[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nimowość. Zanim Mark wróci do domu, ona pozna już wynik, zdoła ochłonąć i przyjmie
odpowiednią strategię.
Myśl, że test może wypaść negatywnie, powinna ją uspokoić, lecz jedynie zepsuła
jej humor. Pomyślała, że jeśli naprawdę wypadnie negatywnie, ujmie swoje przeżycia w
anegdotę, którą opowie jutro Markowi przy kolacji. Wyjawi mu, jak bardzo się obawiała,
pozna jego reakcję, przewącha temat.
Dwie godziny pózniej stała w łazience, trzymając w dłoni opakowane w celofan
pudełeczko tak ostrożnie, jakby było tykającą bombą. Do dzieła, powiedziała sobie, z
samego patrzenia nic nie wyniknie.
Zdjęła opakowanie i otworzyła pudełko. Jak zwykły kawałek plastiku może się
przeistoczyć w ostrą krawędz brzytwy, na której balansuje całe jej życie?
Przysiadła na klapie sedesu, trzymając test na udzie, i w napięciu czekała na wynik.
Jeszcze dwie minuty. Gdyby ktoś jej powiedział, że będzie żyła jeszcze dwie minuty,
wydawałoby się to ledwie okruchem czasu, jakim cudem więc zdołał się on teraz rozcią-
gnąć do niewyobrażalnych rozmiarów?
Sprawdziła okienko testowe. Bardzo dobrze, jedna niebieska kreska. Zatem test
działa prawidłowo. Teraz należy zaczekać na drugie okienko. Czekała chyba całą
wieczność. Nic. Wstała, rzuciła test na półeczkę i płacząc, wybiegła z łazienki.
Tyle napięcia i niepokoju na próżno. Powinna chyba czuć ulgę! Zyskała trochę
czasu, by pomyśleć, zaplanować, dowiedzieć się, co o tym myśli Mark.
R
L
T
Nagle zapragnęła, aby był przy niej. Chciała czuć dotyk obejmujących ją silnych
ramion, rąk głaszczących czule jej włosy. Wyjęła chusteczkę i głośno wytarła nos. Po-
winna wyjść z domu, ochłonąć, zaczerpnąć świeżego powietrza. Mogłaby na przykład
pojechać po gazety. Mark lubił czytać niemal wszystkie, od poważnej prasy po brukow-
ce, głównie po to, by się dowiedzieć, czy jego podopieczni budzą zainteresowanie dzien-
nikarzy.
Wróciła do łazienki, żeby wyrzucić test do kubła, i jeszcze raz na niego spojrzała.
Zszokowana, upuściła go do umywalki. Zabrakło jej tchu, łzy zamazały ostrość jej wi-
dzenia! Przetarła oczy brzegiem podkoszulki i jeszcze raz obejrzała test. Dwie niebieskie
kreski.
Podeszła do okna, gdzie było znacznie jaśniej. Wzrok jej nie mylił. Owszem, druga
kreska w porównaniu z pierwszą była niewyrazna, ale bez wątpienia kreski były dwie.
Najwidoczniej hormony są na razie ledwie wykrywalne. Nie do wiary, ale naprawdę
wszystko tam jest - niebiesko na białym, by sparafrazować znane powiedzenie.
Będę miała dziecko, pomyślała Ellie. Nasze dziecko.
Nagle stary obszerny dom wydał jej się klaustrofobicznie ciasny. Poczuła, że musi
wyjść, wystawić twarz na świeży powiew wiatru. Ogród ją wzywał; zbiegła na dół i po-
zbyła się japonek. Zaręczynowy pierścionek na palcu lewej stopy zalśnił w porannym
słońcu, gdy wyruszyła na spacer po dywanie z trawy.
Letnia przechadzka po terenie Larkford Place powinna sprawić jej przyjemność.
Odległe niepielęgnowane partie ogrodu mieniły się barwami polnych kwiatów, nad któ-
rymi unosiły się chmary motyli i brzęczących owadów. Ellie nie zauważała tych cudów.
Jej myśli pochłaniał chłopczyk o gęstych czarnych włosach jak jego ojciec i oczach ko-
loru ciepłej czekolady.
Czy tak się właśnie czuła, gdy pierwszy raz spodziewała się dziecka? Wydawało
się, że było to wieki temu, a mgła tragicznego wypadku spowiła większość wspomnień.
Pierwsza ciąża została w każdym razie zaplanowana, podczas gdy ta... była niespo-
dzianką, by łagodnie to ująć.
R
L
T
Przystanęła akurat przed rozkwitłym makiem, kołyszącym się lekko na wietrze.
Mimo oszołomienia i wątpliwości radość buchała z niej wszystkimi porami. Pragnęła te-
go dziecka. Zdążyła je już pokochać, równie mocno jak kochała...
Jej umysł wypełniły obrazy złotych loków i szerokich bezzębnych uśmiechów, lecz
czegoś brakowało. Jednego słowa. Dłonie, które gładziły jej brzuch, znieruchomiały.
Równie mocno jak kochała...
Nie. Nie teraz. Tylko nie to imię. Tego imienia nie wolno jej zapomnieć, nie wolno
go utracić. Ellie spojrzała na dom i zaczęła biec.
To wprost niemożliwe. Nie mogła przecież zapomnieć imienia własnej córeczki!
Mark wpadł do domu z wielkim bukietem zwiędłych kwiatów w ręce. Wyglądały o
niebo lepiej, zanim spędziły dwie upalne godziny na siedzeniu astona martina.
- Ellie?
Nie słyszał odpowiedzi. Pewnie wyszła do ogrodu. Biegiem puścił się do kuchni.
Podwójne drzwi, którymi zazwyczaj wychodziła, były zamknięte, a klamka przekręcona.
Pobiegł z powrotem do holu i zawołał ją jeszcze raz, tym razem głośniej. Echo jego
okrzyku zmąciło ciszę.
Może gdzieś pojechała. Ostatecznie wrócił pół dnia wcześniej, niż zamierzał.
Spojrzał na zegarek - blisko wpół do czwartej. Nie mogła pojechać zbyt daleko.
Postanowił wziąć prysznic, potem zaś położyć się i czekać. Uśmiechnął się i pokonując
po dwa stopnie naraz, pognał do łazienki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum