnie tu znajdziesz. - odparł. Wobec takiego obrotu
sprawy całe moje zadanie sprowadzało się do kupna
żaglowca. Miałem jeszcze sto sztuk złota od ojca.
Udałem się więc do portu. Kupno łodzi nie jest wcale
taką prostą sprawą. Jest tak dlatego, że mało jest ludzi
chcących ją sprzedać. W końcu jednak udało mi się
znalezć rybaka chcącego przejść na emeryturę.
Dobiliśmy targu. Dałem całe swoje złoto i spisałem
umowę na płacenie starcowi stałych procentów od zysku.
Nie miałem mu nawet zamiaru mówić, że nie trudnię się
rybołówstwem. Wróciłem do tawerny po starego
żeglarza. Weszliśmy na pokład mojego nowego nabytku.
- Zaprawdę, jesteśmy szaleni. - rzekł. - Ale co tam,
możemy płynąć. Zamierzam zamieszkać w Valibeku.
Jestem Meug. - dodał.
- Rakat z Agrijetu. Mój cel podróży jest nieistotny. -
powiedziałem. Przedstawiłem resztę kompanii i zapadła
decyzja o wypłynięciu.
68
Rozdział XVI - Valibek
Woda jest pięknym żywiołem. Uświadomiłem sobie to
zaraz po wypłynięciu. Pięknym, ale niebezpiecznym. Z
pozoru spokojna toń w czasie burzy przekształca się w
falującą śmierć. Tak sobie leżałem na dziobie i
rozmyślałem. W pewnym momencie zauważyłem
chmury na kursie. Pobiegłem do sterówki.
- Chyba mamy kłopoty. Będzie burza. - powiedziałem.
- Nie takie rzeczy już w życiu oglądałem. Zwińcie żagle.
- rzekł Meug. Zrobiłem, co było trzeba. Akurat, kiedy
uporałem się z ostatnim żaglem zaczął padać deszcz.
Zszedłem pod pokład, dołączając do Xaomei i
O Kaugega. Po pewnym czasie przyszedł też Meug. W
ciągu dosłownie kilku minut statek rozkołysał się tak, że
prawie dotykał burtami wody. Jakoś udało nam się
przetrzymać burzę. Wyszliśmy na pokład, obejrzeć
zniszczenia. Wyglądał jak prawdziwe pobojowisko.
Połamane maszty, podziurawione żagle. Na środku stała
dziwna istota. Była to forma życia bardzo
przypominająca ludzi, tyle, że o niebieskiej skórze i
głębokich, granatowych oczach.
- Tego się obawiałem. Ludzie morza. Kryć się!!! -
wrzasnął Meug i uciekł pod pokład. Z ręką na rękojeści
miecza podszedłem do istoty.
- Wyglądasz na inteligentnego. Mówisz we wspólnym? -
spytałem.
- Owszem. Jestem Taon. Jak słusznie zauważył twój
towarzysz, należę do rasy nazywanej na kontynencie
 Ludzmi Morza . Gdyby to ode mnie zależało, wszyscy
69
byście już nie żyli. %7łeglarze sami nie wiedzą, czego się
obawiali. Bali się mojej rasy, a powinni bać się
sztormów nawiedzających te wody. Jako gatunek nie
pomagamy z zasady innym. Dlatego każdy, kto tędy
próbował płynąć, zginął. Z wami jest inaczej, ale
zawdzięczacie to tylko sobie. - rzekł.
- Jak mam to rozumieć? - spytałem.
- Jesteś magiem wody. Sam sobie odpowiedz. - odparł
Taon i skoczył w głębiny. Tak. Wiedziałem o co mu
chodziło. Woda, jako mój naturalny żywioł nie mogła
mnie zabić. Logiczne, ale i niezwykłe zarazem. Dalsza
podróż upłynęła nam dość spokojnie. W bardzo krótkim
czasie dotarliśmy do brzegów Valibeku.
- Ląd! Ziemia na kursie! - wrzasnął podekscytowany
Meug. Przybiliśmy do brzegu i za pomocą szalupy
ratunkowej zeszliśmy na ląd. Valibek to piękna kraina.
Lasy klimatu przypominającego ziemską tundrę z
wieczną zmarzliną ukrytą pod warstwą gleby. Do
obrazka bardzo pasowała jeszcze rozległa, piaszczysta
plaża. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że
było tam zimno.
- Ja tu zostaję. Zamierzam osiąść tutaj z dala od
cywilizacji. - powiedział Meug.
- Dobrze. Wobec tego żegnaj i powodzenia. - odparłem.
Każdy wyruszył w swoją drogę i nie dane nam było
więcej się spotkać. Nawet jakoś nie żałowałem.
Wyruszyliśmy dalej, mając tylko mapę z jakichś
starodruków i własną wiedzę. A może raczej niewiedzę,
bo cierpieliśmy wszyscy na chroniczny brak wiadomości
o krainie przez nas przemierzanej. I, oczywiście wkrótce
zaczęły się kłopoty. Zostaliśmy okrążenie przez jakieś
prymitywne istoty. Na dodatek nie znające wspólnego.
70
Najwyrazniej zostaliśmy uznani za intruzów, gdyż
prymitywy zaatakowały nas swymi dzidami. Ostrze
Zmierci wyraznie ucieszył się takim obrotem sprawy.
Zresztą ja także. Kolejne dusze stały się już teraz moim
nałogiem. Garść amfetaminy dodała mi sił. Z
zadowoleniem wyrwałem miecz z pochwy. Z radosnym
okrzykiem na ustach ruszyłem do natarcia. Xaomea i
O Kaugeg miotali czarami. Zaklęcie za zaklęciem, cios
za ciosem padały na glebę kolejne istoty. W pewnym
momencie zauważyłem jednak, że jesteśmy zamknięci w
jakiejś magyicznej powłoce. Zacieśniła się, tak, że
staliśmy przyciśnięci do siebie. Potem uformowała się w
bańkę, która zaniosła nas do wioski prymitywnych istot.
Wpadliśmy do jednej z chat, w której bańka prysła.
Przed nami stał człowiek. Z krwi i kości.
- Witam. Zdaje, się że jestem jedyną osobą w tej wiosce,
mówiącą we wspólnym. - powiedział.
- Dlaczego nas zaatakowano? I jakim cudem dostałeś się
na wyspę? - spytałem.
- Mam kilku przyjaciół wśród Ludzi Morza. Kiedy tu
dotarłem wraz z towarzyszami mieliśmy w zamiarze
wydostać się z tego świata. Zapewne wiecie o takiej
możliwości. Jednak tylko ja przeżyłem ten proces. -
rzekł.
- My jednak zamierzamy dostać się do doliny i
wyruszyć. Nie cofniemy się przed tym. - odparłem.
- Ja bym to zakwestionowała... - powiedziała Xaomea.
- Nic z tego, skoro już tu jesteśmy, to dopniemy swego. -
powiedział na to O Kaugeg.
- W takim razie będę waszym przewodnikiem. Znudziło
mi się życie wśród tego ludu, który daje się omamić
prostymi sztuczkami. Dla bezpieczeństwa lepiej nie znać
71
imion pozostałych. Igramy bowiem z Raugiem. - rzekł
przewodnik. Przystaliśmy na to. Szczególnie, że mu nie
ufałem. Podróż na wschód szła nam dość dobrze.
Właściwie można było narzekać tylko na zimno, ale
odpowiednia ilość bimbru załatwiała sprawę. Jednak
dość szybko okazało się, że to tylko złudny spokój.
Zostaliśmy zaatakowani przez pięć bardzo dziwnych
stworzeń. Nie miały jednolitej formy. Wyglądem
przypominały ziemskie ameby. Wyraznie rysowała się
tylko pokryta śluzem czaszka. Patrzyły z niej złowrogie,
białe ślepia. Schowałem się za drzewo, gdzie połknąłem
garść amfetaminy, zapijając czystą kofeiną. Poczekałem,
aż zacznie działać, podczas gdy moi towarzysze rzucali
czary ochronne. Wypadłem na wroga z morderczym
krzykiem. Ostrze Zmierci zadzwięczał radośnie przy
wyrywaniu go z pochwy. Taniec ze śmiercią. Uderzyłem
na pierwszego stwora. Odciąłem to, co zdawało się być
kończyną. Natychmiast wyrosła nowa.
- Celuj w oczy, towarzyszu! - wrzasnął  przewodnik . [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum