[ Pobierz całość w formacie PDF ]

napotykali, tylko że ta nie była pusta. Na szczycie pagórka stał mały domek usadowiony na
krótkich pionowych palach. Zbudowany został ze zgrzebnie ciosanych bali, a dach miał pokryty
mchem. Jedyne okno było ciemne. Nie słychać było żadnych oznak życia, z komina nie leciał
dym.
Konstantin stał na brzegu wysepki w wysokiej trzcinie. Monk dołączył do niego.
Chłopiec wskazał na chatkę.
- To schronienie myśliwych. Takie chaty są rozsiane po całych górach.
- Sprawdzę, czy jest tam bezpiecznie - powiedział Monk. - Zostań tutaj.
Wspiął się na pagórek i obszedł chatkę. Trawa sięgała mu do pasa. Wyglądało na to, że nikt
tu nie zaglądał od wieków. Domek miał jedno okno zabite deskami od wewnątrz. Monk
zauważył mały pomost bez żadnej łódki. Ale dostrzegł też płaskodenną łódz z ostrym dziobem
porzuconą w trzcinach obok. Jej połowa była pokryta mchem, lecz wyglądało na to, że nadaje się
jeszcze do wykorzystania.
Monk wrócił na przód chaty. Drzwi nie były zamknięte na zamek, ale deski się wypaczyły i
musiał mocno naprzeć, czemu towarzyszyło skrzypienie zawiasów. Wnętrze było ciemne i
zatęchłe, ale przynajmniej suche. Chata miała tylko jedną izbę. Podłogę stanowiły sosnowe deski,
na których rozrzucono trochę siana. Zobaczył stolik i cztery krzesła, a pod ścianą stare komody z
nieheblowanych desek. W chatce nie było kuchni. Posiłki najprawdopodobniej przygotowywano
bezpośrednio w kominku, gdzie leżało kilka żeliwnych garnków i patelni. Monk dostrzegł stos
suchego drewna.
Całkiem niezle.
Podszedł do drzwi, wychylił się i machnął ręką na dzieci, by weszły.
Nie bardzo podobał mu się pomysł przestoju w ucieczce, ale wszyscy musieli trochę
odpocząć. Zaryzykował rozpalenie ognia w kominku, by wysuszyć ubrania i buty i ogrzać nieco
chatę na najzimniejszą część nocy. Po odpoczynku i wysuszeniu ubrań wyruszą przed świtem.
Może nawet uda się wykorzystać łódz.
Gdy Konstantin pomagał przy rozpalaniu kominka, pozostała dwójka dzieci rozsiadła się na
podłodze i przytuliła do Marty. Zapałki znalezli w zabezpieczonym woskiem pudełku, a stare,
wysuszone drewno łatwo zajęło się płomieniem. Ogień szybko zaczął buzować w kominku.
Przeszukując stare komody, Konstantin znalazł żyłkę i haczyki na ryby, zardzewiałą lampę z
odrobiną nafty, duży nóż myśliwski i pół pudełka nabojów do dubeltówki. Innej broni nie
znalazł. Z szafy chłopiec wyciągnął kilka pożółkłych egzemplarzy magazynów dla mężczyzn,
które Monk szybko skonfiskował i użył jako rozpałki. Na górnej półce odkryli cztery złożone
koce.
Konstantin rozdał koce i wskazał na pakunek należący do Monka. Na jego dozymetrze
osobistym kolor wyświetlacza zmienił się z białego na różowawy.
- Promieniowanie - mruknął Monk.
- Zakład przetwórczy, który skaził jezioro Karaczaj, zatruwał także ziemię. - Konstantin
skinął głową, wskazując na północny wschód.
I skażeniu uległy też wody gruntowe, pomyślał Monk. A dokąd one spływały z okolicznych
wzgórz? Spojrzał w kierunku zabitego deskami okna, wyobrażając sobie bagno za ścianą.
Potrząsnął głową. A cały czas myślał, że musi się martwić jedynie o atak tygrysów ludojadów.
19.04
Piotr siedział przed kominkiem otulony kocem. Jego buty suszyły się na progu paleniska, a
ubranie wisiało na żyłce do łowienia ryb. %7łyłka była tak cienka i niewidoczna, że spodnie i
koszula wyglądały, jakby same unosiły się w powietrzu.
Podobały mu się trzaskające i tańczące płomienie, choć dym już nie tak bardzo. Kłębił się i
unosił do komina jak żywa istota zrodzona z ognia.
Zadrżał i przysunął się do jasnych płomieni.
Wychowawczyni w szkole opowiadała im bajki o Babie Jadze, która mieszkała w ciemnym
borze w drewnianej chacie na kurzej stopce. Czarownica polowała na dzieci i je zjadała. Piotr
przypomniał sobie, że ten domek też stoi na słupach. A może to też jest dom jakiejś czarownicy,
która zaczaiła się na nich gdzieś w pobliżu?
Jeszcze bardziej podejrzliwie wpatrywał się w dym. A czy ta czarownica nie miała czasem
jakichś niewidzialnych służących, którzy jej pomagali?
Rozejrzał się dookoła, ale nie dostrzegł niczego poruszającego się samodzielnie w powietrzu.
Tańczące płomienie rzucały cienie na izbę, więc trudno było powiedzieć, czy coś się tu nie
czaiło.
Przybliżył się jeszcze bardziej do płomieni. Cały czas wpatrywał się w kłębiący się dym.
Zaczął się bujać lekko w miejscu, by wyzbyć się obaw. Marta przysunęła się i objęła go.
Wtulił się w nią plecami. Silne ramię przyciągnęło go jeszcze mocniej.
Nie bój się.
Jednak to nie był strach. Poczuł swędzenie wewnątrz czaszki, jakby maszerowało w niej
tysiąc pajączków. Wpatrywał się w dym, wiedząc, że on stanowi zagrożenie, bo uchodząc przez
komin, daje znak Babie Jadze, iż dzieci są w chacie. Serce Piotra mocniej zabiło. Nadchodziła
czarownica. Czuł to. Jeszcze szerzej otworzył oczy. Szukał w dymie oznak niebezpieczeństwa.
Marta pohukiwała cicho, starając się dodać mu otuchy, ale to nie na wiele się zdawało.
Nadchodziła czarownica, by ich zjeść. Byli w niebezpieczeństwie. Dzieci w niebezpieczeństwie.
Ogień wystrzelił i przestraszył chłopca, który podskoczył lekko. Wtedy poznał prawdę.
Nie chodziło o dzieci, tylko o jedno dziecko.
I nie o żadne z nich, ale o inne.
Piotr wpatrywał się w dym, przenikając wzrokiem ciemność w poszukiwaniu prawdy. Gdy
dym zakłębił się, by uciec przez komin, dostrzegł, kto jest w niebezpieczeństwie.
Jego siostra. Sasza.
11.07
Waszyngton, D.C. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum