[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kiedyś dziewczynę, która wyznała śmiało, że podnieca ją zwierzęce kopulowanie, a jego podnieciło to,
że mu o tym powiedziała. Jednak w trakcie, gdy spełniał jej prośbę, poczuł cień wstrętu, który przyszedł
nie wiadomo skąd i zepsuł mu przyjemność.
131
Jonathan rzucił kolejnym kamieniem, a gdy usłyszał
chlupnięcie, daleko, w ciemnej wodzie, sięgnął do kieszeni i znów sprawdził komórkę. Telefon
połyskiwał w jego ręku niczym martwa ryba. Zamachnął się...
Megi stoi na dnie rybackiej łodzi i myśli o zboczeńcu. Jeśli jakiś
czai się w lesie przy ścieżce wiodącej na plażę? Postrach dzieciństwa uwspółcześniony w postaci
 karka" - krępego potwora
o szeroko rozstawionych nogach i wąskich horyzontach?
Megi gramoli się z łodzi i rusza w stronę ciemnego leju
wyjścia. Po plaży kręcą się dwie, może trzy osoby; gdyby coś
się stało, nie usłyszeliby jej krzyku. Dociera do drewnianego
chodnika. Przed nią ciemny las i wydmy, za nią - pojedyncza, wysoka sylwetka.  Przepuścić go?
Pobiec przed nim?"
Jonathan ruszył w stronę wyjścia z plaży, które ledwo majaczyło na tle wydm. Po ubitej drodze, gdzie
plaża graniczyła z morzem, brnięcie w sypkim piachu wydało mu się męczące. Znów spojrzał na telefon,
którego nie wrzucił w końcu do wody, tylko wsadził do kieszeni z jękiem zawodu.
Ruszył przed siebie, oddalając się od morza, w ślad za czyjąś drobną sylwetką. Pomyślał, że zakopie
telefon.
Walka z samym sobą, żeby oprzeć się pokusie nawiązania z Andreą kontaktu po tym, jak zamilkła, zrażona
jego milczeniem, wykańczała go. W końcu założył się sam ze sobą: jeśli zdoła napisać esemesa do
Andrei, zanim szczupła sylwetka, którą miał przed sobą, zniknie w ciemnym gardle wejścia na plażę - to
go wyśle.
Wyciągnął komórkę i zaczął stukać w klawisze. Skasował i napisał od nowa. Stęknął, przetarł oczy
załzawione od wpatrywania się w niebieski ekranik. Zaczął od nowa.
Megi ogląda się, na wszelki wypadek wyjmuje z kieszeni
telefon komórkowy, szybko wybiera numer męża i ustawia
palec na przycisku  dzwoń". Coś, co wydawało się na początku grą wyobrazni, kontrolowaną
zabawą w  a-ku-ku" -
ona i archetypowy zboczeniec - niepostrzeżenie przerodziło
się w dotkliwy lęk.
Idący za nią mężczyzna świeci w ciemności swoim telefonem.
Megi przyspiesza.  %7łeby tylko Jonathan miał włączoną
komórkę, żeby tylko miał..." - trzęsie się pod cienką kurtką
i zaraz sama siebie uspokaja. "Na pewno ma, przecież się
z nią nie rozstaje".
Z tą myślą Megi wskakuje w ciemność.
 Wyślij" - wilgotny z emocji palec Jonathana wcisnął
klawisz w telefonie, a on sam podniósł do góry głowę.
Wiadomość, którą wysłał, szybowała tam, gdzie właśnie patrzył - w oczy kochanki, brązowe tęczówki
pod ciemnymi rzęsami i włosami, tak różnymi od delikatnych blond włosów żony, które odziedziczyły po
niej dzieci.
A więc znów był na łasce Andrei.
Ruszył przed siebie ciemnym lasem, którego szum zagłuszył kroki idącej przed nim kobiety. Dotarł do
oświetlonej latarniami drogi i wyjął z wahaniem telefon. Serce łomotało w rytmie disco polo, którego
dzwięki rozsadzały pobliską piwiarnię. Spojrzał na ekranik. Andrea odpisała!
5
Psy P. walczyły o terytorium. Miasto, w którym przyszło im żyć, zmagało się z taką biedą, że nikt nie
chciał już karmić czworonogów. Wyrzucane na ulice, próbowały wyjadać resztki ze śmietników, ale te
były już zajęte przez bandy bezdomnych - ludzi lub psów. Pudle, pekińczyki, ratlerki ginęły rozrywane
zębami głodnych wilczurów, dobermanów i najgrozniejszych z ulicznych zabijaków
- owczarków kaukaskich. Stanowiły marne pożywienie, ale duże psy ćwiczyły na nich ten ruch łba,
szybkie potrząśnięcie, po którym następowała cisza, a z pyska ciekła ciepła krew.
Podążając za psami, które ciągały go po śmierdzących zaułkach miasta, Jonathan pisał z kolanami
przykurczonymi pod stolikiem, który zamiast czterech zwykłych nóg miał irytujące trzy słupki. Drugą
narrację snuł w esemesach do Andrei. Jej odpowiedzi w upale zle wentylowanego pokoju urastały do
wizji wodzonego na pokuszenie Szymona Słupnika. Znękany niespełnieniem, nie wierząc, że się zgodzi,
Jonathan zaproponował w końcu kochance, by przyjechała na weekend do Warszawy.
Odpowiedziała krótkim:  tak", a on wyskoczył zza stolika, obijając sobie piszczel. Zamknął Psy P. w
laptopie i wyszedł z pokoju. Szedł pod prąd dzieciatych grup, obijał się o parawany i dmuchane pontony,
ocierał o rozgrzane ciała w  japonkach". W pamięci przeglądał grafik rodzinnych planów: po powrocie
znad morza mieli zostawić dzieci matce Megi i pojechać na kilka dni na Mazury, w zastępstwie kursu
nurkowania, który sobie wymarzył.
134
Zatrzymał się przed wypożyczalnią rowerów. Oparł się o żerdzie prowizorycznego płotu i zaczął
mechanicznie obrywać resztki kory.
- Rower dla pana? - zagaił wyrostek w czerwonej bejsbolówce.
Jonathan pokręcił przecząco głową. Mógłby powiedzieć żonie, że chce mieć spokój do pisania i
przenieść się do mieszkania ojca do czasu, gdy ten nie wróci z Chorwacji.
Teściowa pomogłaby Megi przy dzieciach, a on spędziłby ten czas z Andreą.
- J a k nie chce roweru, to czego stoi? - głos chłopaka podniósł się dziwnie pod koniec zdania.
 Mutacja" - skonstatował odruchowo w myślach Jonathan i wrócił do wspomnienia dzisiejszego
poranka: Megi przytuliła się do niego, zachęcając, by w nią wszedł, a on udał, że śpi. Skuliła się po
drugiej stronie łóżka. Spod przymkniętych powiek widział jej włosy, a na nich staranny dotyk nożyczek
fryzjera. Naraz strasznie zatęsknił
za widokiem śladu własnych rąk burzących w kochaniu włosy Andrei!
Z budki z napisem  Rowery po 5 zł" wychynął krępy mężczyzna w hawajskich galotach, wytatuowana na
plecach syrenka walczyła o miejsce z kępą włosów.
- Pan sobie życzy? - zapytał.
 Megi, Megi..." - koło w myślach Jonathana przyspieszyło, słowa zlały się, jak w ruchu ruletki.
- Jak nie po rower, to co tu stoi? Odsunąć się od ogrodzenia!
Wyrostek, ośmielony obecnością szefa, zrobił krok do przodu.
- No! - rzucił spod daszka.
- Co za  no"? - skarcił go zimno Jonathan, zanim odszedł.
135
Gdyby Megi popłakała się z rozczarowania albo porządnie zezłościła, byłoby mu lżej. Ale ona
powiedziała tylko: J a k musisz pisać, to musisz". O mało nie krzyknął:  Nie, nie muszę, walcz o mnie!
Wyjedzmy, tak jak planowaliśmy".
Pomogła mu spakować laptopa i czyste ubrania, zapyta
ła nawet, czy nie podwiezć obiadu, gdy będzie w okolicy.
- Nie! - wyrwało się Jonathanowi.
Spojrzała na niego zdumiona, a on schylił się, by dopiąć torbę, i w tym skłonie wyrzucił z siebie:
- Muszę się oderwać od rzeczywistości.
- Rozumiem - dobiegł go jej rozbawiony głos.
Najtrudniej było pożegnać się z dziećmi. Cmoknęły go, chcąc szybko wrócić do babci, która uczyła ich
grać w pokera, ale Jonathan uczepił się ich i ściskał, aż Megi zawołała ze śmiechem:
- To może jednak z nami zostaniesz?
Jonathan postawił na podłodze Tomaszka i zarzucił na ramię torbę z laptopem.
-  Niech moc będzie z tobą!" - Antosia podniosła rękę w geście Lorda Vadera, a brat jej zawtórował.
Jonathan cmoknął Megi w czubek głowy, pomachał od progu teściowej i nie ociągając się, wyszedł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum