[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyciągniętą ręką. - Gdyby nasze przedsięwzięcie znajdowało się dopiero w
jego wstępnej fazie, zapewniam, że skorzystalibyśmy z pańskich fachowych
rad. Ale teraz to już tylko kwestia dokręcenia śrubek.
Wyprowadził całą trójkę na słońce, uśmiechając się serdecznie. Patrzył
za nimi aż do chwili, gdy znalezli się za bramą i mógł mieć pewność, że
niebezpieczeństwo minęło. Wtedy wydał polecenie, by zmieniono strażnika.
Nie mógł go, co prawda, wychłostać, ale mógł za to dopilnować, by ten
nieudacznik spędził pouczający rok patrolując ulice Dublina.
Londyn i Harrogate raz jeszcze Fleet Street zapadł pózny wieczór. Noc
była dość łagodna, jak na tę porę roku w Londynie; księżyc, który pojawił się
na purpurowym niebie za kopułą katedry św. Pawła, promieniował delikatnym,
ciepłym światłem. Gwiazdy były ledwo widoczne w tej księżycowej
poświacie. Wraz z postępującym mrokiem stały się na tyle wyrazne, by
przypomnieć St. Ivesowi, że wszechświat nie jest zupełnie pusty, że gdzieś
tam, pośród planet, pędzi ku Ziemi olbrzymia kometa. Napędzana słonecznym
wiatrem przemierza nieprzetarte szlaki kosmicznej próżni, ciągnąc za sobą
łukowaty ogon - miliony kilometrów brył lodu. Jutro lub pojutrze, gdy ktoś
spojrzy w niebo, by podziwiać gwiazdy, będzie mógł ją dostrzec. Czy będzie
to piękny, zapierający dech w piersiach widok - wspaniała płomienna smuga
na granacie nieba? Czy też ludzkość, która wciąż nie wyzbyła się
średniowiecznych przesądów, zadrży z przerażenia?
Z rozmyślań wyrwał go odgłos zbliżających się kroków. Przy
najmniejszej zmianie wyrazu twarzy czuł opór naciągniętej skóry pod
przyklejonymi brwiami i brodą z końskiego włosia, które, wraz z mnisią
peruką i przylepionym nosem z kitu, stanowiły bardzo stosowne przebranie.
Ujrzał nadchodzącego Beezera, dziennikarza; prowadził on ożywioną
rozmowę z jakimś jegomościem w samej tylko koszuli. Beezer żuł koniec
niedużego cygara i szeroką gestykulacją usiłował zobrazować jakąś historię,
którą opowiadał dziwnie zaciekle. Wydawał się nienaturalnie podniecony; St.
Ives uzmysłowił sobie jednak, że ten człowiek, którego prawie nie zna, może
zawsze wymachuje ramionami i złorzeczy w ten sposób.
St. Ives podążył za tą dwójką, nie próbując się nawet kryć. Hasbro i
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 27
Jack Owlesby stali schowani w cieniu dwie przecznice dalej, w pobliżu
Whitefriars. Nie było czasu do stracenia. Kręcili się tu przypadkowi
przechodnie, więc porwanie musi zostać przeprowadzone szybko i dyskretnie.
- Pan wybaczy - zagadnął St. Ives zza pleców tamtych - czy pan Beezer,
dziennikarz?
Mężczyzni zatrzymali się i zmierzyli St. Ivesa wzrokiem.
- Zgadza się, ojczulku - padła odpowiedz. Beezer wpatrywał się w
profesora, jakby nie mógł uwierzyć, że spotkał takiego oryginała w samym
sercu Londynu.
- Prawdę mówiąc, nazywam się Penrod - wyjaśnił St. Ives.
- Mes Penrod. Najwidoczniej wziął mnie pan za kogoś innego. Mam
bardzo pospolitą twarz.
Towarzysz dziennikarza wybuchnął śmiechem. Sam Beezer wykazywał
jednak oznaki zniecierpliwienia.
- Taka twarz to nieszczęście - powiedział, trącając przy tym swego
kompana łokciem w bok. - %7łebrakowi jednak pasuje. Nie mam nic dla ciebie,
ojczulku. Idz lepiej, wez gąbkę i wyszoruj się - dodał, po czym obaj mężczyzni
odwrócili się i odeszli. Beezer znów gestykulował z ożywieniem, a jego
towarzysz jeszcze raz się roześmiał.
- Jedną chwilę, sir! - wykrzyknął St. Ives, dogoniwszy tamtych. - Mamy
wspólnego przyjaciela!
Beezer zatrzymał się i spojrzał groznie na profesora, żując przy tym
powoli swoje cygaro. Wpatrując się uważnie w to dziwaczne oblicze,
potrząsnął przecząco głową.
- Mylisz się, człowieku. Chyba że to sam diabeł; wszyscy inni twoi
przyjaciele dawno by się powiesili z rozpaczy. Czemu po prostu nie
rozpłyniesz się w ciemnościach, ojczulku, zanim zapoznasz się bliżej z moim
butem?
- Ma pan zupełną rację - rzekł St. Ives, śmiejąc się w duchu. - Jestem
przyjacielem doktora Ignacia Narbondo. Przysłał mnie tu z kolejną informacją.
Beezer nie zareagował na określenie  kolejna .
- Poważnie? - zapytał. Profesor skłonił się, kładąc pośpiesznie rękę na
głowie, by przytrzymać perukę.
- Clyde, już cię tu nie ma - rzekł Beezer do przyjaciela.
- Mieliśmy się napić! - zaprotestował tamten.
- Zachowam tę flaszkę. Jutro się spotkamy i wypijemy dwie. A teraz już
idz.
Mężczyzna odszedł niepocieszony, nie mogąc najwyrazniej pogodzić
się z tym, że przepadła okazja do wypitki. St. Ives odczekał, aż tamten
przeszedł na drugą stronę ulicy. Gdy jego kroki ucichły, skinął na
nachmurzonego Beezera i przeszedł parę kroków rozglądając się wokoło.
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 28
Chciał mieć pewność, że wszystko jest w porządku, że nic podejrzanego się nie
dzieje. Dziennikarz podążył za nim.
- Chodzi o pieniądze - powiedział St. Ives. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum