[ Pobierz całość w formacie PDF ]

-- Mój ty Jezu najsłodszy! A dyć pan zdrów i cały, a my już pana opłakali. Powiedzieli nam,
co tu pana zabili -- jąkał z radości poczciwiec, obejmując kolana pańskie.
-- Któż to powiedział?
-- Pan Prowicz. Ta ja widzę teraz, że żartował po swojemu, a my sieroty uwierzyli.
Przyjeżdża pewnego ranka.  Jest pan? pyta.  Co ma być, mówię płacząc.  To i nie będzie,
odpowiada i dobywa jakiś papier z kieszeni i czyta, co pana tu zabiła jakowaś panna i co ją
wzieni do kryminału, i co pan przed śmiercią nas wspominał i żegnał, i co jemu zapisał Wysoką
Wolę. Ta to łgarstwo było, proszę pana, ale jako on to czytał i potem począł łzy ocierać, więc
my w lament!& jak Boga kocham, płakał, kat go wie jak.
-- Ze śmiechu naturalnie. A to niecnota, łobuz! Ale skądeś ty się tu wziął, Wałku?
-- Jakeśwa się wylamentowali, powiada do mnie pan Prowicz, że jedzie na Wołyń, że z
pogrzebem na niego czekają !-- wciąż płacząc, pyta mnie, czy ja nie chcę też pojechać, ciało
nawiedzić i w grób położyć?&
-- Jak to, więc z nim przyjechałeś?
-- A juści. Wyrzucił mnie wedle zawrotu, a sam pojechał dalej, obiecując, że jutro będzie; ja
szedłem sobie pod dwór&
Nagle Walek ucichł w swej opowieści, rzucił okiem na drzwi i zrejterował za pana.
Strach był aż nadto uzasadniony; na progu stała pani Stefania i miała pończochę w ręku, tę
samą, siną, z wielkimi błyszczącymi drutami.
-- Już ty mi nic nie zrobisz tera! -- wołał Mazur bezczelnie, ufny w moc swej żywej
twierdzy.
-- Pani Stefanio, to mój lokaj z Wysokiej Woli -- ozwał się Ksawery łagodząc grozną
pozycję.
-- To wariat, furiat, opętany! -- wykrzyknęła patetycznie, wznosząc ręce z pończochą ku
niebu. -- Słyszał pan coś podobnego! Włazi przez płot jak złodziej i prosi mnie z płaczem,
żebym mu pozwoliła pańskie ciało po śmierci nawiedzić! Chryste! bodaj mu język
sparaliżowało! Złajałam go naturalnie, jak się należy, a on nic, prze się gwałtem do domu, miota
się jak wściekły. Janowi oberwał dwa rękawy, mnie zwymyślał i błota naniósł na posadzkę.
-- Za karę wywoskuje ją jutro -- zaśmiał się Bobrowski -- a teraz, gdy już ciało me nawiedził,
dajcie mu co jeść; pewnie głodny.
-- Od trzech dni ze zgryzoty ino łzy połykałem -- potwierdził Walek płaczliwie, myśląc
zapewne już nie o zgonie pańskim, lecz o własnym pustym żołądku.
-- Trzy dni nic nie jadł z żalu -- zamruczał ugłaskany smok Kolchidy cofając się
majestatycznie.
-- Więc pan Prowicz obiecał jutro przyjechać? -- zagadnął Ksawery idąc z lokajem w jej
ślady.
-- A ino. Tak mi mówił przy zawrocie.
-- Bodajby to było kłamstwo, jak i reszta -- mruknął niezbyt grzecznie gospodarz.
Niestety, była to jedna z rzadkich prawd w ustach paliwody*9. Nazajutrz zjawił się we
własnej osobie i wysiadł z bryczki śmiejąc się jak szalony.
-- Salve*10, Jazonie! Twoja Kolchida to raj, twoja Medea -- cudo.
-- Gdzieżeś ją widział? -- wtrącił Bobrowski dość niezręcznie, wprowadzając gościa do
9*
p a l i w o d a - łgarz
10*
S a l v e (łac.) -- łgarz
domu.
-- Gdzie? W twoich oczach! Czy nie ma tu gdzie lupy, żebym się lepiej przyjrzał? Walek,
lupy! Rozumiesz? takiego szkła, przez które można poznać, ile człowiek panienek kocha.
-- Eee, gdzie też! Pan sobie żartuje. Już mnie pan tera nie zwiedzie! -- odparł Mazur i uciekł
do Stefana, z którym poprzyjaznili się przez wieczór.
-- Widzę ją i tak -- ciągnął Prowicz zaglądając w same białka przyjaciela. -- Wysoka
blondynka na białym koniku, w granatowej amazonce. Co, czy nie tak? Przy boku ma zapewne
straż honorową z twego ramienia, wielkiego drągala, na apokaliptycznie wielkim koniu. Jazonie,
czemuś na mnie nie zaczekał? ja bym się tak chętnie podjął tego obowiązku! -- zakończył
patetycznie.
-- Nic ciebie nie rozumiem, bredzisz! -- burknął zły Ksawery. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum