[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miasta, ale kraje podbijał człowiek uzbrojony w broń ręczną. Po co szukać zawiłych racji
gospodarczych, filozoficznych czy politycznych, gdy wszystko jest tak proste? Dixon obdarzał
pełnym zaufaniem broń doskonałą.
Obejrzał się wstecz i zauważył, że do trzech bestii przyłączyło się dalszych sześć. Nie
skrywały się teraz, przyspieszyły tylko kroku wywiesiwszy długie języki.
Dixon postanowił zaczekać jeszcze chwilę. Wstrząs będzie tym większy.
Różne już zawody uprawiał w życiu: był badaczem, myśliwym, zwiadowcą, kosmonautą.
Jak dotąd jednak niewiele miał szczęścia. Inni zawsze trafiali jakoś na zagubione miasto,
udawało im się zastrzelić rzadkiego zwierza czy znalezć złotonośny strumień. On - nie. Ale cóż
na to poradzić. Przyjmował swój los pogodnie. Obecnie był radiotechnikiem i kontrolował
automatyczne stacje sygnalizacyjne na dziesięciu nie zamieszkanych planetach. Ale co
ważniejsze, miał przeprowadzić pierwszą próbę polową z najdoskonalszą bronią ręczną świata.
Wynalazcy nowego pistoletu spodziewali się, że broń ta będzie powszechnie wprowadzona.
Dixon zaś liczył, że w związku z tym zrobi karierę.
Doszedł do skraju lasu. Jego statek znajdował się o dwie mile stąd na małej polance.
Wkraczając w ponury cień drzew usłyszał podniecone piski zwierząt nadrzewnych. Były
pomarańczowo-niebieskie i przyglądały mu się uważnie z góry.
Las wywarł na Dixonie wrażenie afrykańskiej dżungli. Spodziewał się spotkania wielkiej
zwierzyny i ustrzelenia co najmniej paru sztuk. Dzikie psy były już w odległości zaledwie
dwudziestu kroków od niego. Szarobrunatne, wielkości jamników, miały paszcze hien. Niektóre
z nich smykały przez podszycie usiłując przeciąć mu drogę.
Nadeszła chwila użycia broni.
Dixon wyciągnął ją z kabury. Broń miała kształt pistoletu, była ciężka i dość
niewygodna. Wynalazcy zapowiedzieli udoskonalenie w przyszłości, polegające na zmniejszeniu
wagi i poprawie kształtu. Ale Dixonowi odpowiadała taka właśnie, jaka - była obecnie. Przyjrzał
się broni z zadowoleniem, po czym odbezpieczył ją i nastawił na pojedynczy strzał.
Psie stado zbliżało się w podskokach, warcząc i ujadając, Dixon zmierzył i strzelił. Broń
brzęknęła cichutko. W odległości stu kroków część lasu po prostu znikła.
Dixon wystrzelił pierwszy dezintegrator.
Z lufy o przekroju niecałego cala dobył się pęk promieni o średnicy dwunastu stóp. W
lesie powstała próżna przestrzeń w kształcie stożka o zasięgu około stu metrów; w jej obrębie
wszystko znikło bez śladu - drzewa, krzaki, trawy, owady, motyle i dzikie psy. Roślinność
sięgająca powyżej stożka wyglądała jakby ją przecięto olbrzymią brzytwą.
Dixon ocenił, że w zasięgu wybuchu znalazło się co najmniej siedem psów. Siedem bestii
za jednym półsekundowym wybuchem. Zwietna broń, nie ma problemu celu czy odchyleń, jak
przy broni zwykłej. Nie ma potrzeby ładowania na nowo, gdyż broń ta mogła działać
osiemnaście godzin bez przerwy.
Broń doskonała.
Dixon włożył pistolet do kabury i poszedł naprzód. Dokoła panowała cisza. Stwory leśne
rozważały zdarzenie. Po chwili jednak osłupienie minęło. Po drzewach nad głową Dixona znów
skakać zaczęły pomarańczowo-niebieskie zwierzęta, ptak drapieżny znów szybował po niebie w
towarzystwie innych czarnoskrzydłych ptaków. W zaroślach znów naszczekiwały dzikie psy.
Nie dały za wygraną. Dixon słyszał, jak z obu stron posuwają się szybko, ukryte głęboko w
leśnym podszyciu. Wydobył broń, zastanawiając się, czy bestie ośmielą się znów zaatakować.
Jakby w odpowiedzi, z krzaków tuż za nim wyskoczył łaciaty buldog. Brzęknęła broń,
pies znikł wpół skoku, a drzewa zaszumiały, gdy powietrze z sykiem wypełniło nagle powstałą
próżnię.
Jeszcze jeden pies rzucił się naprzód; Dixon zdezintegrował go. Przecież te bestie nie są
chyba tak głupie... Dlaczego więc nie rozumieją oczywistości - że nie można mierzyć się z nim i
z jego bronią? W całej galaktyce wszystkie stwory szybko uczyły się wystrzegać uzbrojonego
człowieka. A tu jest inaczej. Dlaczego?
Trzy psy z trzech różnych kierunków rzuciły się bez żadnego ostrzeżenia. Dixon nacisnął
spust i zniszczył je w oka mgnieniu. Kłąb kurzu wypełnił próżnię.
Dixon zaczął nasłuchiwać. Cały las wypełniony był teraz głuchymi odgłosami
szczekania. Zbliżały się inne stada. A zatem niczego się nie nauczyły?
Nagle prosta myśl rozświetliła mu sprawę. Nie mogły się przecież niczego nauczyć -
nauka była zbyt subtelna. Broń unicestwiała wszystko szybko i bezgłośnie. Psy w jej zasięgu po
prostu znikały. Nie było czasu na jęki konania, wycie, piski czy ryki. Przede wszystkim zaś nie
było odgłosu strzału, który by je zadziwił i przeraził, nie było zapachu prochu, nawet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum