[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tylko piętrząc jeszcze większe trudności, w miarę jak będą
opuszczały ich siły.
Erin spojrzała na ponurą minę Cole'a. Bez słowa odwróciła
się plecami do filmów, na których zapisała swoją pierwszą
niepowtarzalną reakcję na nieznany krajobraz wyżyny
Kimberley.
- Czy w przenośnej lodówce zostało trochę wody? -zapytał
Cole.
- Tak.
- Przelej ją do pustej manierki, którą znajdziesz pod
siedzeniem. Jeśli ciężko będzie ci to zrobić tak, żeby nic nie
rozlać, pomogę ci.
Zanim Erin skończyła przelewać wodę, podszedł do
samochodu z ciężkim plecakiem i strzelbą. Włożył jedną
koszulę khaki, a drugą zapakował do plecaka. Potem patrzył, jak
Erin ostrożnie wlewa ostatnie krople wody do manierki. Kiedy
zakręciła naczynie i oddała mu je, zważył je ze zdziwieniem w
rękach.
- Prawie dwa i pół litra -stwierdził. -Dobrze.
Nie wspomniał, że taka ilość wody zaspokoi tylko niewielką
część ich dziennego zapotrzebowania. Przypiął manierkę do
parcianego pasa. Po drugiej stronie zwisała inna duża manierka,
również zawierająca ponad dwa litry wody.
- Odepnij swoją manierkę i zdejmij pas -nakazał,
wyciągając rękę.
- Poniosę ją sama.
- Daj mi.
- Cole ...
- Nie -przerwał jej stanowczo. -Jestem od ciebie trzy razy
silniejszy. Daj mi ją.
Erin spojrzała w jego szare oczy i zrozumiała, że spór
niczego nie da. Co gorsza, zmarnują tylko energię. Oddała
Cole'owi manierkę i rzuciła pas na ziemię. Odruchowo podeszła
do samochodu i wyjęła torbę z aparatem. Natychmiast
uświadomiła sobie, co robi, i odłożyła torbę na miejsce. Wróciła
do Cole'a z pustymi rękami.
- Tak mi przykro -powiedział, lekko gładząc ją po
policzku.
- To z przyzwyczajenia. Ale przecież nie możemy go zjeść
ani wypić, ani z niego strzelać, więc jest nam niepotrzebny,
prawda?
- Tak. Wing zwróci ci wszystko, co tu zostawisz.
Skinęła głową. Nawet gdyby przeżyła i doczekała dnia,
kiedy Wing odkupi jej sprzęt, nie da się odzyskać już
zrobionych zdjęć. Erin odsunęła od siebie tę myśl, bo wcale nie
podnosiła jej na duchu.
Cole sprawdził wskazania kompasu i ruszył w górę łożyska
strumienia swobodnym, długim krokiem, ani szybkim, ani
wolnym. Erin podążyła za nim, starając się nie zwracać uwagi
na pot spływający po ciele i żar bijący falami od spieczonej
ziemi. Przeszli w górę wyschniętego koryta niecałe trzy
kilometry, kiedy Cole skręcił w bok i wszedł pod ciemny,
aksamitny cień, zalegający pod jednym z wapiennych wzgórz.
Była to bardziej nisza niż jaskinia, ale dawała schronienie i był z
niej dobry widok w dół wąwozu. Na nierównej skale widać było
rysunki. Tam, gdzie kiedyś płonęło ognisko, skałę znaczyły
czarne języki sadzy.
- Aborygeni -powiedział Cole, rozglądając się. -Musieli tu
obozować w porze deszczowej.
Erin patrząc na piktogramy zapomniała o upale.
Zastanawiała się, jak by je sfotografowała, gdyby miała przy
sobie aparat.
- Tutaj nikt nas nie dostrzeże z powietrza. Do zmroku
będziemy bezpieczni -powiedział Cole. Kiedy odwrócił wzrok
od rysunków, dostrzegł tęskne spojrzenie Erin. -Może cię
pocieszy, że w całej Australii są tysiące takich miejsc. To nie
jest twoja ostatnia szansa sfotografowania starego obozowiska
aborygenów.
Skinęła głową. Nie wiedziała, czy Cole wierzy we własne
słowa, które sugerowały, że przeżyją, nie zginą. Nie zapytała go
o to. Taka rozmowa wcale nie zwiększyłaby szans na przeżycie.
- Te rysunki rąk robią niesamowite wrażenie -powiedziała.
- To święte miejsce.
- Naprawdę? -Erin przyjrzała się piktogramom z nowym
zainteresowaniem.
- Każde miejsce, które chociaż trochę się różni od
otoczenia, jest dla aborygenów święte. Wszystkie zródła,
dziwnie ukształtowane skały, wszystko, co nie jest porośniętą
spinifeksem równiną albo wzgórzami, pokrytymi z rzadka
eukaliptusami. -Blackburn zrzucił plecak i rozprostował
ramiona. -Nie musimy się martwić, że ktoś tu wpadnie z wizytą.
Nikt tu nie obozował od pojawienia się na kontynencie białego
człowieka.
- Skąd wiesz?
- Nie ma potłuczonych butelek i puszek po piwie. -
Wskazał na plecak. -Użyj go jako poduszki. Jeśli potrafisz,
zaśnij. Przed nami długa noc marszu.
- Cała noc. Tak bardzo się boisz, że ktoś nas zauważy?
- Jeśli będziemy spali w dzień, a maszerowali nocą, będzie
nam potrzeba mniej wody.
Erin po krótkim wahaniu zdecydowała się zadać pytanie,
chociaż obiecywała sobie, że tego nie zrobi, bo odpowiedz i tak
nic nie zmieni.
- Ile czasu zajmie nam droga do Gibb River?
- Cztery dni, jeśli nam się poszczęści. Bardziej
prawdopodobne, że będzie to sześć dni. Druga połowa trasy jest
cholernie ciężka, a w dodatku będziemy już wyczerpani.
- Na ile czasu starczy nam sił?
- Jeśli nie znajdziemy wody i wypijemy tylko tę z
manierek, jutro skończy nam się zapas. Pojutrze ledwie
będziemy trzymać się na nogach. -Cole usiadł, oparł się o skałę i
nasunął kapelusz na oczy. -Jeśli dopisze nam szczęście,
znajdziemy jakiś nie zaznaczony na mapie przeciek. Jeżeli nie,
są inne sposoby.
Zanim Erin zdążyła zapytać, co to znaczy, Cole zasnął. Nie
przypuszczała, że i jej się to uda, ale przejście tych niewielu
kilometrów bardzo ją wyczerpało. W ostatniej chwili przed
zapadnięciem w sen poczuła ulgę, że już dzisiaj nie będzie
musiała wędrować w okrutnym słońcu ..
Obudziła się dopiero, kiedy Cole obok niej się poruszył. Po
natężeniu światła domyśliła się, że jest pózne popołudnie. Blada,
prawie niewidoczna błyskawica przecięła ciemnoszare niebo.
Wisząca nad całą krainą rzeka chmur zmieniła się w zwartą,
skłębioną pokrywę, która nie przynosiła wspaniałej, chłodnej
wilgoci deszczu, tylko nie pozwalała ziemi ostygnąć.
- Jesteś pewien, że tu kiedykolwiek pada? -zapytała Erin
przełykając ślinę w zaschniętych ustach.
- W końcu kiedyś zacznie. Ale nie dzisiaj. Chmury za
kilka godzin znikną. To tylko ciche błyskawice. -Podniósł się,
podał rękę Erin i pomógł jej wstać. -Więcej przejdziemy, jeśli
wyruszymy jeszcze przed zmrokiem.
Cole włożył na ramiona plecak. Erin wyszła za nim ze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum