[ Pobierz całość w formacie PDF ]

walczących z dwoma opętanymi strażnikami bramy. %7łołnierze z pająkami na głowach, mimo że
poruszali się niezręcznie, dawali radę parować uderzenia strażników, a nawet wyprowadzali ataki.
Wojskowy dokonał przeglądu swoich ludzi. Mógł liczyć na siedmiu. Rzut oka w ciemności dookoła
wystarczył, by zrozumieć, że było ich zbyt mało.
Wycofujemy się! Odwrót! Trzymajcie pochodnie i lampy w ich stronę! Prędzej!
Większość żołnierzy błyskawicznie wykonała rozkaz. Jednak jednemu z opętanych udało się
strącić, nagłym wypadem, hełm z głowy toczącego z nim bój strażnika. Na gołą głowę mężczyzny
natychmiast wskoczył pająk i zatopił swe odnóża w jego czaszce przy wtórze wyraznego odgłosu
pękających kości. %7łołnierz padł na kolana i trwał tak przez chwilę, po czym wstał z takim samym
pustym wzrokiem, co inni opętani, i poszedł za swym niedawnym przeciwnikiem.
Cofamy się! Zaraza! rozkazywał Torion. Obrzucił wzrokiem najbliższe otoczenie.
Oczyścić te budynki!
Ze wskazanych przez niego domów dobiegły jednak krzyki i generał zrozumiał, że jest już zbyt
pózno, żeby pomóc mieszkającym tam ludziom. Klnąc, wycofywał się przez chwilę, po czym
przystanął, wpatrzony w jedno z okien.
Ty tam! zawołał przerażonego żołnierza. Daj lampę! Szybko, człowieku!
Prawie wyrwał ją z rąk swego podkomendnego i wrzucił do środka domu przez okno. Mosiężna
lampa zbiła szybę. Z rozbitej lampy wylała się oliwa.
Buchnął ogień, ogarniając natychmiast wiszącą w oknie zasłonę.
W świetle płomieni Torion po raz pierwszy mógł dokładnie przyjrzeć się pająkom.
Takich jak one nie widział nigdy wcześniej, choć wydały mu się nieco podobne do legendarnych
Tkaczy. Zrozumiał jednak, że stworzenia te były po prostu groteskowymi demonami, i skoro
odstraszał je ogień, chciał go mieć wokół jak najwięcej.
Nawet kosztem pożaru w całym mieście.
Drugą lampę do tamtego budynku! rozkazał, nie troszcząc się o tych, którzy mogli
być wewnątrz. Wiedział, że albo już nie żyli, albo spotkał ich los gorszy niż śmierć.
Budynki po obu stronach ulicy stanęły w ogniu. Płonęło kilka obrzydliwych pająków. Reszta
wycofała się przed płomieniami.
Torion obawiał się, że nieustannie padający deszcz może zgasić pożar razem z resztką nadziei
obrońców. Jak dotąd jednak jego plan wydawał się działać. Pająków nie przybywało. Krążyły
bezładnie wokół, jakby nie wiedziały, co robić dalej.
Wtem jeden z ludzi generała jęknął i padł na ziemię. Oficer odwrócił się i zobaczył nad nim
człowieka na pierwszy rzut oka wyglądającego tak samo, jak reszta strażników. Dopiero gdy
podniósł głowę, generał zobaczył, że hełm nie leży na nim równo, jakby coś pod nim ukrywał.
Zanim ktokolwiek zdołał zareagować, opętany żołnierz zdarł hełm z głowy ogłuszonego strażnika.
Z pleców napastnika zeskoczył pająk, który wylądował na leżącym człowieku i natychmiast wbił
mu w głowę swe odnóża.
Torion pojął, że grożące miastu niebezpieczeństwo było o wiele poważniejsze, niż dotąd myślał.
Opętany żołnierz nie przyszedł od strony bramy. Zaszedł ich od strony centrum miasta.
Generał zaatakował obu żołnierzy, natychmiast przebijając stojącego, po czym jednym cięciem
rozpłatał głowę leżącego wraz z uczepionym pasożytem. Inny z wojaków zabił pająka kryjącego się
w hełmie pierwszego.
Torion uwolnił ostrze miecza ze zwłok i ujrzał narastającą znów pajęczą falę.
Odwrót! Odwrót! Zaraza! Odwrót! I niech każdy przyciśnie mocno hełm do głowy!
Nieposłuszeństwo będzie karane egzekucją! Zrozumiano?!
Nie czekał na potwierdzenie. Deszcz padał zbyt słabo, by zgasić pochodnie, ale ta bitwa była już
przegrana. Torion zaklął, wiedząc, że wojsko, które ewentualnie mogło przyjść mu z pomocą,
stacjonowało daleko w centrum miasta. Sam ich tam wysłał na rozkaz króla.
Król! Torion chwycił jednego z żołnierzy.
Wskakuj na konia i pędz do pałacu ostrzec króla! Powiedz mu, że całe miasto jest
zagrożone! Powiedz, że potrzebujemy wszystkich dostępnych ludzi, łącznie z tymi szykującymi się
na jutrzejszą paradę. Spróbujemy je powstrzymać, jak tylko będziemy mogli!
Gdy posłaniec zniknął, krzyki rozległy się także w innych częściach miasta.
Są wszędzie mruknął doświadczony w bojach generał. Są wszędzie.
Najwięcej pająków nadciągało ze strony, z której spodziewała ich się Salene. Torion niemal zaczął
żałować, że nie kazał posłańcowi przyprowadzić tu lady Nesardo. Generał chętnie wypytałby ją o
inne szczegóły dotyczące tej podstępnej inwazji. Wyobraził sobie jednak Salene z pająkiem na
głowie. Nie, tego ryzyka nie mógł podjąć. Najlepiej będzie, jeśli Salene zostanie tam, gdzie jest. W
pałacu była bezpieczna.
Poza tym Justynian, jak tylko dotrze do niego posłaniec, z pewnością ruszy mu na pomoc...
***
Salene aż podskoczyła z przerażenia, gdy usłyszała pierwszy krzyk. To, że mogła go usłyszeć nawet
w pałacu, stanowiło złą wróżbą dla całego miasta.
Justynian wziął ją za rękę. Spróbowała zrobić z nim to samo, co wcześniej z Torionem. Tym razem
jednak jej dar nie zadziałał. Król szarpnął ją z powrotem na podest, siłą przyciągając bliżej do
siebie.
Powinnaś się uspokoić! Musimy tylko zaczekać na odpowiedni moment! Wtedy już
wszystko będzie dobrze. Zobaczysz!
Dobrze? Wasza wysokość, ale co z ludzmi? Co z tymi wszystkimi cierpiącymi
ludzmi? Tam giną niewinni!
Przez chwilę Justynian wyglądał tak samo niepewnie jak za dawnych czasów. Zadrżała mu dłoń.
Spojrzał szybko w bok, gdzie unosiło się widmo Corneliusa. Widmo, które nie mówiło słowami
mądrego Corneliusa, lecz sączyło w królewskie uszy jad Karybdusa.
Rozległ się szept. Lady Nesardo nadal nie rozumiała ni słowa. Niepokój błyskawicznie zniknął z
twarzy młodzieńca. Odetchnął głęboko i spojrzał na Salene.
Widzisz? Prawie udało ci się mnie przerobić! A będzie dobrze, tak jak mówiłem! Tak
mówi mój ojciec, a on wie, co mówi! Zawsze!
Salene raz już powiedziała Justynianowi, co spotkało duszę Corneliusa, lecz ten nie uwierzył.
Spróbowała więc po raz drugi.
Wasza wysokość, wierzę ci, że to zjawa twego znakomitego ojca, naprawdę, ale ty
też mi uwierz. Proszę. On padł ofiarą zaklęcia. Przemawia słowami złego i kłamliwego nekromanty
Karybdusa! Twój ojciec nigdy i za nic nie dopuściłby do takiej rzezi. Jego duch zmuszony jest
mówić rzeczy, których nie chce...
Czy naprawdę chcesz, żebym cię znów uciszył, lady Nesardo? Wiesz, jak bardzo cię
lubię, ale jak możesz mówić takie rzeczy o moim ojcu? Oskarżasz go, że jest czyjąś marionetką? I
to marionetką zacnego Karybdusa?
Salene zrezygnowała. Justynian albo nie potrafił, albo nie chciał uwierzyć, że ktokolwiek mógł
kontrolować jego ojca, choćby i po śmierci. Co gorsza, uważał nekromantę za swego zaufanego
doradcą.
Ciekawe, od jak dawna Karybdus planował tą przebieranką?
Coraz więcej krzyków przebijało się przez grube, pałacowe mury. Król pociągnął następny łyk wina
i poczęstował Salene. Odmówiła.
Z korytarza dobiegły ich podniesione głosy spierających się mężczyzn. Zaciekawiony Justynian
nastawił ucha. Kobieta także nachyliła się ku drzwiom, chcąc lepiej słyszeć rozmowę. Frustracja,
jaką słyszała w jednym z głosów, pasowała do jej własnego nastroju. Domyśliła się, że ktoś próbuje
ostrzec króla, lecz nie może wejść. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum