[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tański i odkryliśmy, że dobrze nam się tańczy ze sobą. I kiedy tańczyliśmy, coś się
dołączyło: namiętność prawdopodobnie, a już z pewnością pociąg zmysłowy, na-
strój przygotowania, świadomość tego, co musi nastąpić. Bawiliśmy się wesoło,
90
skorzy do wszelkich głupstw, takich na przykład, jak wyjście z gromadą innych
pasażerów na pokład o godzinie piątej rano, żeby zobaczyć skałę Gibraltaru. Ska-
ła była niewidoczna za mgłą, ale Alicja w spodniach wyglądała nie gorzej niż
w swoich efektownych sukniach. Chodziła po mokrym pokładzie zupełnie jakby
tańczyła.
I tak na statku „Michelangelo” uczyliśmy się podobać sobie coraz bardziej.
Kiedyśmy wylądowali, musiałem polecieć do rodziny w St. Louis na cały tydzień.
Nasze spotkanie potem było cudowne. Nim trzy tygodnie minęły, wzięliśmy ślub.
Na wesele w sali hotelowej zjechało się mnóstwo ludzi teatru i prawie nikogo tam
nie znałem. Po ślubie od razu wprowadziliśmy się do mieszkania z pracownią,
które wynająłem niedaleko Gramercy Sąuare. Nie stać mnie było na to, ale sy-
tuacja tego wymagała. Alicja miała możliwości zarabiania znacznie więcej ode
mnie, a przecież nie mogłem dopuścić, żeby ona mnie utrzymywała.
— Jesteś niemądry — mówiła. — Kiedy mój film wejdzie na ekrany, pienią-
dze w ogóle stracą znaczenie. Będą wpadały drzwiami i oknami. Nie przejmuj się.
Z pieniędzmi czy bez pieniędzy będę kochała cię milion lat.
Poznaliśmy dokładnie, czym jest miłość. Nasze małżeństwo było szalonym,
namiętnym lotem w przestrzeń kosmiczną. Może wszystkie małżeństwa są takie
na początku, ja nie wiem. Wiem tylko, że nasze jako zbliżenie fizyczne dwojga
ludzi, związek ciał, szał upojenia, wykluczający wszystko poza nami dwojgiem,
mogło być idealnym wzorem dla przyszłych małżeństw.
Premiera „Nie miałam się w co ubrać” została odłożona dwa razy i termin
ustalono ostatecznie na 16 listopada. Alicja miała też trochę pomniejszych po-
wodów do rozdrażnienia i ponadto jej partner w tym filmie, Paul Esterling, nie
mógł przyjechać na premierę nowojorską. Tak samo nie mógł przyjechać reżyser.
Zacząłem wyczuwać klęskę w powietrzu, ona jednak tylko się niecierpliwiła.
Wieczorem 16 listopada padał śnieg. Zwykłe bzdury z kamerami i tłumem ga-
piów przed kinem trwały niedługo, zresztą był to mały tłumek. Potem Alicja na
scenie powiedziała kilka słów do mikrofonu i ukłoniła się, wyglądając prześlicz-
nie. Zajęliśmy nasze miejsca wśród premierowej publiczności. Film się rozpoczął.
Alicja wyglądała na ekranie okropnie. Zobaczyłem, że kamera jest jej wro-
giem, podkreśla twarde, sztywne linie jej twarzy, które w naturze ruchliwość i wy-
razistość zwykle zaciera. Wrodzony wdzięk, promienna wesołość, wydawały się
sztucznym, kiepskim aktorstwem. Już po pierwszych dwóch minutach Alicja uję-
ła mnie za rękę i trzymała mocno. Po dwóch następnych minutach puściła moją
rękę i siedziała z pięściami zaciśniętymi na kolanach.
Scenariusz był zręczny, film zabawny i jedyny poważny w nim mankament
stanowiła Alicja. Nie całą winę ponosiła kamera. Od czasu do czasu Alicja nie
potrafiła oprzeć się pokusie zademonstrowania, że ma twarz z gumy, zgoła w tej
roli zbytecznie, przy czym okraszała to popisami w stylu „cip, cip” , wprost że-
nującymi. Wyszłaby ze mną z kina po cichu przed końcem filmu, ale nie mogła.
91
Zobowiązała się, że po filmie jeszcze wystąpi w celach reklamowych, i wystąpiła.
Przeszła przez to wspaniale, niosła triumf w obu rękach, gwiazda w każdym calu,
niczym nie zdradzając, że do głębi uświadamia sobie swoją klęskę. Dowiodła mi
w ciągu tych kilku minut, jak wielką jest aktorką. To był jeden z występów w jej
karierze rzeczywiście znakomitych.
Kiedy wracaliśmy do domu limuzyną wynajętą na ten wieczór, płakała.
W mieszkaniu wybuchła. Chodziła tam i z powrotem, rozrzucając rzeczy i miota-
jąc przekleństwa, o których znajomość nigdy jej nie podejrzewałem. Do wszyst-
kich diabłów wysyłała operatora, reżysera i charakteryzatora. Krzyczała, że da-
wali jej zbyt ostre światło, ujmowali ją pod złym kątem, i stawiała im dziesiątki
innych zarzutów zbyt fachowych, żebym mógł je zrozumieć. Na premierze była
w oryginalnej sukni paryskiej, kosztownej ponad wszelkie wyobrażenie dla czło-
wieka takiego jak ja, niedawno zwolnionego z wojska. Podarła teraz tę suknię
i podeptała. Wszystkie moje słowa pociechy, otuchy, miłości, tylko obijały się jej
o uszy. Nic do niej nie docierało.
Nasze małżeństwo przyjęło od tamtego wieczora nowy kierunek, fatalny kie-
runek, nie dlatego, żeby powstał jakikolwiek rozdźwięk pomiędzy nami. Po prostu
Alicja miała miejsce wyłącznie na jedno zainteresowanie w życiu — samą sobą.
Była gwiazdą nad gwiazdami, zanim jej film pokazano, napawała się oczeki-
waniem triumfów. Śmiechem odpowiadała na każde napomknięcie o konieczno-
ści liczenia się z groszem i uważała za rzecz zabawną to, że ja chcę przynajmniej
płacić swój udział, jeśli już nie pokrywam sam wszystkich wydatków. Bawiło ją
także moje poczucie bezradności na jej terenie zawodowym, strapienie, że nie
mogę jej pomagać w żaden konkretny sposób. Ona to ona, stworzona do wielkich
pieniędzy, ról coraz większych, nie potrzebująca nikogo. Nie byłaby taka, gdy-
by nie ten film, który, zanim wszedł na ekrany, stanowił dla niej lądowanie na
Księżycu już dokonane. Niełatwo dała się ściągnąć z powrotem na Ziemię.
Teraz zbyt ostrożnie wydawała pieniądze, nie skąpiąc tylko na własne wydat-
ki, zwane przez nią „koniecznością zawodową”. Zaczęła uganiać się za reżysera- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angela90.opx.pl
  • Archiwum